Moment przebudzenia następuje z pewną trudnością.Trudnością okazuje się zlokalizowanie własnego położenia w ujęciu zarówno szerszym, jak i węższym.
Sufit jest znajomy. Nieliczne zacieki w jego narożnikach nie mniej. Natomiast całkiem obcy jest mięsień okalający lewy męski obojczyk i obce jest jego przesadne wręcz ciepło. Mój policzek czuje się jak tusza wołowa położona na grill.
Palenisko porusza się pode mną niemrawo i odkrywa kołdrę, spod której wyziera żar, poniżej piersi. Leży chwilę, nie poruszywszy się, ze zwieszonymi ramionami, na ile pozwala na to pozycja horyzontalna, i wygląda na bardziej zmęczonego niż poprzedniego wieczoru. Pozwalam sobie jeszcze przez chwilę obserwować rozrost jego wyczerpania, a potem skupiam się już wyłącznie na sobie i na powodzie, dla którego mam sposobność obserwowania go z tak bliska. Jestem tym albo zaniepokojona, albo pozytywnie podekscytowana. Te dwie emocje dają zbliżony wydźwięk w głębi ciała. Mrowienie i gorączkę grillowanej tuszy wołowej.
-Nie wierzę, że to zrobiłaś – odzywa się zachrypniętym porannym głosem. Myślę o wszystkich czułych rzeczach, które mogą kryć się za tym wyznaniem. O akcie miłosierdzia, jakie okazałam jemu i jego niestabilnym uczuciom. O akcie oddania cielesnego, który docenił i przyjął z wdzięcznością. A potem przypomina mi, że jest wciąż tym samym Justinem, mówiąc: - Nie wierzę, że doszłaś.
I całe moje romantyczne wyobrażenia trafia szlag.
-Każdemu może się zdarzyć – odpowiadam, nie kryjąc delikatnej irytacji swoją pomyłką.
On tego jednak nie dostrzega. Nie trudzi się przyswajaniem czyichś reakcji i wzorów zachowań.
Ale kiedy obejmuje mnie ramieniem, z którego przed momentem postanowiłam się zsunąć, dociera do mnie, że nie całe sto procent Justina jest jego dotychczasowym wcieleniem. Że jakiś odsetek przekształcił się z gąsienicy w motyla. I że wizualnie jest to motyl całkiem przyjemny.
-Co teraz będzie? - pada pytanie. Nie jestem pewna z czyich ust, bo moje pozostawały nieotwarte, ale zamierzały tę kwestię wypowiedzieć. - Zmienisz status na facebooku, opowiesz o mnie koleżankom, a ja zaprzyjaźnię się z lokalną kwiaciarką, żeby co ranek przysyłać ci swojski bukiecik?
-To tak nie działa – mówię w jego skórę, wdycham jej rozgrzany zapach.
-Więc jak? - dopytuje niezniechęcony. - Jak to działa?
-W sposób skomplikowany i nie dość jasny, by opisać go tu i teraz.
Justin podrywa się z łóżka jak nurek ugodzony wdziękiem meduzy. Zatrzymuje się przy drzwiach, ledwie zatrzymując swój rozpęd, i oznajmia:
-Zmieniłem położenie w czasie i przestrzeni. Czy teraz się dowiem?
Śmieję się, ale jest to śmiech wymuszony. Wewnętrznie jestem nadzwyczaj rozchwiana. Nie wiem, jakiej odpowiedzi się spodziewa. Jaką chciałby usłyszeć. I jaką ja chciałabym, by usłyszał.
Więc milczę. Ale po pewnym bliżej nieokreślonym czasie i to wydaje się kłopotliwe. Pierwszy raz milczenie jest obrzękiem zamiast maścią kojącą opuchliznę.
Siadam na krawędzi łóżka, opuszczam stopy na posadzkę, zapominając, jak blisko mnie jest. Siedzę z kolanami sięgającymi piersi, bo nie znam innej pozycji, w której lepiej odwzorowywałabym ideę 'Jestem stabilną ostoją, której zdrowie mentalne nie wymaga żadnych udoskonaleń'. Żadna pozycja nie sprawia jednak, że sama skłonna jestem w to uwierzyć. Istota prawidłowości – duchowej, mentalnej, jakiejkolwiek – nie jest dziś częścią mnie.
YOU ARE READING
Flushing birds out JBFF
FanfictionGwałcicielom należy się krzesło elektryczne. Jestem tego pewna jak śniegu na Alasce i deszczu w lesie tropikalnym. Jestem pewna jak garbów wielbłąda i płetw rekina. Pewna jak własnego nazwiska i pieprzyka na lewo od pępka. Posadzić, przypiąć, popieś...