ROZDZIAŁ 4

5 0 0
                                    

Być może sama też by wyciągnęła aparat. A potem wrzuciła do internetu, przegryzając w pracy poranną kawę jakąś smaczną przekąską. Zwykła biurowa rozrywka. Jakże rzadko wtedy myśli się o ludziach, którzy są oceniani. Co czują? Jakie okoliczności doprowadziły ich tam, gdzie się znaleźli. Bliźni tak łatwo dzisiaj rzucają wirtualnymi kamieniami. Otarła czoło wilgotne ze strachu i przejęcia. Samochód zatrzymał się obok i z ulgą rozpoznała srebrnego mercedesa Harrego. Mężczyzna szybko wysiadł, podbiegł do niej, po czym nie bez trudu otworzył drzwi od strony kierowcy. Do środka wpadło świeże chłodne powietrze i wtedy nagle czas jakby od nowa się włączył. Zniknęło wrażenie nierealności, adrenalina spadła Ashley poczuła ból, a zaraz potem przerażenie.

Wysiadaj!- Krzyknął Harry, ignorując strach malujący się na jej twarzy. - Nie ma wiele czasu, ruch na drogach coraz większy, zaraz nas tu ktoś zastanie. A ja jeszcze muszę nasze auto odstawić gdzieś w krzaki.

-Nie Mogę! - rozpłakała się. Przeczucie , że coś jest nie tak, było coraz silniejsze.  Dopiero teraz, kiedy teoretycznie powinna być już bezpieczna, tak naprawdę dotarło do niej, co się stało. Zrozumiała, że może stracić ciążę- Dzieci! Co z dziećmi?                                                                                     - Teraz za późno , żeby o tym myśleć - zniecierpliwił się Harry . - Zaraz zadzwonię na pogotowie , tylko się przesiądź na drugą stronę, bo cię faktycznie zamkną, dziewczyno.

Wiedział , co mówi. Auto było w fatalnym stanie. Ashley też, choć najwyraźniej zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Być może działał szok albo wypity alkohol. To nie miało znaczenia. Nikt nie mógł się dowiedzie , że to ona prowadziła. Wytargał ją prawie bezwładną z auta i przeprowadził na drugą stronę. Otworzył drzwiczki i z wielkim trudem posadził na fotelu pasażera. I wtedy zobaczył krew. Płynęła po nodze Ashley wprost na jasną tapicerkę samochodu i wycieraczkę pod jej stopami.                                                                                                                                         - Nieważne - zdecydował. Jeśli teraz jej powie, Ashley tylko zdenerwuje się jeszcze bardziej , a przecież i tak miał zamiar zadzwonić po karetkę . Lekarze się tym zajmą. Nie odezwał się. Obiegł auto, sprawdził ,czy nie zostawili jakichś śladów, obejrzał siedzenie, które było czyste, i zajął miejsce przy kierownicy. Dopiero wtedy wezwał pogotowie.                                                                             - Ratunku! - krzyczał, starając się brzmieć jak najwiarygodniej. - Mieliśmy wypadek.  Moja żona jest w ósmym miesiącu ciąży. Krwawi. To bliźniaki, błagam o pomoc! - Udawane przejęcie w jego głosie zamieniło się w autentyczne. Kiedy bowiem  odwrócił głowę, zobaczył Ashley i wiedział , że jej spojrzenia nie zapomni do końca życia. Miała wielkie puste źrenice i krew na wyciągniętych w górę dłoniach. Chyba właśnie do niej dotarło, co się stało.

W tym samym czasie daleko w górach też budził się dzień. Był bardzo wczesny poranek. Słońce delikatnie muskało horyzont ciepłą pieszczotą. Niewielki drewniany dom położony u stóp porośniętej lasem góry wyglądał o tej porze zjawiskowo. Jak zaczarowany.      Czerwona dachówka błyszczała, a stary ogród zdawał się skrywać fascynujące tajemnice, Miękka mgła pokrywała gęste kępy narcyzów i naturalnie rozsiane kolorowe ostróżki. Wysokie trawy szumiały łagodnie , na jabłoniach zieleniły owoce, niosąc nadzieje na obfite zbiory. To miejsce sprawiło wrażenie jeśli  nie bramy, to z pewnością przynajmniej furtki do raju. Nie jest bowiem prawdą , że te magiczne krainy znajdują się w innym wymiarze, gdzieś daleko . Tu i teraz można odszukać swoją windę do nieba, ale też znaleźć się w przedsionkach piekieł. To dzieje się w każdej chwili w życiu wielu osób.   Ale ten dom położony w starym ogrodzie zdawał się tylko kusić . Kwitnące pęki czarnego bzu kołysały się ciężkie od porannej rosy, a wielka lipa przed wejściem pachniała obłędnie tysiącem kwiatów. Nic, tylko zrywać, suszyć i cieszyć się dobrym zdrowiem cały rok.  Było bardzo wcześnie, gdy cicho zamknęły się drewniane drzwi i słusznej postury mężczyzna wyszedł na zewnątrz. Ciaśniej zapiął kurtkę. O tej porze  było jeszcze chłodno. Obejrzał się kilka razy za siebie, jakby bał się zostawić dom lub kogoś, kto znajdował się w środku. W końcu jednak zaczął iść pośpiesznie. Wsiadł do starego samochodu. Stan auta nie wzbudzał zaufania, pojazd zdawał się trzymać kupy wyłącznie dzięki silnej woli kierowcy. Ale mężczyzna pewnie przekręcił kluczyk , a silnik wydał dźwięk umierającego tura. Mimo tego auto ruszyło i po chwili żwawo zaczęło się toczyć z wysokiej góry wąską, pełną zakrętów kamienistą drogą. Słońce wschodziło coraz odważniej. Panorama gór prezentowała się imponująco , zachęcając z całych sił, by ją podziwiać. Tylko że zabrakło chętnych do tej czynności. Mężczyzna już odjechał, a nikogo innego w ogrodzie nie było.  W starym domu jako następny obudził się młody chłopak. Wstał, ale jego dusza chyba wciąż znajdowała się w łóżku . Takie przynajmniej miał wrażenie. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć fakt, że po kuchni poruszała się wyłącznie nieprzytomna skorupa odziana w jego piżamę. Nie było jednak czasu na rozważania.

SZCZĘŚCIE JEST ZA HORYZONTEMWhere stories live. Discover now