Rozdział 3 - Zły Romeo

3K 187 133
                                    


Od dwóch tygodni okłamuję Joego.

Powiedziałam, że rozdarłam list – jeden, o innych nie wie – na biliony małych cząstek i wszystkie spłukałam w toalecie razem z odchodami Budynia znalezionymi we wnęce pod schodami. Ale nie rozdarłam. I nie spuściłam. Nie mam najmniejszego zamiaru machać na pożegnanie czemuś, czym on nigdy mnie nie przywita.

Dlatego okłamuję go od dwóch tygodni. Nabrałam już takiej wprawy, że gdy powtarzam te kłamstwa, prawie nie szczypie mnie język. A okłamuję go, bo wydaje mi się, że chcę z nim być. W tej dziwnej relacji, w której jego uczucie nie dopuszcza do głosu mojej obojętności – ale chcę.

Prawdę zna tylko Sarah. A prawda jest taka, że listy od Niego wypełniają już cały karton po letnich balerinach, a każda koperta przekonuje mnie, jak niewiele wiem o kolorach. Każda jest inna. Nie wiem, jak on to robi, ale odkrywa nową czerwień, nowy pomarańcz, nową biel. Odkrywa ją dla mnie. Też chciałabym coś dla niego odkryć. Dlatego każdą odpowiedź zamykam w czarnej kopercie. Uznajmy, że tworzę tęczę na nowo, wszczepiając w nią ósmy kolor.

Nie wiem, jak to robi, ale nigdy nie brakuje mu słów. Nigdy się nie powtarza. W ciągu minionych dwóch tygodni przesiedziałam długie godziny w szkolnej bibliotece, analizując wiersze dwóch ubiegłych dekad. Ale nic się nie pokrywa. Jestem zawiedziona, że tak bardzo od niego odstaję. Intelektem? Wrażliwością? Sprytną umiejętnością uwodzenia? Nie, to nie to. Nazwanie jego listów flirtem byłoby ogromną zniewagą, więc wyszarpuję słowa z ust Sary, ilekroć wspomina, że „Parys naszego pokolenia" doskonale wiedział, kogo zaatakować tym niekonwencjonalnym podrywem.

Symuluję bóle menstruacyjne, żeby nie ćwiczyć na WFie. Dzięki temu spędzam całą godzinę w szatni i spisuję swoje ulubione fragmenty, buduję z nich cały nowy list, a jest ich tyle, że nie starcza mi papieru. Zaczynam pisać w powietrzu.


Gdybyś uciekała, nie zacząłbym Cię gonić. Czekałbym, aż Twoje nogi zaczną pracować wstecz i wrzucą Cię w moje ramiona.

Gdybym mógł bezboleśnie odciąć ci dłoń, zrobiłbym to. Położyłbym ją na swojej poduszce, przytulił do niej policzek i wyobrażał sobie, że przygładzasz mój zarost w stronę zachodu.

Rozlałem dziś herbatę na klawiaturę laptopa – wbrew pozorom zdarza mi się go czasem używać, gdy chcę się upewnić, że nie popełnię gafy w którymś z aforyzmów – i suche zostały tylko litery składające się w Twoje nazwisko. Czy to oznacza, że najbardziej wytarte klawisze odpychają wodę?

Czy wiesz, że w sklepie meblowym na rogu 16th i 18th Street jeden odcień fuksji nazwany jest Twoim imieniem? Tego samego dnia przemalowałem ściany sypialni. Zasypiam przy Tobie, moja słodka Noelle, i budzę się przy Tobie. Czy chcesz, abym wyłożył podłogę drewnem drzew rosnących w Twoim ogrodzie?

Tęsknię za Tobą, moja słodka Noelle, bo można tęsknić za kimś, kto jest na wyciągnięcie ręki. Tęsknię za Tobą, tęsknię za umiejętnością wyciągnięcia ręki przed siebie.


Słyszę szmer za drzwiami, horda spoconych nastolatek w obcisłych majtkach tylko dla pozorów nazywanych spodenkami wpada zziajana do szatni. Jedne wachlują się po rozognionych twarzach, inne ze zwieszonymi głowami opadają na ławki i charczą na wdechu, płaczliwie błagając o łyk wody. W mojej szkole zakończył się trend fałszywych zwolnień lekarskich, odkąd gwizdek trenera przejął praktykant z lokalnego uniwersytetu wychowania fizycznego. Wtedy też wszystkim dziewczynom w niewyjaśnionych okolicznościach podarły się luźne obwisłe dresy. Spodenko-majtki są jedynie zastępstwem. Może robiły pranie we wspólnej pralce na zbyt wysokich obrotach. Nie wnikam. Moje legginsy – obcisłe, ale długie – mają się dobrze.

Flushing birds out JBFFWhere stories live. Discover now