Rozdział V

975 83 3
                                    

                Nie wierzył. Po prostu nie i już. Jak przez taką pierdołę mogli go wykopać z obozu? Owszem, trochę przeforsował kostkę, która zaczęła odmawiać posłuszeństwa, no ale... odpocząłby kilka godzin i ponownie wrócił do gry! W końcu to ostatni dzień... który miał się zakończyć pożegnalną imprezą... Ale jego tam zabraknie. Przez durnego ganguro, który kosił go przy każdej możliwej okazji. Tak cholernie mu zależy na spotkaniu z tą cyc lalą?

        Naburmuszony, nadymał policzki i skrzyżował ręce, przebywając w ten sposób większość drogi. W pobliżu obozu znajdował się przystanek autobusowy, z którego było połączenie wprost do Kanagawy, do której siłą zaciągnął blondyna nie kto inny, jak trener Takeuchi. Harasawa miał zająć się młodziakami aż do powrotu z treningu, więc opiekun Kaijou, mógł bezpiecznie odstawić asa drużyny do domu.

        Kise nie czuł bólu dopóki nie robił nacisku na stopę, dlatego też trener obiecał mu osobiście załatwić zwolnienie po to, by jak najszybciej się zregenerował i wrócił do drużyny. To wcale nie pocieszało chłopaka. Może i trochę odpocznie. Może i naładuje baterie... ale z pokazu mody nie mógł zrezygnować... niestety... na szczęście miał tydzień czasu do tego wydarzenia, więc postanowił o tym nie myśleć.

        Docierając wreszcie do domu, nasłuchał się oczywiście o tym, że jest strasznym pechowcem, biedak co nie wyleczy nogę, to ją na powrót rani... bla bla bla. Po długim wykładzie zamknął drzwi od swojego pokoju i wyłożył się na łóżku, podkładając poduszkę pod nogę. Miał na niej mocno zawiązany bandaż, który według Momoi powinien nieco złagodzić objawy przesilenia. Blondyn przymrużył powieki i westchnął męczeńsko. Ciekawe co teraz robią...

***

        -P-Przepraszam!

        Sakurai o mało nie oberwał od wściekłego Kasamatsu, który gonił po całym obozie Imayoshiego. Podstępny okularnik chciał nieco rozweselić nadąsanego kapitana Kaijou... ale wyszło zupełnie na odwrót. Efektem tego było bieganie wokół budynków i bardzo prawdopodobne potrącenie biednego i przepraszającego grzybka, który zaraz uciekł i schował się za Aomine.

        Ten zaś popijał napój gazowany w plastikowym kubku i patrzył na kumpla z drużyny jak na idiotę. Niezbyt interesowały go lęki szatyna, dlatego też wbił spojrzenie w swoje picie. Wszyscy się bawią, grillują, nawet tańczą do muzyki, która ulatnia się z jakiegoś odtwarzacza.. Ale as Tōō nie czuł klimatu. Miał bardzo kiepski humor. To nie tak miało wyglądać! Do tego wszystkiego dochodziły dwie rzeczy. Pierwsza: poczucie winy. Nie był do końca pewien, czym zainicjował tą złość w blondynku... ale wiedział doskonale, że czymś go wpienił na tyle, że chłopak ze złości się przeforsował. Druga rzecz... Zmartwienie. Cholera jasna, Aomine Daiki martwił się o kopiującego? Ano martwił... i to bardzo.

        Gdy tylko Sakurai opuścił ciemnoskórego, ten udał się nieco bardziej na pobocze. Przycupnął na malutkim wzniesieniu i przyglądał się obozowiczom, którzy balowali wesoło. On pewnie też by chciał tu być. Lepić się do każdego jak zaśliniony szczeniak i zabawiać towarzystwo. Na samą myśl, Daiki prychnął rozbawiony i pokręcił głową. Naprawdę chciał by Kise był tu teraz z nim? To przez poczucie winy, czy raczej chęć spędzenia wieczoru z przyjacielem?

        Nie wiedząc kiedy, chłopak wyciągnął telefon z kieszeni i zerknął na słońce chylące się ku zachodowi. Westchnął cicho i niczym z automatu wybrał numer modela.

Aomine Daiki : Yo, Kise. Żyjesz?

        Wysłał. Nie wiedział, czy powinien zacząć od pytania jak się czuje... czy w ogóle pisać... Ale miał na to dziwną ochotę i po prostu chciał wiedzieć, jak się miewa kopiujący.

One more time! [ AoKise ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz