87. Lament Feniksa

1.2K 82 19
                                    

Zamarłam. Patrzyłam się przed siebie, odtwarzając sobie obraz spadającego Dumbledore'a. To nie mogło się wydarzyć! To... Dumbledore! Największy czarodziej! Jakim cudem ktoś taki jak Snape mógł go tak po prostu zabić?
Otrząsnęłam się w momencie, gdy Harry poruszył się i niechcący otarł się o moje ramię. Zdałam sobie sprawę, że zaklęcie już nie działało. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że jesteśmy tu sami. Tuż przy schodach mignęły mi brązowe włosy.
— Nie mogą uciec — mruknęłam. — ON nie może uciec.
Zrzuciłam z siebie pelerynę i biegiem ruszyłam w stronę schodów. Nim śmierciożerca zdążył się odwrócić, ja popchnęłam go na bok, by usunąć go z drogi. Zbiegłam ze schodów i zobaczyłam, że cały korytarz był w siwej chmurze dymu. Chyba sufit się zawalił. Pośród gruzów i dymu widziałam, że toczyła się walka. Z jednej strony był Snape i Malfoy. Tylko tyle udało mi się dostrzec, zanim usłyszałam za swoimi plecami warknięcie. Odwróciłam się gwałtownie i od razu poczułam cielsko Greybacka zderzające się z moim. Upadłam na posadzkę, a do moich nozdrzy wdarł się odór krwi i potu.
— Tylko spróbuj — warknęłam, gdy poczułam gorący oddech na szyi.
Złapałam go i przerzuciłam na plecy, tak, że teraz ja leżałam na nim. Złapałam go za szyję i docisnęłam do posadzki. Byłam wściekła, a ta bestia tylko pogarszała sytuację.
— Jesteś obrzydliwy. Powinnam cię zabić...
— Nie dasz... rady... — wycharczał.
— Zaraz się przekonamy — powiedziałam, mocniej dociskając dłoń.
— Alex!
Podniosłam wzrok i zobaczyłam Harry'ego. Stał przy schodach i patrzył na mnie tym swoim wzrokiem. Poczułam, że moje serce trochę się uspokoiło. Spojrzałam na wilkołaka i lekko rozluźniłam uścisk. Złapałam go za głowę i uderzyłam mocno o posadzkę, a ten stracił przytomność.
— Czy ty właśnie go... — zapytał Harry, patrząc na nieprzytomnego wilkołaka, którego włosy zaczęły się lekko barwić na czerwono od krwi.
— Nie — odpowiedziałam. — PADNIJ!
Rzuciłam się na posadzkę, widząc zielony strumień światła, lecący w moją stronę.
— Powiedz, że masz różdżkę? — zwróciłam się do Harry'ego.
— Ty nie masz?
— Nie.
— Musisz się gdzieś schować! — rzekł, rzucając zaklęcie w stronę jednego ze śmierciożerców.
— Chyba sobie żartujesz — prychnęłam i ruszyłam w stronę, z której słyszałam wcześniej głos Snape'a.
— Alex! — krzyknął Harry.
Ruszyłam biegiem wzdłuż korytarza, lekko ślizgając się na kałużach krwi, których zapach strasznie drażnił mój nos. Nie lubiłam tego zapachu, szczególnie w takim wydaniu. Skręciłam za róg i tuż obok mnie przemknęło zaklęcie. Rzuciłam się za kolumnę, która chwilę później eksplodowała w górnej części, a kawałki gruzu spadły na mnie.
— Cholera — warknęłam.
Wychyliłam się i zobaczyłam rodzeństwo śmierciożerców, zbiegające po schodach. Byli do mnie zwróceni plecami więc wyczułam swoją szansę. Ruszyłam za nimi. Gdy dzieliło mnie od nich kilka stopni, jedno z nich się odwróciło i rzuciło zaklęciem. Nie miałam czym się obronić, więc po prostu rzuciłam się w bok. Rodzeństwo chyba zorientowało się, że jestem tak naprawdę bezbronna i już chcieli rzucić kolejne zaklęcie, ale ja byłam szybsza. Rzuciłam się na jedno z nich i sturlaliśmy się po schodach.
— Petrificus totalus!
Podniosłam wzrok i zobaczyłam, Harry'ego, który zbiega ze schodów, a jedno z rodzeństwa jak kłoda pada na posadzkę. Ja uderzyłam kobietę mocno w szczękę, a później zrobiłam to samo co z Greyback'em.
— Dzięki — zwróciłam się do brata.
Harry tylko kiwnął głową i razem ruszyliśmy biegiem wzdłuż korytarza. Przedarliśmy się przez gobelin i wpadliśmy na korytarz na dole, na którym stała grupka Puchonów w piżamach.
— Harr... — zaczął jeden z chłopców.
— Z drogi! — krzyknął Harry, odpychając na bok dwóch chłopaków, pędząc dalej.
— Schowajcie się w dormitoriach i miejcie różdżki przy sobie! — krzyknęłam, zwalniając na chwilę, by im to powiedzieć.
Dogoniłam Harry'ego i razem wypadliśmy na ciemne błonia. Zobaczyłam trzy postacie biegnące przez trawnik do bramy, gdzie mogłyby się teleportować. Byli to Snape, Malfoy i jeden ze śmierciożerców, którego nie znałam po imieniu. W tamtym momencie przestałam myśleć racjonalnie, mój mózg przejął wilk, który poczuł się jak na polowaniu. Trzy sarenki, które musi upolować i on sam. Fakt, że były to sarenki z różdżkami, nie bardzo mnie interesował. Przestałam się trzymać Harry'ego i przyśpieszyłam.
Widziałam jak Hagrid wypadł z chatki i zaczął pojedynkować się ze śmierciożercą, którego imienia nie znałam. Dobiegł mnie też krzyk Harry'ego, ale nie odwróciłam się. Cel był już tak blisko.
Gdy brakowało mi już zaledwie kilkunastu metrów, Snape obejrzał się za siebie i mnie zobaczył. Widziałam w jego oczach strach.
— DRACO, UCIEKAJ! — krzyknął Snape.
Snape zatrzymał się i odwrócił. Podniósł różdżkę i wycelował w moją stronę. Zatrzymałam się sześć może siedem metrów przed nim i uśmiechnęłam się. Czułam, że moje oczy nie mają już ludzkiego koloru.
— Sądzisz, że ten patyk mnie powstrzyma? — zapytałam.
Nim Snape zdążył coś zrobić, po błoniach rozległ się huk. Płonęła chatka Hagrida.
— Kieł jest w środku, ty diable! — ryknął Hagrid.
Snape korzystając z mojej lekkiej nieuwagi, rzucił zaklęcie, jednak zdążyłam się uchylić. Moje całe ciało płonęło od środka. Wilk wyrywał się na zewnątrz, a wszystkie moje zmysły działały jak szalone. Słyszałam idealnie bicie serca Snape'a, czułam zapach jego potu, słyszałam wszystkie krzyki, które odbijały się od murów zamku.
— Zabiję cię — warknęłam — tak jak zabiłeś jego.
Rzuciłam się w jego kierunku, robiąc uniki przed jego zaklęciami, gdy byłam już na wyciągnięcie ręki, skoczyłam. Docisnęłam go do ziemi. Czułam jego strach. Byłam szczęśliwa z tego powodu. Chciałam, żeby cierpiał. Zabicie go tak po prostu byłoby zbyt łaskawe.
Chciał się wyrwać, by dosięgnąć swoją różdżkę, która leżała na ziemi kilka centymetrów od jego palców. Jedną ręką dociskałam go za szyję do ziemi, a drugą złapałam jego rękę. Ścisnęłam ją tak mocno, że poczułam, jak jego kość trzasnęła, a Snape krzyknął.
— Teraz już różdżka ci się nie przyda.
Nim zdążyłam coś jeszcze zrobić, coś uderzyło mnie w bok i odrzuciło na kilka metrów.
Uderzyłam mocno głową o ziemie, przez co pojawiły mi się mroczki przed oczami. Gdy po kilku chwilach, podniosłam się na nogi, zobaczyłam, że Snape stoi ze swoją różdżką w drugiej zdrowej ręce, celując w Harry'ego, który leżał na ziemi.
— ... zabij mnie, jak zabiłeś jego, ty tchórzu...
— NIE NAZYWAJ MNIE TCHÓRZEM! — ryknął Snape.
Wiedziałam, co zaraz może się stać. Rzuciłam się w ich stronę i odepchnęłam Snape'a w momencie, gdy już miał machnąć różdżką. Snape wylądował na ziemi, a gdy chciał się podnieść zaatakował go Hardodziob. Snape podniósł się z ziemi i zaczął uciekać, osłaniając się przed pazurami wielkiego zwierzęcia.
Coś mówiło mi, żebym za nim pobiegła i go dopadła, ale wiedziałam, że i tak pewnie bym go nie zabiła, a przynajmniej niegołymi rękami. Może gdybym miała różdżkę, byłoby to bardziej prawdopodobne. Teraz już zniknął, on i reszta śmierciożerców.
Rozejrzałam się i zobaczyłam wciąż płonącą chatkę Hagrida, ale Hagrida nie było.
— Hagrid! — zawołałam i ruszyłam w kierunku chatki. — Hagrid!?
Z płomieni wyszedł Hagrid z Kłem na plecach, a ja odetchnęłam. Harry podszedł do mnie, zataczając się i potykając o własne.
— Jezu, Harry — powiedziałam, łapiąc go, nim upadł.
— W porząsiu?
— Będzie żył — odpowiedziałam.
— Nic mi nie jest — wydyszał, wspierając się na moim ramieniu. — A tobie?
— Pewnie, że nic... nie tak łatwo mnie wykończyć.
— Hagrid trzeba ugasić ogień — powiedziałam, puszczając Harry'ego, sprawdzając, czy da radę ustać sam. — Zaklęcie to: Aguamenti...
— Wiedziałem, że to jakoś tak brzmi... — wymamrotał i uniósł różowy parasol i mruknął: — Aguamenti.
— Mogę? — zapytałam, łapiąc za różdżkę, którą Harry miał w ręku.
Harry kiwnął głową, rozluźniając dłoń. Wzięłam różdżkę i pomogłam Hagridowi ugasić pożar.
— Nie jest tak źle — rzekł Hagrid z nadzieją kilka minut później, patrząc na dymiącą chatkę. — Dumbledore już sobie z tym poradzi.
Gdy to powiedział, poczułam falę rozpaczy.
— Hagridzie...
— Obwiązywałem właśnie nóżki nieśmiałkom, kiedy usłyszałem, jak idą — powiedział Hagrid. — Podpaliły się jak kupka chrustu, bidaki...
— Hagridzie...
— Ale co się stało? Zobaczyłem, jak te śmierciożerce lecą z zamku, ale co do diabła robił z nimi Snape? Gdzie on się podział... może ich ściga?
— On nikogo nie ściga — powiedziałam. — On...
Spojrzałam na Harry'ego, który stał kilka kroków od nas. Obydwoje wiedzieliśmy, że Dumbledore jest dla Hagrida najlepszym przyjacielem.
— Nie ściga? To gdzie on jest, Alex?
— On jest jednym z nim, Hagridzie. Snape zabił Dumbledore'a.
— Co Dumbledore?
— On nie żyje. Snape go zabił — powiedział Harry.
— Nie gadajcie głupot — obruszył się Hagrid. — Snape zabił Dumbledore'a. Odbiło wam?
— Widzieliśmy to, przykro mi — powiedziałam i złapałam go za wielką dłoń. — Naprawdę nam przykro.
— Gadacie głupoty! Dumbledore musiał kazać Snape'owi śledzić tych śmierciożerców. A on pewnie podszył się pod któregoś... Słuchajcie, odprowadzę was do szkoły. Idziemy...
Ruszyliśmy w stronę zamku, w którym paliły się światła. Razem z Harrym patrzyliśmy się w stronę najwyższej wieży. Widzieliśmy, jak uczniowie idą w jej kierunku.
— Na co oni się tak gapią? — zapytał Hagrid, kiedy byliśmy przy kamiennych stopniach. — Co tam leży w trawie?! — dodał, ruszając w tamtą stronę. — Widzicie? O, tam pod wieżą. Cholibka!... chyba kogóś nie wyrzucili...
Ja i Harry dobrze wiedzieliśmy, co się tam znajduje, ale powłóczyliśmy nogami za Hagridem. Chwilę później Hagrid jęknął straszliwie. Mimo to ani ja, ani Harry nie zatrzymaliśmy się. Podeszliśmy na tyle blisko by ujrzeć ciało Dumbledore'a leżące u podnóża wieży.
Sądzę, że Harry tak samo, jak ja wiedział, że nie ma żadnej nadziei, od chwili, gdy zaklęcie rzucone na nas przestało działać. Co prawda u mnie mogło przestać działać samoistnie po jakimś czasie, ale nie u Harry'ego. W tym przypadku zaklęcie mogło przestać działać tylko dlatego, że ten, kto je rzucił, był już martwy.
Stałam tam patrząc na ciało Dumbledore'a. Harry pochylił się nad nim i poprawił mu okulary na nosie i otarł rękawem krew z ust. Minęła chwila czasu, a wokół nas zebrało się więcej osób. Harry w pewnym momencie poruszył się i wyciągnął spod swojego kolana coś, co wyglądało jak naszyjnik. Wyjął z niego jakiś zwitek papieru, a chwilę później ścisnął go mocno w dłoni, spuszczając głowę. Ja też spuściłam wzrok, odwracając się i przeciskając przez uczniów, by przedostać się do zamku.

Czarownica z Wilczym SercemWhere stories live. Discover now