23

3.5K 140 85
                                    

Stajemy przed drzwiami. Denerwuję się. Shiro ma poznać mojego chłopaka. Chociaż to on powinien się denerwować. Nawet się nie zainteresował, że ciągle byłem u Lance'a. Głupi Shiro. To wszystko jego wina.

Wyciągam klucze, które wkładam do zamka i przekręcam przy akompaniamencie cichego kliknięcia. Naciskam klamkę i, trzymając miłość mojego życia za rękę, wkraczam do mieszkania.

- Shiro! Wróciłem! I mamy gościa - posyłam Latynosowi ciepły uśmiech, który ten oczywiście oddaje ze zdwojoną siłą.

Ten sam niewinny wyraz jego twarzy ucieszył moje oczy dwadzieścia minut temu, po interwencji policjanta, który złapał nas obściskujących się w samochodzie. Dzięki umiejętnościom charyzmatycznym nauczyciela w oprawie nieskazitelnego zachowania obeszło się jedynie z upomnieniem i moim baaardzo ciemnym rumieńcem. Nawet w tym momencie czuję jak moje policzki czerwienią się, ale tym razem w znacznie mniejszym stopniu. Cholera...

Zdejmuję kurkę oraz buty, mówiąc Lance'owi, aby zrobił to samo, i nagle zauważam leżącą na półce... książkę kucharską? Shiro chciał coś gotować? A może znudził mu się wygląd naszej kuchni?

Marszczę nieznacznie brwi i proponuję szatynowi coś do picia. Oczywiście wystarczy mu tylko kawa. Idę wstawić wodę i odłożyć książkę na miejsce (Shiro najwyraźniej nie wie, że mamy już kilka takich tomików). Patrzę do zlewu i widzę tam dwa brudne kubki. Jeden oczywiście jest mojego kochanego współlokatora, który o mnie nie pamiętał (nie zapomnę mu tego), ale drugi...

Po zrobieniu tego, co miałem zrobić, wracam do mojego chłopaka siedzącego na kanapie. Podaję mu kubek.

- Proszę. Tym razem nic się na nikogo nie wylało - uśmiecham się cynicznie.

- Dziękuję, mój kochany - chichocze pod nosem, zabierając ode mnie gorące naczynie. - Bardzo to doceniam - puszcza mi oczko.

Przewracam oczami i już mam go zapytać o jakąś mało znaczącą rzecz, gdy słyszę dźwięk otwieranych drzwi, w których staje zaspany Shiro, oczywiście ciągle w piżamie.

- Shiro, ubierz dupę. Mamy gościa - mówię cicho, za co dostaję karcący wzrok Latynosa i szturchnięcie z łokcia w bok.

- O, Keith... Już jesteś! - na jego twarzy pojawia się nerwowy uśmiech oraz zmieszanie i pewnie to przez to łapie się za kark.

- Jasne, że już jestem - wstaję, przewracając oczami, i wskazuję na Lance. - A to jest właśnie mój chłopak, Lance.

Szatyn podnosi się z kanapy i uśmiecha się niezręcznie.

- Właściwie to my się już trochę znamy...

- Tak. Dokładnie - białogrzywy zaplata ręce na piersi. - Mieliśmy już okazję pogadać.

Skaczę wzrokiem z mojego chłopaka na mojego współlokatora i z powrotem, aż do naszej konwersacji, przez którą atmosfera w pokoju jest tak gęsta, że można ją kroić nożem, wkracza kolejna osoba.

- Takashi, co ty robisz? - z sypialni wychodzi zaspany szatyn z krzywo założonymi okularami na nosie.

Ale chwila.

„Takashi"?!

Przecież jedynie bliskie osoby mogą tak do niego mówić! A nawet ja tak nie mówię! Kto to jest, do cholery?!

- O. To ten twój synalek i jego chłopak, tak? - pyta spokojnie.

- Adam!!! - krzyczy Shiro, przez co brązowooki lekko się krzywi, ale za to mocny rumieniec dopada nas obu. Że niby jaki synalek?!

Niegrzeczny UczeńOnde histórias criam vida. Descubra agora