-42-

987 85 28
                                    

Nad rankiem, kiedy słońce zaczęło ogrzewać wszystko dookoła, nasz kierowca się obudził.
Zawiózł nas do wioski. Zawiadomiłyśmy takiego jakby "prezydenta" wsi, że przyjedzie ekipa i będą wiercić studnie. Ten był lekko zmieszany i było mu głupio. Źle się czuł z faktem, iż sam nie jest w stanie pomóc swoim mieszkańcom, gdyż nie ma wystarczających środków.

Za tak piękny czyn dostałyśmy dziś wolne od pracy. Postanowiłyśmy trochę pozwiedzać. Zadzwonili dla nas po "taksówke". Po 30 minutach przyjechał po nas kierowca. Wsiadłyśmy na tył pojazdu i pojechałyśmy do większego, ale również bardziej niebezpiecznego miasta niż wcześniej. Zapłaciłyśmy za przewóz i poszłyśmy pozwiedzać. Za dużo nie było do oglądania. Na ulicach panował chaos. Wszędzie walały się śmieci.
Ludzie mieszkali w drewnianych domkach na balach. Mieli pomalowane balkony we wszystkich kolorach tęczy. Atmosfera była raczej przyjazna. Nie było tam atrakcji godnych naszej uwagi.
Po pół godzinie znalazłyśmy jakiś bar. Weszłyśmy do środka. Od razu poczułyśmy nieprzyjemny zapach. Zamówiłyśmy drinka.
Krótko mówiąc- był nie dobry.
W ogóle nie było czuć alkoholu. Wypiłyśmy do końca i dałyśmy drugą szansę, zamawiając kolejnego z listy. Następny był już znacznie lepszy i miał słodki posmak, oraz lekką woń kokosu. W środku nie było żadnej żywej duszy, oczywiście oprócz barmana. Pewnie ze względu na porę obiadową, lub dlatego, że było tu strasznie drogo.
Kiedy skończyłyśmy sączyć drina, poszłyśmy się przejść. Otwierając drzwi zarzuciło mnie na Age i wpadła w krzesła. Jak najszybciej pomogłam jej wstać i opuściłyśmy lokal.

Niby słaby alkohol, a teraz nie odczuwam grawitacji! Latam jak na haju!

Chciałyśmy zobaczyć jak wygląda dżungla. Poprosiłyśmy jakiegoś mieszkańca, aby nas zawiózł w najpiękniejsze miejsce w lesie.
Po 40 minutach, byłyśmy już na miejscu. Facet dalej nie mógł jechać ze względu na brak drogi. Wysiadłyśmy i poszłyśmy na pieszo. Zaczęło się błoto. Ciężko się szło.
Usłyszłyśmy charakterystyczny szum.

Tak! To ten wodospad.

Złapałam Age za rękę i pobiegłyśmy przed siebie. Roślinność była tam bardzo bujna i ograniczała widoczność, ale szum był coraz głośniejszy, więc wiedziałyśmy, że biegniemy w dobrym kierunku. Nagle drzewa się skończyły, a przed nami była przepaść. Na samym dole płynęła dzika rzeka, do której wpadał ogromny wodospad z dużą siłą.

- Możemy tu usiąść?- zapytała Aga.

- Jasne- usiadłam na krawędzi skały.

Moja żona usiadła obok. Rozejrzałam się dookoła. Było tak pięknie. Promienie słoneczne przenikały przez korony drzew. Śpiew ptaków i szum wody. Bryza osiadająca na mojej skórze. Idealnie.

- Pieknie tu.

- Noo- potwierdziłam.

- Przejdziemy na drugą stronę?

- Ale jak?- spojrzałam na nią.

- Nie wiem. Znajdziemy drogę- wstała.

Ruszyłyśmy wzdłuż rzeki w górę. Było coraz bardziej stromo. Nie miałyśmy już siły. Łydki niemiłosiernie mnie bolały, ale nie zatrzymywałyśmy się. W końcu dotarłyśmy na samą górę. Woda płynęła z prędkością cebulaków biegnących na promocje w lidlu. Czyli z prędkością światła.

Zobaczyłyśmy kamienie po których prawdopodobnie dało się przejść, chociaż mogło się to źle skończyć. Postanowiłyśmy zaryzykować. Postawiłam nogę na jednym z nich, aby sprawdzić czy czasem się nie chwieje i nie jest śliski. Aga podała mi gałąź, abym sprawdziła czy jest głeboko...

- Serio?!?- popukałam się w czoło.- Przecież tu jest wody do kostek. Widać dno.

- No okej. Zaufam ci.

Podróż na Haju, prosto do Raju ❷✔ LessWhere stories live. Discover now