9. Istnienie brakującym elementem.

2.7K 171 20
                                    

    "Czemu to życie musi być tak skomplikowane? Czy nie ma dnia, w który spędziłbym normalnie jak człowiek? Szkoda tylko, że nie jestem człowiekiem, a Smoczym Jeźdźcem"

Dopiero teraz frustracja ogarnęła całe moje ciało i za wszelką cenę nie chciała mnie opuścić. Schowałem trzymany w rękach notatnik pod kombinezon. Poprawiłem się na gałęzi, przecierając zmęczone oczy. Patrzyłem tępo w daleki horyzont, chcąc jak najszybciej znaleźć się w chmurach i zapomnieć o wszystkim. Czy, aż tak bardzo się zmieniłem, że nie mogę wytrzymać na ziemi dobrych kilku minut? Pod drzewem przebiegł Koszmar Ponocnik, goniąc dwójkę dzieciaków, ale nie zwróciłem na nich większej uwagi. Schowałem się głębiej w roślinę, ubierając hełm. Brakowało mi Mordki, to fakt, ale nie mogę pozwolić na to, iż ktoś mógłby mnie zauważyć. Gdy krzyki i śmiechy ucichły, niczym wąż zsunąłem się z ogromnego wiązu.

    Otrzepałem strój i wolnym krokiem, jakbym był u siebie, przemierzałem las. Muszę go w końcu znaleźć, nie możemy się tak często kłócić. Myślę, że ostatnio coś za często. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, którzy ratują się z opresji. To nie do pomyślenia, żeby jedna głupia kłótnia przekreśliła wszystko, co razem zdobyliśmy - przyjaźń na wieki.

    Krążyłem tak, wciąż bez celu, szukając sobie tutaj miejsca. Ale przecież dla mnie nie ma tu już miejsca. Jestem albo raczej byłem mieszkańcem Berk. Teraz jestem mieszkańcem chmur i nieba. Tam zawsze jest dla mnie miejsce, i tylko dla mnie. Spoglądnąłem w górę, usiłując przypomnieć te uczucia podczas lotu. Bezskutecznie. Teraz wiem, że te uczucia można czuć tylko w czasie lotu, nigdzie indziej. Taka zasada.

    Skierowałem się nad klify. Wiem, że tylko tam mogę pozbierać myśli w spójne całości. Szedłem szybko, uważając na kamienie, dziury czy wystające korzenie. Słońce wyraźnie dawało się we znaki i nie zanosiło się by nagle temperatura zmalała. Po kilku minutach byłem na miejscu. Usiadłem, rozkoszując się ślicznym, zapierającym dech w piersi widokiem. Dopiero było południe, a tu tak pięknie. Oglądałem spokojny ocean, niebo bez żadnej chmurki, usilnie wypatrując mojego przyjaciela. Czy kiedyś wreszcie będę mógł żyć jak należy? Bez kłótni, wiecznego uciekania, czy smutku? Chyba nigdy bogowie nie dadzą mi takiej możliwości.

    Wiecznie skazany na ciężkie życie, bez jakiegokolwiek sensu istnienia. Potępiony, ale wybrany. Skrzywdzony, ale jednak kochany. Wygnany, ale tak naprawdę, tylko cicho próbuje wmówić sobie, że każdy chciałby mieć takie życie jak on. Jak to wygląda? Czy prawdziwy Smoczy Jeździec z krwi i kości użala się nad sobą? Czy może bierze dupę w troki i stara się wykonać to, co do niego należy?

    Chyba nigdy nie będę mógł żyć w spokoju. Usłyszałem cichy szmer i ręką chwyciłem Piekło. Gdy poczułem, że ten ktoś jest blisko, otworzyłem miecz i jednym, zwinnym ruchem, przykładając broń do szyi napastnika, przycisnąłem go do ziemi.

    - Aaaa! - wydarła się ta osoba. Otwarłem szeroko oczy i zauważyłem złociste włosy okalające różaną buzię. Jej niebieskie jak lazur oczy pałały zdziwieniem i zdenerwowaniem. Odsunąłem się, zdając sobie sprawę, że to dziwnie tak leżeć na Astrid. Wstałem, pomagając jej się podnieść. Rzuciła mi pełne pogardy spojrzenie.

    - Dlaczego się na mnie rzuciłeś z tym czymś - Wskazała na moją broń. Włożyłem ją do kieszeni w spodniach.

    - Skradałaś się - odpowiedziałem, tak najzwyczajniej jak tylko mogłem. Poprawiła niesfornie spadającego z lewego ramienia warkocza, spoglądając na mnie spod byka. Usta zacisnęła w wąską linię, krzyżując ręce na piersi.

    - Znowu mam brudny hełm, że się tam na mnie patrzysz? - Wybuchłem śmiechem, przypominając sobie nasze ostatnie spotkanie, gdy ją uratowałem. Jej nie było do śmiechu.

nienawiść, ból, złość, cierpienie || httydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz