Apokalipsa cz.12

159 15 9
                                    

Wziąłem dziewczynkę za rękę, by zaprowadzić ją do mojego konia.

Po dłuższym milczeniu Zosia nie mogąc znieść ciszy zapytała ciągle lekko drżącym głosem.

- Gdzie pojedziemy?-

- Do mojego obozu, gdzie mieszkam z innymi kraja.... eeee, z moimi kolegami i koleżankami.- W ostatniej chwili ugryzłem się w język. Dziewczynka nie musiała wiedzieć że byliśmy czymś więcej niż ludźmi. Poskutkowało by to tylko tym że czułaby się nieswojo w naszym towarzystwie.

Widząc że na wzmiankę o innych osobach których będzie musiała poznać, w jej oczach na nowo zagościł strach, ponieważ jak to każde dziecko wstydziła się ludzi których nie znała. Przecież nawet za mną do końca się nie oswoiła.

- Nie martw się, oni naprawdę nie są tacy źli. Hmm, no może oprócz tego dużego strasznego Niemca, on jest lekko upiorny. I jeszcze tego żabojaaaa..... emmm znaczy Francuza, ja bym się do niego nie zbliżał na twoim miejscu.

-Eeeeeee, no dobrze....- odpowiedziała lekko zdziwiona słysząc moją odpowiedź.

-Ale nie martw się, ja cię przed nimi obronię!- Powiedziałem ze śmiechem i zmierzwiłem jej włosy.

Twarz Zosi również pojaśniała od śmiechu. Jej uśmiech był jak jutrzenka. Jasny i pełen radości którą widziałem na jej buzi po raz pierwszy odkąd ją poznałem.

To dziwne... To dziecko naprawdę wzbudziło we mnie sympatię. Może też dlatego że widziałem w niej samego siebie... Tyle wycierpiało i jest w stanie tak radośnie się uśmiechać. Przypominała mi o dziecięcej radości którą mi odebrano. Od samego mojego powstania wszyscy chcięli mnie mieć dla siebie i zagarnąć moje ziemie. Nigdy nie rozumiałem dlaczego praktycznie od wszystkich otrzymywałem tylko złość i nienawiść ...

Heh, pomyśleć że to tylko taka mała dziewczynka pociągnęła mnie do takich rozmyślań...

* * *

Droga do obozu minęła nam krótko.

-Słuchajcie!- krzyknąłem gdy pojawiliśmy się w obozie.

-Znalazłem miejsce gdzie możemy przeczekać zimę!!- Wydarłem się jeszcze głośniej

Wszystkie państwa zbiegły się w miejsce skąd dochodził mój głos.

Zeskoczyłem z konia i pomogłem zsiąść również Zofii.

Dziewczynka widząc tyle osób schowała się za mną i zacisnęła drżące palce na nogawce mojego munduru.

- To niesamowita wiadomość! Jak ci się to udało?- Odezwał się szczeże zaskoczony Arthur.

-Tak, że faktycznie zacząłem szukać.- Rzuciłem kąśliwą uwagę w stronę Brytyjczyka, który również nie raz brał udział w przeszukiwaniu terenu.

Przez chwilę ja i Bryt mierzyliśmy się spojrzeniami. Ciszę przerwał Hiszpania.

- A kto to?- zapytał wskazując na na wpół schowaną postać Zosi.

- Znalazłem ją samą w wiosce którą odkryłem. Spuszczono na tamto miejsce bombę małego rażenia a bądź wybuchł tam pożar. Ale to tylko przypuszczenia. W każdym razie ona była jedyną ocalałą.-

-Hmm, rozumiem- mruknął Hiszpan, po czym podszedł bliżej i kucnął przed dzieckiem, uśmiechając się tak dobrotliwie jak tylko potrafił. Tak jakby samym wyrazem twarzy chciał przekonać Zosię że nie musi się go bać.

-Cześć, nie musisz się chować. Nikt ci tu nic nie zrobi.- zaczął mówić uspokajającym głosem.

-Jestem Antonio Fernández Carriedo, ale mi poprostu mówić Antonio.-

Zosia nieśmiało wychyliła głowę zza moich pleców. Antonio zawsze miał rękę do dzieci.

- Cz-cześć.... Ja jestem Zosia...- Odpowiedziała dziewczynka trochę bardziej, przekonana do Hiszpana.

Nagle słychać było ciężkie tupanie oficerek, które jak się potem okazało należało do Niemca który podszedł w naszą stronę, wyglądając na dość wkurzonego. Wyglądał strasznie. Zawsze ułożone, świecące blond włosy teraz sterczały z jego głowy jakby kopną go piorun, wielkie ciemne worki pod oczami świadczyły o wielu nieprzespanych nocach. Jego mundur również wyglądał niechlujnie, jedynie narzucony na jego ramiona. Niegdyś potężny i surowy Niemiec wyglądał jak wielka kupka nieszczęścia. Tragiczna śmierć Feliciano odcisnęła na nim ogromne, niezmywalne piętno.

-Polsko, czemu ją tu przyprowadziłeś?!- wykrzyknął wściekły Ludwik.

- A co? Miałem ją tam zostawić na śmierć?- wysyczałem w jego stronę.

-Ostatnie co teraz potrzebujemy to ludzkie dziecko w naszym obozie! Mamy za mało jedzenia żeby nakarmić samych siebie, a ty zjawiasz się z kolejną gębą do wykarmienia?- warknął Niemiec.

W głębi serca wiedziałem że Ludiwg ma po części rację ale zignorowałem i postanowiłem wierzyć w to co jest właściwe, czyli to że nie można zostawić dziecka samego na pewną. Chociaż nie jestem do końca człowiekiem wiem że to były czyn nieludzki i zły na wskroś.

Jak ten szwab jest w stanie wypuścić ze swoich ust coś tak strasznego? Odmówić pomocy dziecku? Niech Bóg mnie uchroni od podobnych myśli i czynów!

-Niemcy, sam wiesz że naszym obowiązkiem jest chronić ludzi a szczególnie naszych rodaków! Także zostaw ją i mnie w spokoju, i nie wściubiaj nosa w sprawy które ciebie nie dotyczą. To ja ją tutaj przywiozłem i to ja przejmę za nią odpowiedzialność!- wykrzyczałem przez zaciśnięte ze złości zęby.

Ludwig zacisnął pięści ze złości.

-Niech ci będzie gnojku! Ale potem nie mów że cię nie ostrzegałem! To dziecko tu nie pasuje!-

Po czym odwrócił się na pięcie i przeciskając się przez świadków całej sceny odszedł w swoją stronę.

Nikt nie powiedział ani słowa. Wszyscy rozeszli się w milczeniu.

* * *

Zabrałem się za szukanie ubrań które mogłaby nosić Zosia. Nie mogłem pozwolić żeby chodziła w tych brudnych łachmanach które miała na sobie.

Za pozwoleniem Basha pożyczyłem Szwajcarski mundur który został po Liechstenstein, po tym jak po dwóch latach od rozpoczęcia wojny niestety zmarła.

Na początku nie byłem pewny czy ubrania będą pasowały na Zosię która, jak się potem dowiedziałem, miała dopiero dziewięć lat. Lecz moje obawy rozwiały się całkowicie gdy przybiegła do mnie przebrana w ów mundur, cała w skowronkach, roześmiana jak nigdy dotąd. Zatrzymała się przed namiotem przy którym siedziałem i kręcąc się do około zapytała jak wygląda.

Teraz dopiero miałem okazję przyjrzeć się jej uważniej. Miała piękne, proste kasztanowe włosy sięgające za łopatki, była malutka, ale miała jeszcze mnóstwo czasu by urosnąć.

Popatrzyłem się na jej rozjaśnioną uśmiechem twarz. Jej śliczne, duże miodowe oczy błyszczały teraz pełnią życia. Po głębszym zastanowieniu , wyglądała bardzo podobnie do Feliciano. Ta sama radość w oczach i ten sam uśmiech.

W moje serce wdarł się smutek a oczy zaszkliły... Odezwała się tęsknota za tragicznie straconym przyjacielem.

-Czy coś nie tak?- z zamyślenia wyrwał mnie głos Zosi.

Zwróciłem na nią mój wzrok lecz szybko znowu pochyliłem głowę i szybko otarłem oczy.

-To nic takiego- odpowiedziałem z wymuszonym uśmiechem

-Tylko myślałem jak ładnie ci z uśmiechem na twarzy. Powinnaś częściej się uśmiechać.-

-Spróbuję!- zachichotała.









ApokalipsaWhere stories live. Discover now