9/11

3.5K 366 141
                                    

Rozdział zawiera dość obrazowe sceny gore.

. . .

Jaskier

Siedziałem przy stole z całą rodziną. Nie pamiętam, żeby zapowiadała się jakaś uroczystość, ale moi krewni zbierali się często, by świętować, nawet bez wyraźnej okazji. Ciotka o wdzięcznym imieniu Opuncja jak zwykle spijała z kieliszka po łyku, zanim skończył się toast, nie mogąc powstrzymać ciągu do słodkiego trunku. Kuzyn Sylwiusz podrygiwał nogami pod stołem, nie potrafił usiedzieć w miejscu dłużej niż trwała rozmowa na temat pogody. Za to matka jak zwykle wydawała rozkazy służbie, by ta szybciej podawała brakujące przystawki.

Mój wzrok biegał od jednego okna do kolejnego, w których liczyłem kolorowe szkiełka z witraży. Robiłem to od dziecka i doskonale pamiętałem, że w pierwszym oknie jest ich trzysta sześć, w drugim osiemdziesiąt trzy, a w trzecim dwieście czterdzieści jeden. Robienie tego było jedną z nielicznych czynności, które pozwalały mi oderwać myśli od niezbyt zajmujących rozmów gości, ani trochę zabawnych żartów oraz narzekań matki na niedopieczony stek czy za dużo pomidorów w sałatce. Potrafiła dyskutować o tym z ciotką Zeldą, do czasu aż przypomniały sobie o moim istnieniu, a to ciągnęło za sobą łańcuszek zainteresowania oraz temat numer jeden "Ponarzekajmy na Juliana".

Tak się składa, że każdemu przy tym stole podpadłem w taki czy inny sposób. Pakowanie się w kłopoty miałem we krwi, a przy dworskich manierach, jakich ode mnie wymagano, psuło mi to opinię, nawet wśród własnej rodziny.

- To było dokładnie dwadzieścia lat temu. Chyba trzy lata przed narodzinami Juliana. Bratanku, ile ty masz lat? - Zwróciła się do mnie ciotka Zelda.

Oho, zaczęło się.

- Trzydzieści pięć. - Odparłem bez zawahania, ale z oczywistym znudzeniem.

- Pytam poważnie, dwadzieścia trzy prawda? - Zrugała mnie ciotka.

Niestety, może i chciałbym wrócić do tamtych lat, ale czas płynął nieubłaganie, a ja dokładnie pamiętam swoje trzydzieste urodziny, które spędziłem w domu niejakiej Sary. Do dziś dnia wspominam jej mały nosek i zdobiący uroczy pieprzyk przy lewej dziurce. Spojrzałem na ciotkę, która zupełnie poważnie przyglądała się jak błogo wspominam noc z Sarą. Czy coś mi się wyrwało na głos? Kilka par oczu również zwróciło się w moim kierunku.

- Mam coś na twarzy? - Spytałem dotykając opuszkami palców, policzków.

Albo mi się wydawało, albo pierwszy raz od kilku lat poczułem na skórze wypustki, które wychodziły mi regularnie w okresie dojrzewania. Sześć dni temu byłem u balwierza, który podcinał mi włosy, teraz łaskotały mnie po czole i z tyłu na karku. Jak wcześniej mogłem tego nie zauważyć?

Ostatni raz widziałem swoją rodzinę lata temu. Uciekałem z domu w pełni tego świadomy i zdecydowany. Zapłakana twarz matki to ostatnie, co pamiętam z tamtego dnia. A jednak siedziałem z nimi przy rodzinnym stole i liczyłem szkiełka w witrażach. Pamiętałem nawet ich ilość.

Zrobiło się cicho, a mnie ogarnął lęk. Bałem się podnieść głowę. Ustało stukanie kieliszków, szuranie krzeseł, kaszel wuja Barkley'a, nawet gadanie matki i ciotki Zeldy. Jedyne co byłem w stanie usłyszeć, to szum krwi w uszach i bicie własnego serca.

- Mamo... - Zwróciłem się w jej stronę.

Jeśli to sen i tak muszę prosić ją o przebaczenie. Od zawsze wierzyłem w moc snów. Ufałem, że i ona śni teraz to samo co ja i usłyszy, dlaczego postąpiłem tak samolubnie.

Coś więcej| Geralt x JaskierWhere stories live. Discover now