Rozdział 5

48 10 3
                                    

Jestem ateistką, nie wierzę w Boga, nie chodzę do kościoła, lecz pomimo tego modliłam się w głębi duszy, aby Liv się zgodziła. Zamiast tego od kilku dobrych minut patrzyła się na mnie, jakby próbowała przez to zrozumieć całą sytuację. Najgorsza była dla mnie w tej chwili bezradność, dziewczyna miała całą moją przyszłość w garści i wszystko zależało od jej zgody na milczenie. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę z powagi zakładu i tego, co mogę zyskać, lub też, co mogę stracić.

-No dobrze, spokojnie, jeśli nie chcesz mogę nikomu nie mówić, ale dlaczego właściwie tak ci na tym zależy?

Momentalnie odetchnęłam z ulgą, kiedy tylko w moich uszach rozbrzmiał głos blondynki i jej pierwsze słowo od dłuższego czasu "Dobrze". Teraz zdawałam się nie mieć wybory, skoro zgodziła się być powiernikiem mojego sekretu, to nie mogę jej tylko połowicznie wtajemniczać. Skoro ma w to brnąć, to lepiej, żeby była świadoma wszystkiego, zwłaszcza tego o co walczę.

-Jeśli chcesz wiedzieć, musisz uzbroić się w naprawdę ogromną cierpliwość, bo trochę zajmie mi opowiadanie o wszystkim....

Nigdy nie zapomnę tych oczu mojej koleżanki, wyczuwałam w nich skupienie połączone z ogromnym zaciekawieniem. Czułam, że zostanę wysłuchana, jak nigdy wcześniej, właściwie to po prostu jak nigdy.

-Więc, od pewnego czasu prowadzę jakby takiego bloga, po prostu piszę tam recenzje, artykuły, czasami felietony, nawet zdążyło mi się napisać kilka opowiadać. W każdym razie, poznałam jednego z użytkowników, przez jakiś czas z nim pisałam, wiesz o prasie i w ogóle. No więc kiedy zbliżał się początek roku, jeden z nauczycieli zdawał się mieć znajomą twarz, napisałam do użytkownika, a on potwierdził to, że był owym profesorem

-Chwila, ale skąd wiedziałaś, że to ten nauczyciel?

-Cóż, to akurat było proste, jego blog łączył w sobie pasję do pisarstwa i fotografii, a właśnie na jednej widziałam jego postać z jakimś znanym autorem, teraz nie wymienię ci go z nazwiska, bo nawet jak pierwszy raz je usłyszałam to nie mogłam skojarzyć.

-Na razie rozumiem, tylko nadal nie wyjaśniłaś, dla czego mam to przemilczeć?

-No więc właśnie tutaj dochodzimy do preludium. Zawarliśmy z profesorem układ, którego warunkiem miała byś absolutna szczerość. Otóż, do końca roku ma on czas na odkrycie mojej tożsamości, jeśli mu się to uda zapowiedział mi, że skończy z moim ukrywaniem się. Lecz jeśli to ja wygram, w co głęboko wierzę, obiecał, że załatwi mi staż w FollowStudioTv.

-Niesamowite, i on się na to wszystko zgodził? A właśnie, o kim mowa?

-Sam zaproponował ten układ, tylko dogadaliśmy warunki. Profesor Dean Brown.

Liv nie dała ukryć po sobie zachwytu, ale i przejęcia. Na jej twarzy malował się wielki uśmiech, lecz pomimo to i tak nerwowo przygryzała dolną wargę.

-Emma Watson?

W jej pytaniu , można było doszukać się tonu retoryki. Mimowolnie spoważniałam, kiedy skierowała je w moją stronę, robiąc krótką pauzie, jak gdyby celową, że koma próba sprawdzenia mojej reakcji.

-Jesteś niesamowita, wejść w taki układ i to jeszcze z Brown'em. Na serio nie spodziewałabym się tego po tobie.

Postanowiłam potraktować jej słowa jako komplement. Rzadko spotykam się z takowymi, dotyczącymi mojego temperamentu, więc mogłam jakby "Smakować chwilę". Nie miałam jednak zamiaru bujać w obłokach nie wiadomo ile, tu ważyła się moją najbliższa kariera.

-Więc teraz skoro rozumiesz, powagę sytuacji w jakiej przyszło mi się znaleźć, dochowasz proszę tajemnicy?

Wyciągnęłam rękę w jej stronę, czując takie napięcie, jakbym zaraz miała oddać duszę diabłu. Wolałam nie patrzeć jej teraz w oczy, wolałam zostawić tą decyzję dla niej. Powiadano, że oczy to zwierciadło duszy, że możemy po nich poznać wnętrze człowieka, może i to prawda, ale napweno nie dowiedzieli byśmy się o jego decyzjach.

-Nie ma sprawy, zresztą to ja powinnam być wdzięczna tobie, za podzielenie się ze mną tym wszystkim, co swoją drogą na pierwszy rzut oka brzmi jak całkiem niezły materiał na książkę

&

Od tamtej pory bardzo się do siebie zbliżyłyśmy, pomimo upływu nie wielkiego czasu. Czułam, że nareszcie ktoś jest ze mną w tym wszystkim, ktoś komu mogę się wyżalić i ktoś kto pomoże mi w wykonywaniu kolejnych kroków. Brakowało mi swego rodzaju sojusznika, ale i dobrej przyjaciółki, do której nie ważne o jakiej porze dnia i nocy byś zadzwonił i tak zawsze ci pomoże. Jednak jak to się mówi " w przyrodnicze zawsze musi być zachowana równowaga". Nigdy wcześniej nie miałam na ten temat jakiegoś konkretnego zdania, dopóki nie zaczął mi doskwierać brak Łucji. Z początku myślałam, że to chwilowe, że jest zajęta, że każdy ma przecież swoje sprawy i innych znajomych. Jednak nie mogłam tłumaczyć sobie tego w ten sposób cały czas. Jawnie mnie zignorowała, a przynajmniej ja tak to odczuwałam. Raczej nie przejmowałam się takimi rzeczami, często zmieniałam towarzystwo. Czułam jednak, że Łucja nie była po prostu zwykłym członkiem tego "towarzystwa". Jest dla mnie kimś więcej, a raczej była, dopóki nie pojawił się jej nowy przyjaciel, na którego wpłynąć już nie mogę.

Starałam się jednak zapomnieć teraz o moich zmartwieniach i obawach, jak już wspominałam wcześniej miałam wyjechać na weekend do rodziców. Był to z jednej strony pewien rodzaj odpoczynku dla mnie, lecz wracając do domu musiałam być gotowa na wszystko. Moi rodzice nie do końca podejmowali ze mną decyzje o studiach dziennikarskich, byłam świadoma, że ma być to tylko i wyłącznie moja decyzja, do tego stopnia, że powiedziałam im o tym, niemal, że w ostatniej chwili. Ojciec zawsze widział we mnie silną i niezależną kobietę, a raczej chciał widzieć. Bardziej cieszyła go moja wstępna decyzja o pójściu do wojska, w sumie nie dziwię mu się, dopiero w połowie lata dokonałam wyboru o pójściu na owe studia. W prawdzie złożyłam papiery w oba miejsca, ale z samym podjęciem decyzji długo się wahałam. Inaczej jest z moją mamą, mam wrażenie, że zaakceptowała by każdy mój wybór, nie zależnie od tego jaki by on nie był. Bardzo się cieszę, że miałam akurat takich rodziców. Dlaczego? Z pewnej strony, byli kompletnie różni, tata zawsze był dla mnie opiekunem i surowym mentorem, a mam "przyłóż do rany". Od obu wiele się nauczyłam i w obu czułam wsparcie, lecz do dzisiaj nie mam pewności, czy w zupełności zasymilowali się z moją decyzją. Na początku też się wahałam, ale kto się nie wahał? Zawsze istnieje jakiś cień wątpliwości i zawsze człowiek ma pewne obawy.

Wyjeżdżając do rodziny na weekend, mogłam dostrzec jeszcze jedną zaletę posiadania wtajemniczonej przyjaciółki. Akurat w tym czasie została ona w internacie, nie miała w planach wyjazdu. Ja też nie zawsze opuszczałam pokój. Więc w tej sytuacji była ona dla mnie oczami i uszami, na których mogłam polegać. Informator jest na wagę złota, ale dobry informator jest bezcenny.


Mam 113 dni na...Where stories live. Discover now