ROZDZIAŁ 13

7 0 0
                                    

Tyle teraz pięknych ciuszków dla dzieci. Ona swoje miała zamiar stroić... Zatrzęsła się od nagłego bólu. Szybko porzuciła te myśli i przeszła na drugi kraniec sklepu. Nie była osobą, która ma prawo kogokolwiek oceniać w tej kwestii. Próbowała się skupić na wyborze wody mineralnej, gdy usłyszała rozmowę toczącą się przy półkach z makaronami.                 - Widziałaś?- mówiła nawet niespecjalnie przyciszonym głosem jakaś kobieta.         - te biedne dzieci wyglądają, jakby nic dzisiaj nie jadły. A mały jest chory. Ma gorączkę. Rozpalony jak nie wiem.              - Święte słowa- przytaknęła jej koleżanka.   - Już dawno ktoś powinien się tym zająć. Zabrać dzieci. Opieka społeczna to nic u nas nie robi.           - A wiesz, że ostatnio rozmawiałam z tą Matyldą z opieki i mówiła, że w poniedziałek przyjdzie na inspekcję. Niezapowiedzianą. Po południu, jak ojca nie będzie w domu. Weźmie ze sobą jakiegoś inspektora. Jeśli stwierdzą, że dzieci nie mają odpowiednich warunków, ruszy wreszcie cała machina.        Ashley spojrzała na dzieci stojące obok ojca. Ich tata wybierał buty dla najmłodszego synka. Ogniskował spojrzenia wszystkich zebranych.  Dwójka pozostałych dzieci, chłopiec na oko jedenastoletni i młodsza od niego dziewczynka, stali blisko wózka i starali się pomóc ojcu. Jakby go chronili przed wścibskimi ocenami, z których najwyraźniej zdawali sobie sprawę. Wiele osób udawało, że coś tam ogląda na półkach sklepowych , ale od czasu do czasu podchodziło bliżej. Jakby ta rodzina była jakąś miejscową sensację. Ashley też nie wytrzymała. Zrobiła kilka kroków w ich stronę. Rzeczywiście nie wyglądało to dobrze.  W bardzo zniszczonym starym wózku siedział mały chłopczyk z rozpalonymi gorączką policzkami. Jego ojciec wkładał mu trzewiki i mierzył pospiesznie, jakby jak najszybciej chciał opuścić to miejsce. But jak na złość nie chciał wejść na nóżkę dziecka, może dlatego , że mężczyźnie cały czas trzęsły się ręce. Ashley podeszła bliżej, a dziewczynka ściskająca poręcz wózka zasłoniła brata. Te dzieci w sposób wyraźniej widoczny znajdował się w bardzo trudnej sytuacji. Jednocześnie tworzyły zwartą grupę chroniącą się nawzajem.        - Nie psujcie!- zawołał mężczyzna, odrzucając kolejny bucik.  Wybór w sklepie nie był zbyt duży. Znalezienie odpowiedniego modelu i rozmiaru z pewnością nie było łatwe.    - Coś ty mi tu podał?   -  zwrócił się zniecierpliwionym, gniewnym tonem do starszego syna. Chłopak natychmiast  pobiegł szukać czegoś innego .  Co za palant!- pomyślała Ashley.   - Dziecko nie jest niczemu winne i nie ma obowiązku znać się na obuwiu dla rodzeństwa.  Facet kołysał wózkiem, ale w jego ruchach czuło się wielką nerwowość. Słabe były szanse, że najmłodsze dziecko się dzięki temu uspokoi. A jednak chory chłopczyk nie płakał. Patrzył przed siebie zrezygnowanym wzrokiem i nie protestował, kiedy wkładano mu kolejne kompletnie niepasujące buty. Ashley podeszła jeszcze bliżej i poczuła nagły skurcz serca. Maluch wyraźnie cierpiał. Miał spieczone usta i szkliste oczy. Pewnie bolała go głowa, może gardło. Potrzebował pilnie lekarstw, spokoju, ciepłej herbaty i dobrej pożywnej zupy. Spojrzała na jego ojca. Marna była szansa, że cokolwiek z tej listy jest w stanie i ma zamiar wykonać. Jak można zabrać dziecko w takim stanie do sklepu? - oburzała się i pewnie tym samym tropem szły myśli innych świadków tej sceny.  Z drugiej strony, kiedy spojrzała na stare sandałki dziewczynki z urwanymi paskami, zrozumiała, że te dzieciaki naprawdę potrzebują kilku nowych rzeczy. Butów jednak nie udało się znaleźć i ojciec wyraźnie zły zaczął się kierować w stronę wyjścia. Patrzył nieprzyjemnie spod ciemnych brwi. Wielkimi dłońmi ściskał rączkę wózka, a starsze dzieci biegły za nim w pośpiechu.  Ashley chciała się odsunąć na bok , by ich przepuścić w wąskiej alejce, i niespodziewanie napotkała wzrok najmłodszego chłopczyka. Nagle zrobiło jej się słabo. Cierpienie uderzyło z taką mocną jak pierwszego dnia, tuż po operacji. Tęsknota za własnymi dziećmi złapała ją za gardło i pozbawiła tchu. Musiała się mocno oprzeć o półkę z proszkami do prania. Drażniący zapach chemii jednak jej nie pomógł. Przymknęła oczy, żeby choć trochę dojść do siebie. Bała się, że zaraz zemdleje w tym obskurnym sklepie, wśród dziwnych ludzi.              - Poszli.- Usłyszała znów ten sam co wcześniej kobiecy głos.            - To ich ostatni weekend razem.                   - Co im zrobią? Rozdzielą ich? - zaciekawiła się rozmówczyni.       - Tego to ja nie wiem. Pewnie małego dadzą gdzie indziej. Mnie ich żal.                - Każdemu żal. Ale co zrobić? Matylda z opieki im nie odpuści. Od dawna jest zła na Biebera. Ona tyko czeka, aż mu się noga powinie. A okazji nie brakuje, bo chłop sobie kompletnie nie radzi.             - A taki był przystojny jeszcze w szkole.               - Pewnie. Matylda to się nawet w nim kochała wtedy, niby tajemnica, ale każdy wiedział.               - To fakt, nie ona jedna zresztą. Nic już z tamtego chłopaka nie zostało.             - Jako ojciec Biebera się kompletnie nie sprawdza. To po prostu woła o pomstę do nieba, jak oni mieszkają. Budowlaniec, a łazienki w domu zrobić nie potrafi.           - Dajże spokój. - Kobieta ze smakiem zagłębiła się w komentowanie życia innych.     - W drewnianej chałupie siedzą jak za średniowiecza. Dzieci głodne, brudne i ciągle same. Ale Justin taki fajny chłopak kiedyś był. Teraz się całkiem zaniedbał...          - Stare dzieje. Nic z niego nie zostało. Strzęp człowieka. Niby wiadomo, że bez żony samemu niełatwo, ale żeby do tego stopnia się zapuścić, to jednak przesada.       - Zabiorą mu dzieci, to będzie miał więcej czasu - podsumowała jej towarzyszka.   Ashley poczuła gwałtowny skurcz serca. Nie współczuła temu palantowi, co tak poniewierał swoje dzieci, ale umiała sobie wyobrazić jego cierpienie. Był winny w sposób oczywisty, ona jednak wiedziała najlepiej, jak pokręcone potrafią być czasem ludzkie losy. Że nie powinno się pochopnie nikogo oceniać. Ale była też na tego głupiego faceta wściekłą. Miał swoje dzieciaki i nie doceniał tego. Ona wiele by dała za szansę naprawienie swoich błędów. Lecz tego nikt, nawet najmądrzejszy czy też najpotężniejszy człowiek, dać jej nie mógł. Było za późno. Wyszła na zewnątrz i długo siedziała na ławeczce, zanim doszła do siebie na tyle, by kupić wodę, sprawdzić na rozkładzie, kiedy odjeżdża powrotny autobus, doczekać się na jego przyjazd i zająć swoje miejsce. Czuła się kompletnie wyczerpana i nie była już taka pewna, czy pomysł odwiedzenia babci to najlepsze, co mogła zrobić. Ale nie miała siły wracać. Dokąd? Definitywnie zamknęła za sobą wszystkie drzwi. Straciła pracę, pozwoliła Harremu odejść, oddała klucze do mieszkania. Jeden z jej ulubionych piosenkarzy śpiewał kiedyś, że spalone mosty to czasem najlepszy początek. Jednak nie tym razem. Machinalnie wysiadła na właściwym przystanku i machnęła dłonią na taksówkę. Podała adres i próbowała zapomnieć o przenikliwym spojrzeniu chorego chłopczyka.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 11, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

SZCZĘŚCIE JEST ZA HORYZONTEMWhere stories live. Discover now