Misja klatka

3 2 0
                                    

Będąc już w łóżku, chłopak rozmyślał jeszcze o gryzoniu. Jedno pytanie krążyło mu ciągle w głowie: Skąd on się tam wziął ? A może...nie, to niemożliwe. Wyrzucił od razu tę myśl. Szczur był prawdziwy, najprawdziwszy. Był taki jak dawne, nie miał żadnej płyty w główce ani niczego innego. Zwierze ze skóry i kości. Przetarł twarz rękoma i wbił spojrzenie w sufit, gdzie znajdowała się płaska, podłużna lampa LED-owa. Z książek pamiętał tyle, że te stworzonka żyją 3-4 lata, więc musiał przyjść na świat rok temu. Może być tak, że urodził się gdzieś w miejscu, gdzie technologia nie dosięgła. Albo razem z rodzeństwem i matką byli ukryci pod ziemią, a naukowcy ich nie wykryli? Od zawsze pragnął poznać istotę, która dawniej żyła tak jak ludzie na ziemi. Gdy Tommy urodził się, był rok 2027, wtedy cała technologia wchodziła w życie człowieka. Powoli przejmowała władzę nad każdym umysłem.
Jedyną styczność ze zwierzęciem miał przebywając u przyjaciela. Kilka razy bawił się z jego królikiem Edziem i faktycznie tylko o tych futrzakach wiedział co nieco. Edek biegał poza klatką między nimi, a chłopcy grali w gry planszowe albo obserwowali dzikie skoki uszatka. Tom bardzo go lubił albo nawet przywiązał się, tak jakby należał właśnie do niego. Dotykanie futra powodowało rozpromienienie na twarzy, a nawet rozluźnienie mięśni. Bywały momenty, że królik chodził im po plecach i zjadał koszulki. Robił to tak, że wygryzał pojedyncze dziurki, taki już miał charakterek. Po tym, jak zabrali go do Bezpiecznej Przystani, już nigdy się nie zobaczyli. Później ludzie dowiedzieli się, że ten ośrodek to wymysł, potrzebowali żywych zwierząt do tworzenia leków. Jedna osoba twierdziła, że widziała jak palą wykorzystane osobniki. Wspominał o psie w paski, kaczce bez skrzydła i z wielkim guzem na szyi i kupce myszy w różnych kolorach. Na samą myśl wzdrygnął się cały. Odwrócił się w stronę ściany i chciał przestać myśleć. Nocami zazwyczaj jego głowa była pełna od wszelkich pomysłów i układaniem zagadek, na które sam chciał znaleźć odpowiedź. Ciekawiło go, co gryzoń robił na dole. Może spał? Albo szukał jedzenia? Potem zastanawiał się, czy dał mu wystarczająco owoców. Dostał dosyć na talerzu, wystarczy mu do rana. Pragnął w głębi duszy wziąć go do łóżka i wtulić nos w białe futerko. W pewnej chwili potrząsnął głową i odpędził wszystkie przemyślenia. Nie mogę się tyle przejmować, powiedział sobie przed snem. W końcu zasnął.
Następnego dnia Tom chwycił od razu po przebudzeniu zegarek i sprawdził godzinę. Była punkt 7 rano, a miasto jeszcze nie rozpoczęło swojego życia. Miał około 50 minut na zdobycie klatki dla swojego przyjaciela, bo o 8 zawsze wszystko się załącza i zaczynają się otwierać sklepy wraz z restauracjami. Zrobili tak, ponieważ rząd chciał uszanować ludzi tak zwanych ''dziennych i nocnych''. Za dnia jest normalnie człowiek człowiekowi serdeczny, natomiast nocą jest czas dla nocnych marków, którzy chcą sobie wypić dla zaspokojenia pragnienia i zabawić się w barach. Chłopak czym prędzej ubrał się w odpowiednie rzeczy na słoneczną pogodę i po cichu wyszedł z domu. Uniknął szczeknięcia zamku w drzwiach wyjściowych. Rozglądnął się dokładnie, o tej godzinie mogli się jeszcze przechadzać pijaki, a Tommy nigdy nie miał z nimi styczności. Zawsze drzemał do około 9 rana, gdy miasto już ożyło. Teraz musiał przejść 800 metrów do domu kolegi, a droga biegła koło dwóch pubów. Wziął wdech i wydech. Po prostu pójdzie przed siebie i na nikogo nie będzie patrzał. Gdyby coś się stało, w każdej chwili może wysłać powiadomienie do siostry i mu pomoże. Ruszył się z miejsca, minął ogródek i wyszedł za furtkę. Spojrzał w lewo, w prawo, nie było na razie nikogo. Założył kaptur na głowę i nie chcąc zwracać na siebie uwagi, przyspieszył kroku.
