6/11

5.1K 485 433
                                    

Mrowienie warg nie ustawało, choć nie dotykały już Geralta, oddech majaczył na skórze, a przecież dzieliła ich zbyt duża odległość, by nadal tam był, ciepło wciąż tliło się niczym płomyk, mimo, że zerwał się wiatr i przywiał ze sobą ciemne, burzowe chmury. Grzmiało, zaczynało się błyskać, niebo cichutko chlipało, kiedy zwinął się w kłębek na fotelu i odwrócony w stronę łóżka, przystawił głowę do ułożonej na ramieniu i zagłówku poduszki. Przysunął kolana prawie że pod samą brodę i okrył się ciężkim kocem. Powinien obmyć ranę, zawiązać ją bandażem, przebrać się z odrażająco brudnego stroju, ale nie miał na to siły. Sen stał się teraz potrzebą, której dorównywała jedynie tęsknota.

Nie powinien tego robić. Nie dlatego, że Geralt jakoś by się dowiedział, przecież nawet rozmawiając z nim nie był przytomny, co dopiero po zaśnięciu. Lepiej, gdyby tego nie robił ze względu na siebie. Mało mu jeszcze bólu i bez zbliżania się do Geralta jeszcze bardziej?

Miał zazdrość w stosunku do Yennefer. Teraz widząc jak bezkarnie przykleja swoje pomalowane bordową szminką wargi do świadomego i pozwalającego na to Geralta - ba, nawet inicjującego tę bliskość, cierpienie chyba rozerwie mu serce. Miał wypełzające z najgłębszych czeluści głowy obrzydzenie do przypadkowych związków, z których żaden nie był tym prawdziwym. Wreszcie miał swoje fobie, że nigdy nie znajdzie nikogo, kto będzie chociażby namiastką Geralta z Rivii, a nawet jeśli, to kopia nigdy nie stanie się oryginałem.

Utrudnił sobie wszystko tym pocałunkiem. Teraz każde z tych uczuć spotęgowało się i rozrosło jak choroba.

A gdyby tak wezwać Shani? Może ona znalazłaby lek na tę parszywą przypadłość - jego i Geralta. Myślał, że już łatwiej będzie wyleczyć Wiedźmina z zatrucia jadem, niż jego z zauroczenia. Z resztą z Shani Geralt też miał swego rodzaju zażyłość, z tym, że młodą lekarkę Jaskier akurat szanował, tak samo jak Triss Merigold. Nie obraziłby się, gdyby któraś z nich zaopiekowała się Geraltem i stała się jego życiową towarzyszką. Wszyscy tylko nie Yennefer z Vengerbergu.

Zasnął, a wspomnienie nie znikało. Co więcej, zdawało mu się, że słyszy dźwięki. Dziwne uczucie, coś jak ,,Już kiedyś to przeżyłem,,. W Tussaint mają na to fikuśną nazwę.

Stukanie, zdecydowanie hałas. Przebudził go potężny grzmot, uderzający niedaleko domu. Błysnęło rażącym światłem i po chwili grzmot się powtórzył, tym razem dalej, ale nie mniej intensywnie. Gruby pomruk niósł się, przechodząc falą po pomieszczeniu, w którym obaj spali. Jaskier prawie, że czuł go w kościach.

Skostniał, kiedy dźwięk burzy zniknął lecz odgłos pozostał. Ktoś pukał do drzwi, był w stanie dosłyszeć to nawet przez sen. Ociężale podniósł się z fotela, spoglądając w stronę łóżka. Normalnie pomyślałby, że to Enid, ale czarodziejka nie fatygowałaby się w czasie burzy, żeby sprawdzić jak tam zdrowie Wiedźmina. Podobnie jak większość ludzi miała złe zdanie o Zabójcy potworów, choć sama w stu procentach ludzka nie była.

Hipokryzja - to jedyne co przychodziło na myśl Jaskrowi, aż do momentu, gdy zobaczył zaangażowanie, z jakim leczy jego przyjaciela. Miał ochotę ją wtedy wyściskać i zaproponować dziękczynny seks, ale przypomniało mu się, że już nie spoufalają się w ten sposób. No i Edmund by się obraził, a lubił z nim grać w kości.

Podszedł do drzwi, przez moment zastanawiając się czy jest sens otwierać. W głowie mu szumiało, a lewe ramię zdrętwiało i traciło czucie. Zwęził powieki, chcąc wyostrzyć wzrok i znaleźć w ciemności klamkę. Udało się dopiero za trzecim razem. Czy on upił się zmęczeniem? Jeśli tak, to zatrudnia się w kamieniołomach dla takiego rauszu. Ale od następnego tygodnia...

Uchylił drzwi, zdążył jedynie rzucić okiem na gościa i natychmiast je zamknął, prawie przytrzaskując sobie palce w szparze między futryną, a cała senność uciekła zastąpiona przerażeniem.

Coś więcej| Geralt x JaskierWhere stories live. Discover now