Rozdział 28 - Pomóż mi się zrozumieć

1.4K 120 42
                                    



Moment przebudzenia następuje z pewną trudnością.

Trudnością okazuje się zlokalizowanie własnego położenia w ujęciu zarówno szerszym, jak i węższym.

Sufit jest znajomy. Nieliczne zacieki w jego narożnikach nie mniej. Natomiast całkiem obcy jest mięsień okalający lewy męski obojczyk i obce jest jego przesadne wręcz ciepło. Mój policzek czuje się jak tusza wołowa położona na grill.

Palenisko porusza się pode mną niemrawo i odkrywa kołdrę, spod której wyziera żar, poniżej piersi. Leży chwilę, nie poruszywszy się, ze zwieszonymi ramionami, na ile pozwala na to pozycja horyzontalna, i wygląda na bardziej zmęczonego niż poprzedniego wieczoru. Pozwalam sobie jeszcze przez chwilę obserwować rozrost jego wyczerpania, a potem skupiam się już wyłącznie na sobie i na powodzie, dla którego mam sposobność obserwowania go z tak bliska. Jestem tym albo zaniepokojona, albo pozytywnie podekscytowana. Te dwie emocje dają zbliżony wydźwięk w głębi ciała. Mrowienie i gorączkę grillowanej tuszy wołowej.

-Nie wierzę, że to zrobiłaś – odzywa się zachrypniętym porannym głosem. Myślę o wszystkich czułych rzeczach, które mogą kryć się za tym wyznaniem. O akcie miłosierdzia, jakie okazałam jemu i jego niestabilnym uczuciom. O akcie oddania cielesnego, który docenił i przyjął z wdzięcznością. A potem przypomina mi, że jest wciąż tym samym Justinem, mówiąc: - Nie wierzę, że doszłaś.

I całe moje romantyczne wyobrażenia trafia szlag.

-Każdemu może się zdarzyć – odpowiadam, nie kryjąc delikatnej irytacji swoją pomyłką.

On tego jednak nie dostrzega. Nie trudzi się przyswajaniem czyichś reakcji i wzorów zachowań.

Ale kiedy obejmuje mnie ramieniem, z którego przed momentem postanowiłam się zsunąć, dociera do mnie, że nie całe sto procent Justina jest jego dotychczasowym wcieleniem. Że jakiś odsetek przekształcił się z gąsienicy w motyla. I że wizualnie jest to motyl całkiem przyjemny.

-Co teraz będzie? - pada pytanie. Nie jestem pewna z czyich ust, bo moje pozostawały nieotwarte, ale zamierzały tę kwestię wypowiedzieć. - Zmienisz status na facebooku, opowiesz o mnie koleżankom, a ja zaprzyjaźnię się z lokalną kwiaciarką, żeby co ranek przysyłać ci swojski bukiecik?

-To tak nie działa – mówię w jego skórę, wdycham jej rozgrzany zapach.

-Więc jak? - dopytuje niezniechęcony. - Jak to działa?

-W sposób skomplikowany i nie dość jasny, by opisać go tu i teraz.

Justin podrywa się z łóżka jak nurek ugodzony wdziękiem meduzy. Zatrzymuje się przy drzwiach, ledwie zatrzymując swój rozpęd, i oznajmia:

-Zmieniłem położenie w czasie i przestrzeni. Czy teraz się dowiem?

Śmieję się, ale jest to śmiech wymuszony. Wewnętrznie jestem nadzwyczaj rozchwiana. Nie wiem, jakiej odpowiedzi się spodziewa. Jaką chciałby usłyszeć. I jaką ja chciałabym, by usłyszał.

Więc milczę. Ale po pewnym bliżej nieokreślonym czasie i to wydaje się kłopotliwe. Pierwszy raz milczenie jest obrzękiem zamiast maścią kojącą opuchliznę.

Siadam na krawędzi łóżka, opuszczam stopy na posadzkę, zapominając, jak blisko mnie jest. Siedzę z kolanami sięgającymi piersi, bo nie znam innej pozycji, w której lepiej odwzorowywałabym ideę 'Jestem stabilną ostoją, której zdrowie mentalne nie wymaga żadnych udoskonaleń'. Żadna pozycja nie sprawia jednak, że sama skłonna jestem w to uwierzyć. Istota prawidłowości – duchowej, mentalnej, jakiejkolwiek – nie jest dziś częścią mnie.

Flushing birds out JBFFWhere stories live. Discover now