5

6.4K 312 161
                                    

Idę do sali 134, powtarzając w myślach, żebym zachowywał się normalnie. Jedyne czego się boję to to, że zacznę się rumienić, gdy tylko wejdę do klasy, bo mój mózg "niechcący" przypomni sobie o weekendzie.

Staję przed drzwiami i biorę głęboki wdech. Dobra. Dam radę. Przybieram mój zwyczajny wyraz twarzy (a przynajmniej mam nadzieję, że to robię) i wyciągam drżącą rękę, łapiąc klamkę. Wchodzę.

Pana Lance'a nie ma za biurkiem. Wypuszczam powietrze, nawet nie wiedząc, że je wstrzymałem. Kieruję się w stronę – niestety – pierwszej ławki i znowu przypomina mi się obraz z mojego snu. Kręcę głową, aby pozbyć się wspomnienia z tamtej nocy i innych od razu napływających brudnych myśli, akurat w momencie, w którym wchodzi nauczyciel.

- Pamiętam, pamiętam. Kupię wszystko. Tak, mam listę. Do zobaczenia za dwie godziny – kończy, cmokając do telefonu. W rękach znowu trzyma jakieś sprawdziany. To już chyba standard.

- Dzień dobry – Co ja robię? Powinienem siedzieć cicho i jak zawsze udawać, że mnie tu nie ma. Debil. No, ale trudno. Czasu się nie cofnie.

- Buenos días, Keith. Perdonar, nie zauważyłem cię – Latynos patrzy na mnie i uśmiecha się delikatnie. A mnie po plecach przechodzi lekki dreszcz. - Jak ci minął dzień? - pyta, siadając i włączając komputer. - Bo jeśli mam być szczery, to mi dzisiaj humor dopisuje.

- Było znośnie, jak na poniedziałek – odpowiedziałem po krótkiej chwili, wyciągając tę głupią książkę od Pidge i wciąż dziwiąc się, że jakiś nauczyciel interesuje się uczniem.

- Zawsze jesteś taki małomówny?

- Słucham? - pytam zaskoczony ze wzrokiem wbitym w kartki przede mną. Czy on mnie właśnie o coś oskarżył?

- Och, powinienem czasem ugryźć się w język – mówi Latynos. W jego głosie słyszę zawstydzony uśmiech z pewnością wymalowany na twarzy. - Wybacz, najpierw mówię, a dopiero potem myślę. Nie chciałem być nachalny.

Podnoszę na niego wzrok i... o bogowie... Dobrze, że siedzę na krześle, bo czuję jak moje kolana miękną, gdy widzę, jak uroczo wygląda pan Lance, kiedy jest skrępowany. I jeszcze te dołeczki...

- Nic się nie stało – mam wrażenie, że moje policzki płoną, dlatego szybko opuszczam głowę. - I owszem, jestem małomówny.

- Nie da się nie zauważyć – jego uśmiech jest coraz mniej niepewny – Miałem spytać wczoraj, ale tak szybko uciekłeś z sali, że nie zdążyłem. Rękawiczki, nosisz je, bo...?

- Tak po prostu – wzruszam ramionami i otwieram książkę na miejscu, gdzie skończyłem, ale widząc portret nauczyciela, który narysowałem ostatnio, od razu przerzucam na kolejną stronę. Mam nadzieję, że tego nie zauważył. - Lubię je nosić. Taki zwyczaj.

- Vale, jeśli nie masz nic przeciwko, to zajmę się czymś – McClain wskazuje na sprawdziany i wzdycha na ich widok ze zrezygnowaniem, łapiąc za czerwony długopis. - Dzisiaj była poprawa, jedna z klas przyszła prawie w całości. Co nie zmienia faktu, że przeważała liczba dziewczyn.

Oczywiście. Nie dziwię się. Ja też przyszedłbym na poprawę do takiego nauczyciela. Keith! Przestań! Co to ma znaczyć?!

- Może panu pomóc? - pytam nieśmiało, dziwiąc się, co we mnie wstąpiło. Najpierw przywitanie się i teraz to? Od kiedy pomagam w sprawdzaniu popraw? Gdy spotykam zaskoczony wzrok nauczyciela, który również nie spodziewał się mojego pytania, czuję, jak na nowo rumienią mi się policzki. - Tych sprawdzianów jest trochę, a ja i tak się nudzę.

Tak dalej, Keith. Pidge zabije cię przez tę nudę.

- To bardzo miłe z twojej strony – szatyn parzy na mnie z delikatnym uśmiechem. - Z chęcią przyjmę twoją pomoc, o ile pozostanie to między nami. Rada szkoły chyba by mnie zlinczowała, gdyby to wyszło na jaw. A ja, mimo tego wszystkiego, lubię tu pracować.

