3/11

5.4K 547 244
                                    

Jeszcze dobrze nie nastał świt, a Jaskier odprawiony przez barmankę wyprawką oraz dobrym słowem, zmierzał w stronę chaty tajemniczego znachora. Na odchodne doradziła mu jeszcze, żeby nie zbaczał z głównego traktu, ponieważ chata znachora leżała na uboczu, w okolicy pól bitewnych i poligonów, gdzie ciała zamordowanych do dziś zwabiały wygłodniałe Ghule.

Jaskier był mieszczuchem. Zanim w jego życiu pojawił się Geralt, ani myślał zapuszczać się za kamienne mury i głęboką fosę. Żyło mu się wesoło, ale raczej niestabilnie. Nie miał w życiu nic trwałego. Kochanki przychodziły i odchodziły, tak samo jak przyjaciele, powiernicy czy rozpoznawani jedynie z twarzy znajomi. Wszystko przemijało, a chwile stawały się ulotne i przestawały cieszyć. Czasem wydawało mu się, że te najpiękniejsze lata buntu i korzystania z wolności ma już za sobą i przydałoby się ustatkować, wrócić do domu i pokazać matce, że jednak nie miała racji, a on potrafi zrezygnować z rozwiązłego życia, a nawet sztuki, za cenę rodziny. Jak do tej pory nie udało mu się przekonać samego siebie, ale tłumaczył to różnymi wymówkami, których zebrał już cały arsenał.

Może jednak się do tego nie nadawał. Może miał pozostać błaznem, który jedynie z daleka ogląda ludzkie szczęście, a sam jest po to, by zabawiać i po chwilowej salwie śmiechu budzić w innych ludziach litość. Wszyscy i tak odchodzili, co za różnica jak go postrzegają?

Geralt wrócił. Może nie do końca świadomy, lub z braku innego wyboru, ale go wybrał. W jakiś sposób dodawało mu to wiary w siebie i odwagi. W końcu po raz pierwszy wyruszył w samotną misję w nieznane, ze swoim wiernym rumakiem, który zrzucił go w połowie drogi do karczmy. Dobrze, że stało się to w szczerym polu, bo inaczej wzięliby go za idiotę, jeszcze zanim otworzył usta. Był trochę zły na Szprotkę - jak nazwał swojego konia - ale już krótki czas po wypadku przepraszał go i przytulał się do brązowej grzywy. Wtedy rzeczywiście tutejsi patrzyli na niego z politowaniem.

Miał swojego konia, cel i osobę, dla której misji się podjął. Czy to oznaczało, że stał się w jakimś stopniu Wiedźminem? Chyba bardziej namiestnikiem, albo rycerzem.

Tak, rycerzem! Sir Jaskier - brzmi dumnie i wspaniale. Dużo dostojniej niż bard Jaskier. Że też wcześniej nie wpadł na pomysł, by się przekwalifikować. Miałby już teraz swoją zbroję i giermka, a bardowie na jego cześć tworzyliby chwalebne pieśni.

Wypiął dumnie pierś i uśmiechnął się pod nosem, kiedy coś twardego trafiło go w czoło tak mocno, że zachwiał się na koniu. Poczuł tylko jak zsuwa się z siodła, potem już tylko krótki lot i twarde spotkanie z żwirowym traktem. Zdążył zamortyzować się dłońmi, ale i tak zachrzęściło mu w kręgosłupie. Ból rozpłynął się wzdłuż jego ciała, musiał mocno zacisnąć zęby, żeby nie krzyknąć.

- Ani się rusz, pajacu. - Wycedził ktoś niebezpiecznie blisko. Szprotka zarżał niespokojnie, wyczuwając niebezpieczeństwo.

- Nawet, gdybym chciał, to nie mam za bardzo jak. - Jęknął obolały Jaskier.

Pył z suchego traktu wdzierał mu się do gardła i ciężko było wypowiadać słowa. Pozbawiono go jedynej broni.

- Gdzie trzymasz złoto? - Zapytał nieznajomy i zaszurał ciężkimi buciorami po żwirze. Gdyby nie idealny rzut kamieniem w czoło, to Jaskier pomyślałby, że ma do czynienia z drugorzędnym złodziejaszkiem, albo młokosem.

- Nie mam złota. - Powiedział zgodnie z prawdą.

- Paniczyk w takim wdzianku, na zdrowym, masywnym koniu nie ma złota... a ja jestem Emhyr var Emreis biały płomień tańczący na kurhanach kurwa wrogów. - Warknął.

- Za ten dodatek kurwy ścięliby ci głowę. - Ośmielił się zauważyć, żałując w przeciągu sekundy niewyparzonego języka, gdy agresor silną dłonią, brutalnie pociągnął go za włosy i przystawił zimną stal noża do krtani.

Coś więcej| Geralt x JaskierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz