5/11

4.6K 535 209
                                    

Wszystko działo się w ciągu kilku chwil. Jaskier bez namysłu rzucił się w stronę schodów, przy okazji łapiąc za pierwszą rzecz, jaka wpadła mu w ręce. Wymierzył skrzyneczkę pełną małych fiolek prosto w twarz Wampira. Tak mu się wydawało, bo nie miał czasu, żeby odpowiednio wycelować.

Nie pierwszy raz miał do czynienia z Wampirem, ale nigdy nie był sam, zawsze w jego obronie stawał ktoś silniejszy. Bardziej niż strach kierował nim instynkt. Nie było czasu na zastanawianie się, dlaczego Leon oszalał w jednej chwili. 

Uderzenie i odgłos roztrzaskiwanych o ziemię fiolek mieszał się z gardłowym warkotem dzikiego zwierzęcia. Bał się odwrócić, chciał tylko pokonać te kilka kroków i znaleźć się w wąskim przejściu ku górze. Serce rozbijało się o piersi, ale strach poruszał jego ciałem.

Nie zdążył dotrzeć do schodów, kiedy monstrualny uścisk zacisnął się na jego ramieniu i rzucił ciałem w tył, jak szmacianą lalką. Uderzył o chybotliwe szafki, burząc całą ich konstrukcję, a wszystkie upchane na nich szpargały spadły mu na głowę. Moc uderzenia otumaniła go na moment i wyrwała z jego płuc ostatni oddech.

Wtedy dopiero zobaczył twarz Leona w pełnej krasie. Wypalone w skórze rany i rozległe oparzenia goiły się bardzo powoli i przedstawiały iście makabrycznie. Kawałki popalonej skóry zwisały z ran strzępami, a krew oblepiała całe jego lico. Jedno oko miał całkowicie przekrwione i wydawało się, że nie widzące. Nie wiedział, co było w fiolkach, które rozbił na twarzy wampira, ale na pewno coś bardzo toksycznego i trującego. Pomieszczenie wypełnił obrzydliwy, metaliczny i ostry zapach.

Leon starał się opanować własne zmysły i znaleźć ciało Jaskra, zagubionego pośród zapachów, lecz każdy z nich działał tak silnie, że nie mógł się skupić. Przeszukiwał pomieszczenie, obracając się wokół własnej osi i warcząc przez zaciśnięte zęby.

Jaskier starał się wstrzymać oddech i nie ruszać się, by nie naprowadzić potwora na swoją kryjówkę. I jemu zaczynało brakować powietrza. Spiął wszystkie mięśnie, zmroził go strach, który nastąpił, gdy pierwszy szok minął. Skulił się jeszcze mocniej i przywarł do mokrej ściany.

Na ramieniu miał dość głęboką ranę i wiedział, że Wampir w końcu wyczuje krew, zwłaszcza, że została również na jego szponach.

Wtedy rzucił mu się w oczy kominek, a gdzie kominek, tam i pogrzebacz, który wisiał na haczyku obok. To  jakaś potencjalna broń.

Jeśli ma już dzisiaj zginąć, to przynajmniej w czasie walki, nie czekając na śmierć w ukryciu. Odliczył do pięciu i złapał mocniejszy oddech. Jego mięśnie nawet nie drgnęły. Kolejne pięć sekund - to powinno wystarczyć. W myślach dodawał sobie otuchy głupim gadaniem, jak to da sobie radę i zobaczy jeszcze Geralta. On tam na niego czekał, potrzebował pomocy, lekarstw. Obaj zostali sami, zdani na łaskę silniejszego wroga. Geralt na pewno dawał sobie radę, walczył, mimo, że przeciwnik był niewidoczny i nieuchwytny. A on? Nie będzie gorszy, ten jeden raz będzie równy Wiedźminowi i stanie do walki. Tak zdecydował.

Otworzył oczy. I nagle zrobiło się cicho. Dlaczego wcześniej nie zauważył, że jest cicho? Rozejrzał się ostrożnie, żeby jego prowizoryczna kryjówka ze śmieci nie rozwaliła się pod wpływem ruchu. Krypta była pusta, jak daleko okiem sięgnął. Delikatnie wysunął głowę, a jeden pergamin spadł z konstrukcji i przetoczył się, dekonspirując jego kryjówkę. Nic się nie stało. Było cicho i pusto.

Minęło następne kilka chwil, zanim zdecydował się wstać. Rana na ramieniu piekła nie do zniesienia, ale nie to zajmowało teraz jego myśli. Leona najprawdopodobniej tu nie było, ale i tak reagował strachem na najmniejszy szmer. Pierwsze co zrobił, to podniósł torbę Wampira, w której ten trzymał składniki do wyleczenia Geralta. Następnie zabrał się za szukanie buteleczki z napisem Rawia. Nie miał już zielarza, ale specyfiki mogły się przydać. Smród w krypcie nieco zelżał, dało się normalnie oddychać.

Coś więcej| Geralt x JaskierWhere stories live. Discover now