Apokalipsa cz.14

118 8 3
                                    

-Co z nim?- Zapytałem się ponownie, gdy razem z Małopolską odszedłem na stronę. 

-Nie jest dobrze...-zaczęła ze smutkiem Mira-To nie tylko chodzi o Zosię... On ciągle nie potrafi się otrząsnąć po śmierci Feliciano... Coraz bardziej zamyka się w sobie. Nienawidzę oglądać go w takim stanie. Tylko udaje że jest tym samym silnym krajem co kiedyś , ale tak naprawdę czasy jego wielkości już dawno minęły... Jest moim najdroższym przyjacielem a ja nie wiem już jak mu pomóc. Próbowałam z nim rozmawiać, pocieszyć go, ale on dawał się być nieobecny, zapatrzony w przestrzeń, tak daleki i niedostępny...- Dziewczyna przerwała, jakby myślała co powiedzieć dalej, czysta udręka wymalowana na jej twarzy zdawała się taka nie na miejscu..."Zdecydowanie wyglądała lepiej z uśmiechem na ustach", przemknęło mi przez myśl.

-Chyba wiem czemu Niemcy nie chcę nawiązać żadnego kontaktu z Zosią.-

-Dlaczego?- Spytałem, choć i tak podświadomie już znałem odpowiedź, tego uśmiechu i miodowych oczu nie dało się pomylić.

Małopolska spojrzała mi w oczy -Też to zauważyłeś prawda? Jest wprost jak jego bliźniacza siostra.-

-Tak, zauważyłem jakiś czas temu. W końcu, nie ma jak tego nie zauważyć. Podobieństwo jest uderzające

-Myślisz że ona... może być...?- Zapytała z wahaniem Mira.

-Nie- powiedziałem trochę ostrzej niż zamierzałem- Feliciano nie żyje, pochowaliśmy  jego ciało a był za słabym państwem by się odrodzić. Nie możemy czepiać się fałszywej nadziei. Gdyby Zofia była państwem, wszyscy by to wyczuli, ja, ty oraz wszystkie inne kraje w obozie. Wiem że na własny sposób za nim tęsknisz, ale on już nie wróci.-Może byłem zbyt surowy, ale to były fakty, Włochy północne nie ma szans na powrót...

-Ja? Tęsknić za nim?- w oczach Małopolski zapłonął, nieznany mi dotąd, płomień nienawiści- O nie! Gdyby nie on, Ludwig nie byłby teraz w takim stanie. Gdyby on nie istniał, Niemcy nigdy by się w nim nie zakochał i teraz nie budziłby się każdej nocy, wołając go, lecz nigdy nie znajdując go obok siebie. I wiem że ty go nie słyszysz, Feliks, nikt nie słyszy! A nawet jeśli by słyszał, to nikt nie pofatygowałby się, by chociaż zapytać się co się stało, bo każdy jest za bardzo zatopiony we własnych smutkach, by przejmować się inną osobą. Gdyby tylko nie ten przeklęty Włoch... Gdyby tylko nie on...- Nagle płomień w jej oczach przygasł, zalany przez napływające do jej oczu świeże łzy. Zakryła sobie usta, jakby sama nie wierzyła że te słowa wyszły z jej ust. Ja stałem osłupiały, nie wiedząc co robić, patrząc jak Mira cofa się i opiera o stojące za nią drzewo.

-J-ja przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło...Ja nie chciałam...- Wyjąkała, zsuwając się po pniu. Skuliła się i gdy schowała twarz w dłoniach jej ciałem wstrząsnął niekontrolowany szloch.

Wyrwałem się z transu. To nie brzmiało jak Mira którą znałem, ona była silna, nigdy nie poddawała się emocjom i zawsze była gotowa na każdą ewentualność. Przez krótką chwilę chciało mi się śmiać. A więc wojna jest w stanie zniszczyć każdego z nas...

Przynajmniej teraz wyrzuciła to wszystko z siebie. Wiem że nie miała na myśli tego co powiedziała, więc nie mam jej tego za złe.

Przykucnąłem przy niej. Delikatnie ująłem jej podbródek w dłoń i podniosłem go tak by patrzyła mi w oczy.

-Mira, spójrz na mnie. Zobaczę co da się zrobić. Porozmawiam z nim gdy tylko nadarzy się okazja. Może ja będę w stanie przemówić mu do rozsądku. Dobrze?-

Mira przytaknęła lekko -Dziękuję-

-A teraz, sio, do spania- powiedziałem żartobliwie- Potrzebujesz odpoczynku. Wyśpij się dobrze, rano wyruszamy

Gdy się rozeszliśmy przemyślałem jeszcze raz, to co miałem zamiar zrobić. Nie byłem pewien czy mi się uda, w końcu na pewno nie jestem ulubionym towarzyszem rozmów Ludwiga, no ale cóż... Obiecałem Mirze mu pomóc a więc tak zamierzam zrobić.

                                                                      *    *    *    *    *

Nazajutrz wszyscy już byli gotowi do wymarszu. Bez żalu pożegnaliśmy nasz stary obóz. Czekało nas mniej więcej czterdzieści minut niezbyt szybkiego marszu. Luksusu jazdy na naszych pozostałych pięciu koniach dostąpiły te państwa które jeszcze nie do końca wyzdrowiały po ataku Rosji. Zwierzęta były bardzo pomocne, nie wioząc tylko rannych, ale też pomagając nam nieść co cięższe pakunki. Na szczęście w miejscu do którego zmierzaliśmy, stała stodoła, która była w na tyle dobrym stanie by pomieścić nasze zwierzęta i udzielić im schronienia na zimę.

Dotarcie na miejsce zajęło nam krócej niż oczekiwaliśmy. Na miejscu podzieliliśmy się na grupy, z czego każda miała wykonać inne zadanie np. Łatanie dachów bądź przeczesywanie wnętrz domów. Uporaliśmy się z zadaniami tuż przed zajściem słońca i na noc szybko rozdzieliliśmy się do domów. Ja zajmowałem dom dwurodzinny z dwoma piętrami. Pierwsze piętro zajmowałem ja, Toris, Niemcy i Prusy. Na parterze mieszkały Małopolska, Wieliczka, Kraków, Niedzica i Niepołomice. Piątce sióstr było dość ciasno na jednym niedużym pięterku, ale gdy Mira zaproponowała zaproponowała że mogłaby "poświęcić się dla grupy" jej siostry nie pozwoliły jej na to pod pretekstem że jeśli Małopolska przeniesie się do innego mieszkania to na pewno pójdzie do Romano by robić z nim, jak to określiły, "te dziwne rzeczy".

Nie jestem pewien czy Mirze akurat o to chodziło, ale po dłuższej sprzeczce, pojednała się ze swoim losem i zgodziła się cisnąć ze swoimi siostrami pod jednym dachem.

                                                                 *    *    *    *    *    *

Tej nocy nie mogłem zmrużyć oka. Postanowiłem więc wstać i się gdzieś przejść, licząc na to że aktywność fizyczna obudzi we mnie potrzebę snu. Jednak gdy wyszedłem cicho z pokoju, zauważyłem że pod framugom drzwi do pomieszczenia obok, jarzy się słabe światło świecy. Ludwig nie spał. Teraz była moja szansa by z nim pogadać i tak nie mam nic lepszego do roboty. A więc wchodzę do jaskini lwa, pomyślałem i biorąc głęboki oddech złapałem za klamkę drzwi.

ApokalipsaWhere stories live. Discover now