Rozdział 10

314 21 5
                                    

                                                                                                      Damon
Patrzę na swoje rozmazane odbicie w lustrze, myjąc zęby. Kurwa. Elena się do mnie nie odzywa, z resztą pogodziła się już ze Stefanem, więc w zasadzie nie ma takiej potrzeby. Ivaley ma swoje własne problemy, no i jest jeszcze Sam. O, co chodzi tej dziewczynie? Mogłem w ogóle nie wpuszczać jej za drzwi. No, ale nowy dzień, nowy ja bla bla bla. Zakładam swoją czarną koszulę i rozpinam górny guzik, następnie pryskam swoje nadgarstki perfumami od Hugo Bossa i zakładam wytarte, czarne jeansy. Po wyjściu z łazienki zapominam na chwilę, jaki jest mój cel na dzisiejszy dzień, ale stwierdzam,  że przypomnę sobie po śniadaniu. Kieruję swoje kroki do kuchni i otwieram nieco zakurzone szafki. Jeez  dawno nikt tutaj nie sprzątał. Znajduję jakieś stare płatki kukurydziane, po czym podejmuję decyzję, że właśnie, tak zacznę ten dzień. Technicznie rzecz biorąc nie potrzebuję normalnego jedzenia, do przetrwania wystarcza mi tylko krew, ale dzisiejszy dzień chcę przeżyć zupełnie ludzko. Zwyczajny, rutynowy dzień. Wszystko normalnie. "Jak tam w pracy Damon?" "Och, dzięki Steve, miło, że pytasz. No, mhm, moja córka jest jeszcze w szkole, muszę ją odebrać, do zobaczenia jutro." Boże. Jak nudne jest moje życie, jeżeli mam czas na wyimaginowane konwersacje z samym sobą. Naprawdę potrzebuję, jakiegoś zajęcia. W sumie mógłbym dowiedzieć się, o co chodzi tej całej Sam. Postalkuję ją trochę, się zobaczy. Nie, Damon. Normalni ludzie, nie prześladują innych. W sumie, walić to. Dolewam wódki do płatków oraz wyciągam z lodówki przezroczysty worek z czerwoną 0Rh- i wlewam ją do szklanki. Dobra, podsumujmy fakty. Nieznana mi dziewczyna z jeszcze bardziej nieznanego mi powodu dobiera się do mnie, po czym znika i magicznym sposobem staje się częścią klasy, do której, akurat przypadkiem uczęszcza Ivaley. Chociaż "uczęszcza" to może złe słowo. Okay, zacznijmy od czegoś, co z całą pewnością zrobiłby każdy profesjonalny stalker. Wygooglujmy ją. Wpisuję, więc w wyszukiwarkę "Sam Greenfield," jednak przez dobre 4 strony linków, nie znajduję niczego interesującego. Dopiero po głębszych poszukiwaniach docieram do strony internetowej jakieś policyjnej komendy w Atlancie. Jest tam umieszczone jej zdjęcie i ogłoszenie, że jest poszukiwana, z powodu posiadania nielegalnej broni palnej i grożenia nią jednemu z obywateli, co zostało potwierdzone przez naocznych świadków. Well w Ameryce, nie jest to czymś szczególnie niespotykanym (bez obrazy ojczyzno,) ale wciąż stanowi to jakiś trop. Sprawdzam dokładną lokalizację komendy. Dwie godziny drogi stąd. Eh, czemu nie i, tak nic dzisiaj nie robię. Biorę ze sobą jeszcze jeden worek krwi, komórkę, okulary przeciwsłoneczne oraz narzucam swoją skórzaną kurtkę. Z tylnej kieszeni jeansów, wyjmuję kluczyki do naszego Porsche, którego dzięki bogu, Stefan, nie zabrał dzisiaj do szkoły. Droga do Atlanty mija mi bez większych przeszkód, autostrady są puste, a dzień upalny, więc mogę bez obaw jechać z otwartym dachem, popijając krew prosto z worka. Po dwóch godzinach jazdy docieram do wyznaczonego celu. Zostawiam samochód na praktycznie pustym parkingu i popycham szklane drzwi, wiodące do policyjnej recepcji. Za ladą siedzi niewiarygodnie znudzony facet w średnim wieku, który bawi się zepsutym długopisem.

- Jak leci, panie władzo?- Pytam, opierając się dłońmi o kontuar, dzielący nas.

-Dzień dobry, w czym mogę pomóc?- Policjant odklepuje formułkę, pozostawiając moje pytanie bez odpowiedzi.

- No, więc tak, chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej na temat sprawy przeciwko Sam Greenfield.

- Bardzo mi przykro, ale nie ma pan niezbędnych, temu procederowi uprawnień.- Odpowiada on, z powrotem spuszczając wzrok, na długopis.

- Ekhm..Obawiam się, że mnie pan nie zrozumiał, funkcjonariuszu.- Nachylam się.- Chcę zobaczyć akta w tej sprawie.

-Niestety nie ma pan odpowiednich uprawnień.- Powtarza uparcie policjant.- Teraz, jeżeli nie ma pan żadnych innych spraw do załatwienia, uprzejmie poprosiłbym o wyjście.

Na swoje nieszczęście mężczyzna podnosi wzrok, a ja natychmiast łapię, z nim kontakt wzrokowy i wwiercam w niego swoje spojrzenie.

- Powtarzam ostatni raz.- Chcę zobaczyć akta w sprawie Sam Greenfield.

Mężczyzna posłusznie wykonuje moje polecenie i daje mi gest, abym za nim poszedł. Jestem całkowicie świadomy, że cały budynek nafaszerowany jest kamerami i ten facet, później, prawdopodobnie straci pracę, z mojego powodu. Szczerze? Mam to w dupie. Dochodzimy do obskurnych metalowych drzwi.

-Proszę przodem.- Mówi policjant.

-O, nie, to nie jest mój pierwszy raz z policją, nie dam się uderzyć z łokcia w tył głowy, kiedy będę przed tobą szedł. W sumie i, tak nic, by ci to nie dało, ale, po, co przysparzać sobie bólu, prawda?- Uśmiecham się, na, co zahipnotyzowany mężczyzna, odwzajemnia gest i wchodzi pierwszy. Powoli podążam za nim, rozglądając się po pomieszczeniu. Wygląda, trochę jak magazyn, w którym Ivaley prawie umarła, z tym, że zamiast kontenerów, rozciąga się labirynt metalowych szuflad, które wypełnione są najrozmaitszymi papierami. Policjant doprowadza mnie do odpowiedniej szafki i po chwili grzebania, w niej wyciąga, papierową teczkę z napisem "Sam Greenfield. 

Otwieram ją na pierwszej stronie, gdzie znajduje się zdjęcie poszukiwanej, jej pesel, godność i inne nieprzydatne rzeczy. Jedyne co, zwraca moją uwagę to jej data urodzenia. 15 lipca 1846. Rocznik Stefana.

- Wiedziałem!- Wrzeszczę i w euforii, uderzam stojącego spokojnie za mną policjanta łokciem w twarz.  Glina mdleje. -Ups.

Ostrożnie przechodzę nad jego ciałem, wychodzę z magazynu i kieruje się do zaparkowanego auta.

- Wygląda na to, że ja i Sam urządzimy sobie małą pogawędkę przy herbatce.- Mówię sam do siebie, patrząc na teczkę, którą podwędziłem z komisariatu.

Następnie wkładam do oldschoolowego odtwarzacza kasetę Led Zeppelin II, jako, że nie ma lepszej muzyki na tym świecie i odjeżdżam.

Kiedy wchodzę do rezydencji, musi być już po 15, gdyż nie tylko Stefan migdali się na kanapie z Eleną, ale mam również 2 nieodczytane wiadomości od Ivaley na komórce.

- Widzę, że się pogodziliście.- Mówię do zakochanych na sofie, wpatrując się w ekran telefonu.- Bosko.

- Okazuje się, że nie mogę przeżyć nawet chwili bez mojego mysia-pysia.- Świergoli Elena, po czym składa usta w dziubek, który Stefan sekundę później praktycznie pożera.

- Ugh. Zaraz wracam, idę się zrzygać.

Nie dane mi jest jednak puścić pawia w spokoju, gdyż przez drzwi wpada Ivaley.

- Cześć Wiedziałaś, że według Wikipedii dzwonki do drzwi były wynalezione w 1831 roku?

- Eeee..nie?- Odpowiada ona zdezorientowana.

- W takim razie, skoro już wiesz MOŻE GO UŻYWAJ.

- Niestety nie wiem, kiedy wynaleziono komórki, wiem za to, że Twoje średniowieczne dupsko, chyba nie wie, jak działają. ODBIERAJ SMS-Y BAŁWANIE.- Mówi ona, naśladując mój żart.

- Dla twojej informacji moje dupsko jest zaledwie edwardiańskie. A po za tym, dopiero, co wszedłem do domu.

- Hej. - Mówi mój brat, kiedy udaje mu się w końcu odessać Elenę od jego twarzy.- Możecie się stąd wynieść, trochę psujecie klimat.

Wychodzimy, więc na ganek.

- No, więc, o czym chciałaś pogadać?- Zwracam się do niej.

- Ta dziewczyna, o której mówiłeś mi wczoraj.. Sam Greenfield.. Okazuje się, że też się z nią lizałam. I to w ten sam dzień, co ty.

- Stara, masz fatalny gust w miłości.- Mówię i wyciągam z tylnej kieszeni dokument tożsamości z kartoteki Sam, po czym podaje go Ivaley.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 21, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Pamiętniki Wampirów: Zawsze będę walczyćWhere stories live. Discover now