23 listopada

1.1K 164 16
                                    

Poranne światło, bijące od szarego, listopadowego nieba, wybudziło Taehyunga ze snu. Nie chciał otwierać oczu, bo wiedział gdzie się znajdował.

Szpital nigdy nie należał do jednego z jego ulubionych miejsc, sam starał się omijać je szerokim łukiem i dbać o siebie, byleby nie trafić do tej, przepełnionej chemikaliami, pułapki.

Niechętnie uniósł powieki do góry. Momentalnie zacisnął oczy jeszcze raz, kiedy do jego wrażliwych gałek ocznych dotarło sztuczne światło, bijące od sufitowych lamp.

Od wczorajszego przyjazdu w to miejsce, gdy obudził się już, wkręcał wszystkim naokoło, że czuję się dobrze. Że wcale nie potrzebuje żadnych lekarstw, żadnych badań. Że to tylko chwilowa i jednorazowa utrata przytomności.

Szkoda, że jedyną prawdą w wypowiedzianych przez Kima słowach, był moment, gdy wspominał o tym, że tylko raz przymknął powieki na niebezpiecznie długo w momencie, gdy nie chciało mu się spać.

On potrzebował pomocy. I to natychmiastowej. Lecz nie pomocy normalnego lekarza rodzinnego, czy jakiegoś wykwalifikowanego, z milionem świadectw wywieszonych na ścianach gabinetu, specjaliście od jakichś tam chorób.

On potrzebował pomocy od psychologa, psychiatry. Nikt nie był z Kimem dzień w dzień i nikt nie potrafił tego dostrzec. Dwudziestoczterolatek staczał się powoli na samo dno. Nie dość, że zły stan fizyczny dawał mu się już we znaki, tak jego dobry stan psychiczny właściwie to leżał już w tej najciemniejszej, najniżej położnej części oceanu.

On doskonale zdawał sobie z tego sprawę, w jak wielkie bagno wdepnął. Posilić się można nawet o stwierdzenie, że wszedł w to w pełni świadomy konsekwencji.

Choroba wszczepiła się w jego wychudzone ciałko, by powoli i w ciszy wyżerać jego wnętrzności, aby na koniec odesłać jego upadłą duszę, by mogła odnaleźć tę drugą, również zagubioną, duszę jego jedynej miłości.

Kiedy on wylewał z siebie resztki słonych łez, całe Seulu pokryte było mrokiem. Robił to w pełni świadom, że nikt mu w tym momencie nie pomoże. Bo, choć osoby trzecie stwierdziłyby, że on potrzebuje tej pomocy już, teraz, to on jej nie chciał.

Pragnął jedynie oddalić od siebie przyjaciela i rodziców, aby przygotować ich na drugą, bolesną stratę.

Ani razu nie pojawił się w domu państwa Jeon, pomimo, że ci zapraszali go już wielokrotnie.

Nie odebrał żadnego telefonu od matki, wiedząc, że jeśli tylko usłyszałby jej zmęczony głos, rozpłakałby się na dobre bez konkretnego powodu.

Odpowiadał jedynie zdawkowo, na dodatek przez wiadomości, że u niego okej i, że zajmie się nim Hoseok. Jung dostawał podobne wiadomości, lecz od niego Taehyung chociaż odbierał.

Już nie czuł właściwie nic. Na tym etapie snuł się bezdźwięcznie po kafelkach, trzymając wysuszone i przeraźliwie chude dłonie w kieszeniach dresów. Prowadził smutną, pozbawioną barw, egzystencję.

Lecz, czy znalazłby się śmiałek, który zdziwiłby się na widok jego zachowania?


23.11.2018

Hej, kochanie!
Opowiem Ci co u mnie, dobrze?
A więc siedzę sobie teraz w szpitalu, ale to już wiesz. Mam na sobie Twoją, a raczej moją, ale od Ciebie, bluzę i jakieś brzydkie, szare dresy. Noszę uśmiech na twarzy, aby nikt się nie zorientował, że czuję się potwornie.
Czy już zawsze będę musiał udawać pseudo-szczęśliwego, aby wszyscy się ode mnie odpieprzyli?
Nie wychodzę do ludzi i nie wydzieram się, że jest mi źle, więc czemu wszyscy tak bardzo pragną mi pomóc?
Czy ja wyglądam na aż tak potrzebującego?
Jestem zwykłym, szarym człowiekiem, do kurwy, nikt nie powinien proponować mi pomocy. Gdybym chciał, aby ktokolwiek mi pomógł, to zgłosił bym się tylko do jednej osoby. Bo tylko ta osoba potrafi w jakikolwiek sposób wyleczyć moje zgniłe serce.
Ale pytanie brzmi:
Czy chciałbyś wyleczyć moje zgniłe serce?
Dobranoc, Kookie.

Twój TaeTae~













wake up, honey || taekook✓Where stories live. Discover now