Theo był jego najlepszym przyjacielem. Właściwie urodzili się w tym samym roku, a różnica w ich wieku wynosiła zaledwie 5 miesięcy. Jego zachowanie i charakter prawie niczym nie różniły się od Thomasa, lubili się wygłupiać, bawić nowymi sprzętami, pakować się w kłopoty. W wyglądzie też mało ich różniło — Theo miał jedynie ciemniejsze włosy. W młodości był na obozie i nieszczęśliwie spadł z klifu. Przez to stracił prawą rękę. Mimo to chłopak tryskał pozytywną energią. Mieszkał z mamą, a rok temu stwierdzono u niej chorobę, na którą nie ma lekarstwa. Wyniszczała ją od środka, a lekarze tylko rozkładali ręce, więc chłopak opiekował się nią na tyle, ile mógł. Brunet zniżył głowę, gdy mijał pierwszy z pubów i ulżyło mu odrobinę, gdy nikt go nie zauważył. Przechodząc obok drugiego przeszły go ciarki, bo kątem oka dojrzał dwóch muskularnych mężczyzn popijających chyba piątą butelkę alkoholu. Przełknął ślinę. W pewnym momencie usłyszał za sobą ciężkie stąpanie i widział przed oczyma obraz siebie ledwo oddychającego po bójce.
- Młody chcesz piwko? - spytał mężczyzna, czuć było od niego wódką i tytoniem.
- Nie... nie pije — wyjąkał.
- Przestań — machnął ręką, po czym zaśmiał się na cały głos — choć pokaże ci jak się zabawić — chwycił Toma za ramię.
- Powiedziałem, że nie pije — wyrwał się mężczyźnie — wracaj pan do swoich kolegów.
Od razu pożałował to, co powiedział, bo starszy facet skrzywił się na jego słowa.
- Ktoś ci ostatnio skopał tyłek za takie odzywanie się? - zrobił kilka kroków naprzód.
Chłopaka zalał pot i wewnątrz trząsł się jak galareta, bo dobrze to maskował. Już chciał wyciągnął Timefona, żeby Lena była powiadomiona, ale pijany mężczyzna uderzył go z pięści w policzek. Zderzył się z ziemią, czuł okropny ucisk w szczęce i miał złudzenie jakby stracił wszystkie zęby po lewej stronie. Nic nie czuł ani nie myślał o niczym. Nie miał pojęcia o tym, że ktoś go podniósł. Gdy trochę oprzytomniał, zwrócił uwagę na to, że się poruszał. Miał pustkę w głowie. Co się w tym momencie stało? Czyżby magiczne siły go uniosły i leciał ? A może umarł ?
- Już ci lepiej ćwoku czy jeszcze latasz w chmurach? - usłyszał obok znajomy głos.
- Theo? - spytał.
- Tak, mocno ci przywalił, usiądź sobie na chwile — poklepał go po ramieniu i posadził.
Poczuł, że siedział na ławce i lepiej mu było. Dotknął twarzy i syknął z bólu.
- Pójdziemy do mnie i ci to opatrzę, masz szczęście, że wybierałem się do znajomego po leki - usiadł obok - spać nie możesz?
Poukładał sobie wszystkie słowa w głowie.
- Mam pewną sprawę — zaczął — ma to zostać między nami.
- Dobra — pokiwał głową — o co chodzi?
- Powiem ci u ciebie.
Tommy podparł się ramienia kolegi i doszli na spokojnie do domu. Dobrze, że nie było to aż tak daleko. Mama Theo leżała w osobnym pokoju, gdzie miała cisze i spokój. Gdy coś potrzebowała, miała do dyspozycji stary dzwonek od roweru.
- O co chodzi? - spytał ponownie, gdy usiedli w dużym pomieszczeniu na dole.
- Masz jeszcze w piwnicy klatkę po króliku?
- Mam, stoi na dole.
- Potrzebujesz ją?
- Powiedz, o co chodzi, ok?
- W piwnicy znalazłem żywego szczura, jest bardzo przyjazny i chce mu zrobić przytulny kącik — ściszył głos.
- Żywy? Powiedziałeś żywy? - zdziwił się.
- Tak, żaden robot, jest taki miły w dotyku, a jego białe futro błyszczy w świetle.
Theo zsunął się z kanapy i wziął klucz do piwnicy. Po paru minutach postawił klatkę na dywanie. Oczyścił ją z kurzu wilgotną szmatką. Odkąd królik odszedł, nikt jego domku nie ruszał przez wiele lat.
- Jak nowa — odsunął się, podziwiając swoje dzieło.
- Super jest, co jeszcze potrzeba do wyposażenia?
- Szczury lubią mieć coś do gryzienia i mogą też mieć zawieszony „hamak", ale to się da zrobić samemu — zapewnił — teraz się zajmę tobą.
Przytknął dłoń do policzka, znowu ten ból jakby cały czas siedziało mu to głęboko w szczęce. Nie chciał wiedzieć jak wygląda w lustrze. Przyjaciel przyniósł chłodny okład, żeby choć odrobinę zniknęła opuchlizna. Następnie spryskał policzek małym sprayem typowo na siniaki. Uczucie chłodu rozluźniło go. Chwile potem opuchlizna zeszła, zostawiła tylko lekko sine miejsce.
- Nie dotykaj tego jeszcze — powiedział.
- Dzięki za wszystko
- Nie ma sprawy — spakował potrzebne rzeczy do plecaka — ten facet co ci dokopał to najgorszy typ w mieście.
- Co ty gadasz — zdziwił się.
- Na trzeźwo mógłby cię zabić, nie oglądasz wiadomości?
Zabić? O kurde, pomyślał.
- Ten typ — kontynuował — kiedyś tak się nachlał, że spowodował wypadek, a potem jak wytrzeźwiał, dźgnął nożem dwóch ludzi, trzeba być naprawdę debilem — parsknął.
- Nadają ciągle o tych końcach świata, mam ochotę wyrzucić telewizor za okno... po co tak gadają, jak nic z tego nie będzie?
- A ciul wie, może mają ubaw dzięki temu.
Theo zaniósł jeszcze obiad i wrócił jeszcze po leki dla matki, mówiąc jej, że wychodzi na chwile. Często zanosił coś na dwa nawet trzy razy, bo przecież ma do dyspozycji jedną rękę.
- Mamy jeszcze 10 minut do otwarcia miasta — zeskoczył z ostatniej schody.
Tom wziął klatkę od spodu i wyszedł pierwszy z domu. Miał tylko dużą nadzieję, że nie spotkają tego gościa. Ciarki go przeszły, gdy zbliżali się do tego miejsca. Pub okazał się pusty na ich szczęście. Bezpiecznie doszli do domu. Moment potem zaczął się ruch na ulicy.
Zeszli na dół, a Lena przyniosła pokrojone owoce i małą miskę z wodą. Postanowili, że klatka będzie stała w kącie i w każdej chwili Jared będzie mógł wejść i wyjść. Thomas szukał go wzrokiem, wiedział, że gdzieś jest i wyjdzie im na powitanie. Po chwili zgnieciony kawałek gazety pod schodami się przemieścił, a spod niego wyjrzał biały łepek. Theo jakby sparaliżowało, był przyzwyczajony do metalowych i sprawnych maszyn w kształcie zwierząt, jakie teraz chodziły po ziemi. Nigdy nie widział na żywo innej istoty niż swojego królika. Szczur był nowością, która zainteresowała go od razu.
- Jest piękny — zdołał tylko powiedzieć.
- Mówiłem, żaden robot — zaśmiał się Tom.
Gryzoń podszedł do całej trójki i obwąchał każdego, poruszał przy tym energicznie swoimi wąsami. W pewnym momencie wyczuł coś smakowitego w powietrzu. Zastrzygł uszami i podążał za cudownym zapachem niczym pies gończy. Wskoczył sprawnie do klatki i dorwał od razu miskę z jedzeniem i wodą.
- Jak on się tu znalazł? - padło pytanie.
- Nie wiemy tego — powiedziała Lena — mógł uciec z laboratorium, to raczej jedyne wyjaśnienie, bo wszystkie zwierzęta wyłapali tymi swoimi dziwnymi wykrywaczami...żadne nie miało szans na schronienie się nawet głęboko pod ziemią.
Zwierzak najadł się do syta, po czym ziewnął i wtulił się w miękkie gniazdko zrobione ze szmatek. Każdy po cichu wstał i skierował się do kuchni.
- Wygląda na to, że mamy nowego domownika — stwierdziła siostra.
- Zazdroszczę wam — powiedział Theo i chwycił szklankę wody.
- Co u mamy ? - spytała
Wzruszył ramieniem.
- Leży w swoim pokoju i głównie odpoczywa, chodzę po leki, ale za chwile skończą się pieniądze, a kaleki nie przyjmą do roboty — uśmiechnął się na koniec jak to on — póki chodzę to jest dobrze.
- Zawsze możesz wpaść do nas — powiedział Tom.
- Na was zawsze mogę liczyć — uśmiechnął się serdecznie na pożegnanie.

Camp of SurvivorsTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang