Apokalipsa cz.11

189 15 2
                                    

Witam ponownie! Strasznie przepraszam za te dłuuuugie przerwy pomiędzy częściami lecz, ciężko mi znaleźć czas na pisanie.  Mimo wszystko, liczę że i ta część wam się spodoba! :)

Zostaliśmy sami w kompletnie zrujnowanym świecie. Zwycięstwo było słodkie, do czasu gdy zdaliśmy sobie sprawę jak dużo zniszczenia i śmierci przynieśliśmy tego światu.

Straciliśmy wiele ludzi. Wśród nich byli zarówno żołnierze jak i mnóstwo cywili. Odcisnęło to  piętno na każdym z nas. Stawaliśmy się coraz słabsi, napędzani krzykami sierot i wdów które słyszeliśmy w naszych snach co noc.

Czasami myślę że wygraliśmy tą wojnę jedynie jakimś niepojętym cudem.

Brakowało nam jedzenia i innych potrzebnych środków. Wielkimi krokami zbliżała się zima a my byliśmy zbyt wycieńczeni żeby nawet myśleć o powrocie do swoich domów. Byliśmy w beznadziejnej sytuacji. Niektóre kraje przyzwyczajone do stałego ciepła mogły nie przetrwać nadejścia pierwszych Rosyjskich mrozów. Najlepszym rozwiązaniem byłoby przeniesienie się do cieplejszego regionu Rosji, lecz to było niewykonalne. Wspieraliśmy się nawzajem jak tylko mogliśmy. Nie mieliśmy odwagi się rozdzielić. Wszystkie te tragedie nas połączyły.

Przysłanie z innych krajów środków transportu dla rannych i zasobów potrzebnych do przeżycia również było niewykonalne, ponieważ nikt w tym momencie nie miał kontaktu z własną ojczyzną. Wszystkie państwa po kolei zaczęła dręczyć myśl że zostaliśmy całkiem sami...Zdani na siebie...

Mnie również od pewnego czasu dręczy ta myśl. Ale co ja mam z tym zrobić? Sam fakt że nie wiem co dzieje się w mojej ziemi doprowadza mnie do szaleństwa. ..


                                                                               *        *        *        *


Od niedawna zaczęto czynić próby odnalezienie lepszego miejsca do osiedlenia się na zimę, niż las w którym obecnie się znajdowaliśmy. Wysyłaliśmy pojedyncze grupki piechurów którzy wcześniej zostali wylosowywani spośród państw które jeszcze czuły się na siłach by podjąć to wyzwanie.

Lecz mimo wielu prób nic nie udało się znaleźć.

Po pewnym czasie już wkurzyłem się widokiem "zwiadowców" powracających z niczym. Więc po otrzymaniu pozwolenia aby pożyczyć jednego z ostatnich koni z obozu, wyjechałem sam, aby poszukać czegokolwiek co dałoby nam większe szanse przetrwania zimy. Nie chciało mi się wierzyć że w pobliżu nie było nic co chociaż trochę by nam się przydało.

Po pół godzinie nieustannej jazdy, jakiś kształt zamajaczył mi w oddali. Pogoniłem więc konia.

W miarę jak się zbliżałem, kontury stawały się coraz wyraźniejsze. Nikła nadzieja wstąpiła w moje serce. Podjechałem jeszcze bliżej. Czy to jest to co myślę?

Jednak to nie były zwidy. To była wioska. No, ruina wioski, lecz to i tak było coś. Niektórym budynkom brakowało dachu bądź niektórych ścian, niektóre nawet były tak zniszczone że zostały po nich tylko fundamenty.

Zeskoczyłem z konia aby jak najszybciej zabrać się do przeszukiwania terenu.

Do tej pory nie znalazłem nikogo żywego. Wioska była najpewniej zniszczona przez pożary oraz wybuchy mniejszych bomb.

Doszedłem do ostatniego domu którego jeszcze nie przeszukiwałem. Ten był już praktycznie całkowicie zniszczony. Pomiędzy fundamentami czegoś co kiedyś było ścianami, znalazłem pod kupką gruzów niebieski, nadpalony zeszyt, który niewiele myśląc schowałem za pazuchę.

W deskach podłogi wymacałem klapę, która najprawdopodobniej prowadziła do piwnicy. Gdy ją otworzyłem, nie zwlekając zajrzałem do środka. W kącie pomieszczenia coś jakby się poruszyło. Wytężyłem z całej siły wzrok. Zwinięta postać wyglądała jak człowiek, jak małe dziecko. Istota podniosła głowę i teraz wpatrywała się we mnie, swoimi dużymi oczami, pełnymi przerażenia.

Nasze spojrzenia spotkały się. Widząc, strach i niepewność w oczach tego dziecka, zrobiło mi się go żal. Pewnie rodzina zostawiła ją gdy w panice uciekali przed wojną.

-Nie bój się, nic ci nie zrobię...- powiedziałem najżyczliwszym tonem na jaki było mnie stać.

-Obiecujesz...?- zapytało rozdygotane dziecko.

-Masz moje słowo.- odparłem uśmiechając się lekko by dodać dziewczynce otuchy.

Wyciągnąłem rękę do środka piwniczki.

-Choć, wyciągnę cię.-

Po chwili wahania mała, wyciągnęła w moją stronę brudną od kurzu rękę i złapawszy się mojej, mocno zacisnęła palce.

Dźwignąłem ją do góry. Gdy już była na powierzchni zapytałem się ją.

-Jak masz na imię?-

-N-nazywam się Zosia.-wyjąkało dziecko.

- Witaj Zosiu. Jestem Feliks. Miło cię poznać. Skąd znasz Polski? Nie jesteś Rosjanką?

-Nie...- zaczęła ze smutkiem-Moi rodzice przeprowadzili się ze mną tutaj z Warszawy w nadziei że uchroni nas od wojny i-i...- Zosia nie dokończyła, gdyż łzy które zaczęły jej ciec po policzkach, jej to utrudniły. Nie rozumiałem jakie motywy mogli mieć rodzice dziewczynki, zostawiając ja całkiem samą na tym pustkowiu. Na samą myśl, wzbudzała się we mnie złość.

Chciałem coś powiedzieć, lecz Zosia uprzedziła mnie rzucając mi się w ramiona ze szlochem. Lekko mnie to zaskoczyło, lecz po paru sekundach otoczyłem małe drżące ciałko swoimi ramionami.

-Nie płacz, już wszystko będzie dobrze, obiecuję...-

ApokalipsaWhere stories live. Discover now