Rozdział XLIV

5.3K 451 126
                                    

Podkulam pod siebie nogi, usadawiając się na kanapie. Bruno zasiada na jej drugim krańcu, patrząc na mnie współczująco, mimo że niczego mu jeszcze nie powiedziałam. Ze zdenerwowaniem szukam punktu zaczepienia dla swojego wzroku, aż w końcu zatrzymuję go na swoich stopach. 

Biorę głęboki wdech.

— Kevin był moim młodszym bratem — oznajmiam drżącym głosem. — Miał osiem lat, gdy zginął w wypadku. 

Przebieram palcami, uporczywie się w nie wgapiając. Czuję, jak do moich oczu napływają łzy, spowodowane wspomnieniami. 

— Jeździliśmy rowerami po ulicy, ja i on — wyznaję, po czym przygryzam wewnętrzną stronę policzka, nie chcąc się rozpłakać. — Jako starsza siostra, moim obowiązkiem było go pilnować. 

Wiem, że Bruno uważnie mnie słucha, choć się nie odzywa. Zapewne chce, bym sama mu wszystko powiedziała, co doceniam. 

— Nie przypilnowałam go — szepczę. — Jeździliśmy przed domem, więc nie zakładałam kasku. Kevin wziął ze mnie przykład — mamroczę nieskładnie i zagryzam wargę, aż czuję w ustach metaliczny posmak. — Mama zawołała mnie, a więc odwróciłam wzrok, chcąc usłyszeć, co ma mi do powiedzenia. Pamiętam, jak zaczęła krzyczeć — biadolę.

Mój głos jest coraz słabszy i jestem pewna, że niedługo zacznę ryczeć jak ostatnia idiotka. 

— Dopiero po sekundzie zorientowałam się, że patrzy za mnie — kontynuuję, uprzednio biorąc do płuc wdech. — Obejrzałam się i w tej właśnie chwili Kevin wpadł pod rozpędzony samochód.

I już nie potrafię zachować spokoju. Wybucham rzewnym płaczem, a po policzkach spływają mi strumienie łez. Skulam się, obejmując ramionami kolana, chcąc ujarzmić to cholerne poczucie winy, jakie towarzyszy mi od śmierci braciszka. 

Wtem czuję, jak mocne ramiona przyciągają mnie do siebie w opiekuńczym uścisku. Kurczowo chwytam się Bruna, przyciskając policzek do jego koszulki, tym samym ją mocząc.

— To nie twoja wina, Clementine — mówi zdławionym głosem. 

Gwałtownie kręcę głową.

— Nie upilnowałam go — biadolę.

Kolejny szloch wydobywa się z mojego ściśniętego gardła, a Bruno troskliwie ociera kciukiem moje łzy, co dodaje mi otuchy. 

— To nie twoja wina, kochanie — powtarza.

Moje serce skacze, gdy dobiega mnie jego pieszczotliwy zwrot. Chcę się do niego uśmiechnąć, ale nie potrafię, zatem jedynie mocniej się do niego przytulam. 

W tej chwili nie jestem w stanie stwierdzić, czy czuję się lżej, opowiedziawszy Brunowi o tym bolesnym wydarzeniu z mojego dzieciństwa. Wiem jednak, że dobrze zrobiłam, nie dusząc tego w sobie dłużej. 

Biorę się w garść, a drżący oddech wypływa spomiędzy moich ust. Przecieram oczy, po czym wczepiam palce we włosy Bruna i lekko drapię go po potylicy. Nie wiem, dlaczego, ale moje serce dzięki temu uspokaja bicie, na co blado się uśmiecham. Wkopuję nos w szyję chłopaka, a jego woń dodatkowo hamuje moją rozpacz i koi zszargane nerwy. 

— Już dobrze? — pyta Bruno.

— Mhm. 

Cmoka mnie w czubek głowy, a ja oblizuję swoje spierzchnięte usta. Odchylam się nieco, dzięki czemu mam widok na rozdartą w uczuciu twarz Bruna. Martwi się o mnie. A świadomość tego sprawia, że moje nadpęknięte serce na nowo się zasklepia. 

— Chcesz pooglądać bajkę? — proponuje.

Marszczę brwi.

— Mówisz do mnie jak do dziecka — stwierdzam, nieco oburzona. 

Samotne sercaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz