Rozdział XXXVIII

5.8K 461 182
                                    

— Clementine, musimy porozmawiać — oznajmia mama od razu, gdy zamykam za sobą drzwi.

Biorę głęboki wdech, po czym cicho ściągam ze stóp trampki, kładę je na podłodze i wędruję do kuchni. Zastaję mamę pichcącą coś przy kuchence w niebieskim fartuchu w kwiatki. Usiadam na taborecie, a ona automatycznie odwraca głowę i mierzy mnie wnikliwym spojrzeniem.

— Hm? — bąkam.

Wzdycha, odkładając łyżkę do zlewu. Następnie przysiada naprzeciwko mnie, na co się spinam. 

— Kenneth się o ciebie martwi — wyznaje, posyłając mi troskliwe spojrzenie. Jednak jej wyraz twarzy momentalnie się zmienia, gdy kontynuuje. — Powiedział mi, że odjechałaś z Brunem. Miałaś się z nim nie kontaktować.

— To chłopak Hazel — napomykam.

Usiłuję nie zwracać uwagi na ból rozchodzący się po moim sercu, a mama chwyta koniuszkami palców podstawę swojego nosa, wyraźnie poddenerwowana. 

— Gdzie pojechaliście? — pyta po chwili, na powrót patrząc na mnie złowrogo.

— Yhm, do kawiarni — kłamię.

Sama gubię się już w swoich kłamstwach. Nie pamiętam nawet, co ostatnio wmówiłam mamie, wszystko zlewa się w pogmatwaną całość.

— Tak? — Unosi brwi. — Do której?

— Czy to ważne? — rzucam z rozmamłaniem. 

Nie mam ochoty na połajanki. 

— Clementine — gani mnie. — Po prostu się z nim nie spotykaj. 

Zaciskam usta, nie chcąc palnąć czegoś niestosownego. Prawda jest taka, że cokolwiek rozkazałaby mi w związku z zaprzestaniem kontaktów z Brunem, nie posłucham się jej. 

Mimo że nie chcę znowu wpuszczać ją w maliny, muszę skłamać.

— Okej — mamroczę.

— Na pewno?

Patrzy na mnie spode łba.

— Możesz być spokojna — zapewniam, podnosząc się ze stołka.

Na twarzy mojej rodzicielki maluje się ulga, podczas gdy ja z poczuciem winy człapię do swojego pokoju. Kiedy jednak zatrzaskuję za sobą drzwi, w moich żyłach zaczyna krążyć animusz. Czym prędzej wyjmuję z kieszeni telefon i wystukuję numer Kennetha. Przysiadam na łóżku, czekając, aż odbierze.

— Halo? — słyszę po chwili jego głos.

— Cześć, Kenneth — rzucam hardo. — Muszę zamienić z tobą słówko. 

— No dobra — mamrocze, podczas gdy ja przesuwam się wgłąb materaca i opieram o wezgłowie. — A o czym chcesz gadać? 

Powstrzymuję fuknięcie. 

— Nie domyślasz się? — bąkam sarkastycznie.

— Domyślam. 

— To przyjedź do mnie pod wieczór — proponuję, odgarniając z twarzy kosmyki włosów. 

Zapada cisza, aż w końcu Kenneth podejmuje decyzję:

— Dobra — duka. 

A ja się rozłączam. 


***


Przygotowuję się do rozmowy z Kennethem, układając sobie w głowie wszystko, co chcę mu wyrzucić. Opiera się to przede wszystkim na tym, że nie powinien od razu lecieć do mojej matki.

Samotne sercaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz