Prolog

2.2K 150 14
                                    

 Idąc przez las, przepełniała mnie tak ogromna furia, że miałem ochotę zniszczyć wszystko, co spotkałem na swojej drodze. Ja jako wilkołak, mam uciekać, prycham zły. A to wszystko, przez cholernych magów. Spoglądam za siebie, widzę idące wilkołaki za mną i mimowolnie uśmiecham się, próbuje nie myśleć o rannych, o wystraszonych dzieciach, ważne, że wszyscy jesteśmy razem i żyjemy.

 Spoglądam na Bruno, który obserwuje mnie zmartwiony, ciemnobrązowy wilkołak obserwuje mnie czujnie swoimi zielonymi oczami. Posyłam mu lekki uśmiech i ruchem głowy nakazuje iść dalej. Bruno już otwiera pysk, aby coś powiedzieć, ale przeszkadza nam chrząknięcie. Obaj spoglądamy na mojego dziadka, czarnego wilkołaka oprószonego już siwizną, który podpiera się laską. Wzdycham wiedząc, że czeka mnie ciężka rozmowa.

- Poprowadź ich Bruno.- mówię spokojnie, wilkołak przytakuje i rusza dalej. Ponownie spoglądam na starego wilkołaka.- Coś nie tak?

- Rahim, jak długo masz jeszcze zamiar udawać, że wszystko jest okej?- pyta a jego szare oczy zwężają się.- Odkryli miejsce, w którym żyjemy już od czterdziestu lat.

- I co niby teraz z tym zrobię?- pytam, ledwo powstrzymując się od prychnięcia.

- Nie jesteś już dzieckiem.- warczy staruch. - Myśl o Melody i o swoich dzieciach. Pora wybrać, po której stronie chcesz stać.

Warczę cicho, ukazując tym samym zęby.

- Te durnie nie wiedzą nawet, o co walczą. Nie będę poświęcać niewinnych, tylko po to, aby dokonać aktu zemsty, nie wiadomo za co. Zastanów się co ty mówisz Cedric.- kręcę głową. Stary wilk ukazuje lekko kły.

- Doskonale zdajesz sobie sprawę, że będąc bezstronnym, skazujesz nas na śmierć.- mówi Cedric prostując się.

- A co mam zrobić? Na tak zwanej jasnej stronie skazani jesteśmy na to, aby traktowali nas, jak zwierzęta!- warczę.

- W pewnym sensie nimi jesteśmy.- Cedric wzrusza ramionami. Warczę na niego, ale ten unosi dłoń, abym dał mu dokończyć.- Rozumiem twój gniew, rozumiem, że boisz się upodlenia. Jednak powinieneś wybrać, coraz więcej bezstronnych jest atakowanych lub zostaje zabijanych. Zrozum, zbliża się wojna, jeśli chcesz nas chronić, musisz zdecydować.

Zaciskam mocno zęby i obserwuje starszego wilkołaka. Mimo iż w głębi siebie wiem, że mój dziadek ma racje, nie jestem w stanie dołączyć do żadnej strony sporu. Nie mógłbym wybaczyć sobie, kiedy bym skazywał swoje wilki na śmierć, w cześć czegoś, czego nie akceptujemy. Jesteśmy wilkołakami, nie potworami. Możemy wyglądać, jak straszne okropne bestie, ale wewnątrz nas, każdy ma serce. Potrafimy kochać, wybaczać, czy to nie czyni nas ludzkimi? Czemu wygląd zewnętrzny, ma definiować to, kim jesteśmy i jak mamy być traktowani? Wzdycham głośno.

- Dołącz do reszty Cedric.- mówię a wilkołak patrzy na mnie gniewnie.

- Pomyśl o naszych rannych braciach, których teraz niesiemy na szmatach, ażeby!..- wybuch starucha, przerywa krzyk Bruna.

- Padnij!

Wszyscy bez zastanowienia padamy na ziemię, obserwuje niespokojnie niebo. Już po chwili ogromny szary smok przelatuje na koronami drzew, jego czarne oczy skanują teren pod nim, a na jego grzbiecie, przewodząc łańcuchami oplatającego smoka, siedzi on. Człowiek ubrany w czarną zbroję, tak samo czarną, jak jego serce. Włosy na karku jeżą mi się, a serce z przerażenia zaczyna bić tak szybko, aż mam wrażenie, że obija mi się o żebra. Ze stresu i przerażenia, aż mam ochotę zwymiotować. Gdy smok w końcu oddala się od nas, biorę głęboki oddech i podnoszę się na drżących nogach. Spoglądam na Cedrica, próbując ukryć szalejące we mnie emocje, jednak starszy wilk doskonale wie, co czuje. Mimo niechęci pomagam mu wstać.

- Widzisz Rahim.- zaczyna Cedrik.- To już nie przelewki, skoro sam lord wyszedł z zamku.

Cedric odchodzi ode mnie, podążając za grupą, a ja spokojnie obserwuje swoich bliskich. Powoli ruszam za nimi, kolejny raz odliczając czy aby na pewno wszyscy jesteśmy razem.
Odkąd tylko pamiętam, otaczały mnie same bitwy, walki, ciągłe ataki. Jako małe dziecko, nie przejmowałem się tym aż tak. Myślałem, że tak po prostu musi być. Każdy dzień przepełniony był strachem, że moi najbliżsi już nie wrócą, a każda noc przepełniona była niepokojem, że ktoś może nas zaatakować. Pamiętam historię mojego ojca, o świecie bez przemocy, o szczęściu. Szkoda tylko, że takie utopie nie istnieją.

Marszczę brwi, próbując sobie przypomnieć, jak brzmiały bajki mojego ojca. Przecieram swój pysk i warczę cicho pod nosem, jak to szło?

Kiedyś był spokój. Byli dzielni strażnicy i ich przyjaciele, smoki. Codzienne loty nad naszą piękną krainą powodowały uśmiechy tysięcy istot, które je widziały. Żyliśmy w jednej wielkiej symbiozie, wilkołaki, magowie i inne magiczne stworzenia. Nie było podziałów, wielka smoczyca czuwała nad nami, chroniła nas i kochała. Kiedy zmarła jej smocze serce zostało powierzone jej najlepszemu przyjacielowi, królowi, który miał się tym wszystkim zająć i...

Potrząsam głową. Co za głupoty. Jestem za stary na wierzenie w bajki. Ponownie już, przeliczam szybko swoich ludzi. Teraz pora, aby zająć się poważnymi sprawami i zdecydować, która ze stron jest lepsza dla mnie i moich przyjaciół. W końcu muszę przestać wierzyć w ojcowskie brednie i wziąć się za realne sprawy. Muszę ochronić moich ludzi, moją rodzinę.

Mimo tego, że jestem królem wilkołaków, gdy słyszę ryk smoka i towarzyszący mu huk, dopada mnie strach. Teraz nie ma znaczenia, kim jestem. Nie ma gdy jestem przeciwko wszystkiemu sam. Wychodzę na przód, staje naprzeciwko człowieka ubranego w czarną zbroję, dosiadającego potężne stworzenie, wiem, że nie mam z nim szans. Jestem Rahim O'Sullivan, muszę sprawować pieczę nad tymi, których kocham. Jestem królem wilkołaków.

Król powinien robić wszystko, aby chronić swoich.

Przymykam na chwile oczy, biorę głęboki wdech i spoglądam na jeźdźca. Klękam na jedno kolano, a w oczach lorda, widzę szalejący triumf. Kolejne pokonane, wcześniej nieposłuszne stworzenie.

Strażnicy Smoków IIWhere stories live. Discover now