- Jasne – staram się, żeby mój głos brzmiał obojętnie, ale w środku podskakuję z radości na myśl, że mogę mu pomóc. Dlaczego? Ignoruję to pytanie i skupiam się na rzeczywistości. - Co mam sprawdzać?

Po chwili do moich rąk trafiła sterta sprawdzianów i karta odpowiedzi. Biorę czerwony długopis i sprawdzam odpowiedzi uczniów, zapamiętując poszczególne słowa. Hiszpański coraz bardziej zaczyna mi się podobać, zwłaszcza gdyby miało się tak przystojnego nauczyciela, jakim jest pan Lance. Gdybym miał znowu wybierać, którego języka chciałbym się uczyć, francuskiego, którego uczę się teraz, czy hiszpańskiego, od razu wybrałbym hiszpański. Oddałbym wszystko za hiszpański.

McClain rozluźnia mięśnie i opiera się na ręku. Czuję na sobie jego wzrok i prawię słyszę jak się uśmiecha, widząc, jak męczę się nad jakimiś bazgrołami. Czy ludzie w liceum naprawdę nie umieją pisać? Mężczyzna pewnie śmieje się ze mnie w duchu, patrząc na takiego idiotę. Ale sam się w to wpakowałem, więc teraz muszę wytrzymać to upokorzenie.

W międzyczasie obgadujemy nauczycieli, a kiedy rzucam jakieś kąśliwe uwagi na ich temat, pan Lance nie potrafi powstrzymać śmiechu. Jeszcze nigdy nie słyszałem takiego dźwięku. Chyba na chwilę odpływam, bo Latynos musi pstryknąć palcami, żebym wrócił na ziemię. Gadamy o naszych zainteresowaniach i co chciałbym robić po skończeniu szkoły, o czym za bardzo się nie rozgaduję. Jak zwykle. Później temat zszedł na książki. Niechętnie opowiadam o moich ulubionych kryminałach i thrillerach. Natomiast nauczyciel gustuje w powieściach fantasy, o których gada jak najęty z błyskiem w oku, co sprawia, że nieświadomie się uśmiecham.

- Niesamowite – mówi, zabierając ode mnie sprawdzone karty. Muska moje palce, sprawiając, że trybiki w moim mózgu pracują na najwyższych obrotach. - Jesteś bardziej pomocny, niż wyglądasz. Oczywiście bez urazy.

- Ludzie oceniają po wyglądzie, nie po czynach – opuszczam głowę, próbując ukryć, jak bardzo spodobał mi się dotyk jego palców na moich dłoniach. - A ja nie dość, że wyglądam, jakbym był z szatanem w zmowie, to jeszcze mój charakter wcale mi w tym wszystkim nie pomaga.

- Keith. Sądzę, że jesteś- - przerywa mu dźwięk jego komórki, po którą od razu sięga. Czy on się lekko skrzywił, czy to tylko moja wyobraźnia?

Jestem...? JAKI JESTEM?!

Dzwoni dzwonek obwieszczający koniec lekcji, a ja z rozczarowaniem biorę moją torbę i kieruję się wolno w stronę drzwi. Patrzę ostatni raz na faceta, z którym rozmawia mi się coraz przyjemniej, i mówię bezgłośne pożegnanie. Odwracam się i idę do domu.

Zatrzymuję się w pół kroku, kiedy słyszę swoje imię i zwracam się w stronę nauczyciela z pytającym wzrokiem.

- Dziękuję, Keith – mówi, odsuwając od siebie telefon. - A, i mów mi Lance – dodaje z uśmiechem.

Kiwam mu głową, powstrzymując się od jeszcze szerszego uśmiechu niż ten, który mam już na twarzy, i wychodzę z trzepoczącym jak na skrzydłach sercem.

.

.

.

No właśnie, jaki jest Keith? Lance, odpowiesz?

Hej, Liski!

Dzisiaj byliśmy świadkami czegoś, co można nazwać "the bonding moment". A to oznacza, że akcja będzie nabierać tępa. Z czasem nawet za bardzo, ale o tym przekonacie się w kolejnych rozdziałach. 

Ale teraz mam do was małe pytanko. Z racji, iż mam dla Was dodatek, nawiązujący do następnego rozdziału, chciałabym wiedzieć czy mam go wrzucać od razu po opublikowaniu kolejnej części czy dopiero, gdy skończę całą książkę. Czekam na odpowiedzi.

Tymczasem! Kitsune ^.^





Niegrzeczny UczeńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz