22

3.4K 178 57
                                    

Budzę się rano, czując lekkie pulsowanie przy skroniach. Leżę na brzuchu z głową wciśniętą w poduszkę, aby odciąć się od światła wpadającego przez okno.

Jęcząc cicho, na ślepo próbuję wymacać, gdzie leży mój telefon. Cholera no... Zawsze go kładę koło poduszki.

Podnoszę głowę, ledwo uchylając powieki, i czuję, że jest mi coś za ciężko na plecach. Czyżby Shiro postanowił rzucić na mnie pranie? Już tak późno? W sumie nie pamiętam, o której wczoraj wróciłem od Lance'a. Hm. Tak naprawdę to nie pamiętam, żebym w ogóle wracał.

Unoszę się na łokciach, ale ciężar uparcie leży na mnie i raczej nie zamierza się ruszać. Chcę przekręcić się na plecy, żeby sprawdzić co na mnie leży, ale gdy zaczynam się ruszać, słyszę jedno mrukliwe:

- Miau!

Wzdrygam się lekko, a następnie uderzają we mnie wszystkie wspomnienia z poprzedniego wieczoru i zalewa mnie fala wstydu, przez co moje policzki zaczerwieniają się. Czy ja naprawdę opowiedziałem mojemu chłopakowi, że chodziłem do klubów i zaliczałem przypadkowych facetów?! O matko...

Przy okazji dociera do mnie, że wciąż jestem u Lance'a, a nie w domu. A do tego nie poinformowałem Shiro, że zostaję tu na noc! Przecież on mnie zabije...

Padam twarzą w poduszkę, wydając dźwięk jakby zepsutego, starego silnika, i sięgam za siebie, aby podrapać Blue. Mruczenie małej uspokaja mnie nieco i dzięki temu dochodzę do wniosku, że i tak nic już nie zdziałam. Jedyne, co mogę teraz zrobić, to poprosić moje kochanie, żeby zawiózł mnie do domu.

Chwila. Czy ja go właśnie nazwałem „moje kochanie"? Chyba mnie już do końca powaliło...

Podnoszę się ostrożnie, czekając, aż kotka łaskawie ze mnie zejdzie (co najwyraźniej nie jest dla niej oczywiste, bo ciągle balansuje na moim grzbiecie), a gdy w końcu udaje mi się ją z siebie zepchnąć, siadam na brzegu łóżka i, chichocząc pod nosem, patrzę, jak szara kulka tarza się w pościeli.

Jednak nagle pojawia się coś, co przyciąga moją uwagę.

Smród spalenizny.

W tym samym momencie za oknem słychać prześladującą mnie kiedyś w koszmarach syrenę strażacką. A moje serce zaczyna bić jak szalone.

Nie. To nie może się tak skończyć. Nie po tak krótkim czasie.

Biegnę do drzwi i w ostatniej chwili przypominam sobie o Blue, która została na łóżku. Wołam na nią, ale ta jedynie patrzy na mnie, jakbym był idiotą. Którym zresztą jestem, skoro krzyczę do kota, aby za mną poszedł.

Cofam się po kotkę i tym razem z futrzakiem na rękach wybiegam z pokoju. Tylko jest jeden mały, tyciuśki problem. Nie mam pojęcia, gdzie ja, kurwa, jestem. Jedyne miejsca, w których wczoraj byłem to salon i łazienka. Nie mam pojęcia, gdzie teraz może przebywać Lance.

- Lance!!! - drę się na cały dom. Mam nadzieję, że mnie usłyszał. Inaczej dłużej mi zajmie znalezienie go.

- Keith?! - słyszę jego zdziwiony głos i od razu zaczynam iść w kierunku jego źródła. Blue mruczy mi w ramionach, jakby w ogóle nie wyczuwała zagrożenia. Czy ten zwierzak nie ma za grosz instynktu samozachowawczego?

Schodzę po schodach w dół i ponownie krzyczę do Latynosa, abym mógł określić, gdzie mam iść. Kiedy słyszę jego głos dochodzący z kuchni, zaczynam szybciej przebierać nogami w jej stronę. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. Chociaż nie brzmiał, jakby działa mu się jakakolwiek krzywda...

Wpadam do kuchni.

- Lance! Wszystko z tobą okej?! Co się dzieje?! - staję roztrzęsiony na środku pomieszczenia, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w mężczyznę stojącego przy kuchence. Szatyn odwraca się do mnie ze zdziwionym wyrazem twarzy.

Niegrzeczny UczeńWhere stories live. Discover now