Rozdział z dedykacją dla Shirlejka , bo Ci się należy za przetrwanie tych wszystkich części ;) No i w sumie zauważyłam, że prawie każdy, kto czytał dłużej, dostał dwie dedykacje, a teraz część tych osób nawet przestała czytać, więc jeśli komuś nadal się chce, to może się spodziewać kolejnych dedykacji w podzięce ;) Wiem, że chaotycznie wyszło, ale może zrozumieliście, o o co mi chodzi.
U góry piosenka z Tarzana, w angielskiej wersji, bo jej tekst podoba mi się trochę bardziej, przez to, że jest bardziej uniwersalny i nie ma tym tylu nawiązań do świata zwierząt.
Po tej rozmowie Gwaine udał się na górę, do swojej komnaty. Eira siedziała z Garethem na parapecie okna i próbowała zainteresować go książeczką dla dzieci, chociaż chłopiec głównie uderzał małymi rączkami w kartki.
Gwaine podszedł do nich, pogłaskał syna po głowie i pocałował w czoło jego matkę. Uśmiechnął się z wdzięcznością. Jeszcze dwa miesiące temu był przekonany, że Eira z trudem toleruje jego obecność. Teraz widział w jej oczach miłość i oddanie, i czuł, że są szczere.
— Dlaczego tak długo? – zapytała kobieta – Tylko mi nie wygłaszaj tyrady jakie te twoje dzieciaki są okropne.
— To nie moje dzieci i nawet ich tak nie nazywaj – odparł Gwaine, siadając na łóżku. – Ale to nie o nich chodzi – zastanowił się, czy powinien mówić jej o tym, czego dowiedział się o Utherze. Z drugiej strony, jeśli Merlin wprowadzi swój plan w życie, prawda i tak wyjdzie na jaw. – Dołączyłem do ekipy dręczącej Artura.
— Do czego dołączyłeś?! – wykrzyknęła z przerażeniem Eira. – Znowu chcesz prowokować króla?
— Skoro inni się nie boją, to ja też nie – wzruszył ramionami Gwaine i opowiedział jej historię Ywaina.
— Och, Boże – wykrztusiła Eira, przyciskając mocniej do siebie Garetha. – Biedny chłopiec. Nie mogę uwierzyć, że ktoś, kto pomógł mi odzyskać syna, może się wyrzec rodzonego brata.
Gwaine spochmurniał, przypominając sobie dni, gdy próbował odebrać Eirze dziecko. Wiedział jednak, że nie chciała go zranić, więc szybko przywołał się do porządku i powiedział:
— Artur czasem wolno myśli. W końcu się opanuje... albo zostanie do tego zmuszony.
***
Elowen siedziała w swojej komnacie, cała w dreszczach, z trudem łapiąc oddech. Miała wrażenie, że zaraz umrze i ta myśl nie wydawała się jej nawet szczególnie zła.
Dlaczego tak bardzo wstrząsnęło nią to, co powiedział Randal? Przecież prawie go nie znała, był dla niej nikim, a jednak jego słowa uczyniły to, czego nie zdołali zdziałać ludzie, którzy byli jej bliscy. Gdy Darren, Lisa lub ktokolwiek z rodziny zwracał jej uwagę, że powinna więcej czasu poświęcać córce, czuła się atakowana, gdy słyszała, że służące narzekają, że ,,zrzuciła im Lucję na głowę", irytowała się i uważała je za leniwe i krnąbrne. Tymczasem wystarczyło jedno zdanie człowieka, który nic dla niej nie znaczył, by poczuła się jak... jak potwór.
Czy to dlatego, że uznał ją za dobrą matkę, jakby miłość do córki powinna być dla niej czymś oczywistym? Zwłaszcza, że sam był tak kochającym i oddanym ojcem i miała wrażenie, że ona, swoją niechęcią do własnego dziecka, nie przystaje do jego świata? Albo po prostu dlatego, że był ojcem Sile, jedynej istoty, która obecnie dawała jej odrobinę radości, i miał moc odebranie jej pociechy? Co za ironia losu, że była zależna od poddanego, i że to on uważał się za jej dłużnika.

YOU ARE READING
Nowe Wezwanie Smoka {Wolno pisane}
FanfictionOd śmierci Artura minęły trzy lata. Merlin tęskni za przyjacielem, ale wie, że musi skupić się na dalszym rozwoju Camelotu. Kiedy sytuacja w królestwie zaczyna się komplikować, a nad Camelotem zbierają się czarne chmury, Merlin coraz częściej obawia...