Rozdział 2

458 95 230
                                    

Miałam niemały problem, żeby jednocześnie nie stracić go z oczu manewrować tak, by nie zderzać się z przypadkowymi ludźmi. Niby szedł, ale że przerastał mnie co najmniej o dwie głowy, trudno było mi za nim nadążyć. Widocznie, musiał mi starczyć widok pleców Sojoona. Jakby ciężko się było mu zatrzymać albo jeszcze lepiej, zwolnić odrobinkę. Widocznie Pan Bez Manier nie widział w dzielącej nas odległości problemu, bo brnął do przodu, nawet nie patrząc za siebie. Niewiele myśląc, podbiegłam do niego, miałam dość oglądania jego tyłu. Złapałam go za ramię, a on łaskawie się odwrócił. Czuki miauknęła niezadowolona z transportera.

Wybacz Czuki, to przez Pana Bez Manier – przepraszałam kotkę w myślach.

Sojoon spojrzał na mnie zdziwiony. Rozmawiał z kimś przez słuchawki bluetooth. Nawet nie wiem, kiedy udało mu się je założyć. Jego mina była warta zrobienia zdjęcia i oprawienia w ramkę. Speszyłam się, jakbym zrobiła coś złego, chociaż tylko lekko go złapałam za rękaw kurtki. Kąciki jego ust uniosły się, ręką dał mi znak, żebym mu nie przerywała. Ten uśmiech był dziwny, nieprzyjemny, taki ironiczny. Zupełnie jakbym była niesfornym dzieckiem domagającym się uwagi.

Ludzie ja mam dwadzieścia cztery lata, nie cztery – krzyczałam w myślach.

Z drugiej strony, mogłam podsłuchać rozmowę mojego towarzysza, który o dziwo nie zamierzał iść dalej. Swoje spojrzenie utkwił w widoku za oknem, a mianowicie w oświetlone pasy startowe. Uśmiechał się, przy tym pod nosem.

Ciekawe z kim rozmawia? Chyba jest zadowolony – wymsknęło mi się w myślach.

Zbeształam samą siebie za tak dziwne rozważania. Po cholerę? To tylko ktoś, kto miał mnie zawieźć do dziadków. Fakt, z mojej strony była to brzydka ciekawość, ale dziękowałam babuni w duchu, że namówiła mnie na kurs języka koreańskiego. Oczywiście oglądałam multum dram i filmów, w tym języku z polskimi lub angielskimi napisami, ale to nie to samo co nauka od podstaw. Podszkoliłam się, dzięki czemu rozmowy, ''a nawet i czytanie'' nie były takie straszne. Gorzej z pisaniem. To był wyczyn opanować te wszystkie znaczki i dialekt, którym Koreańczycy się posługiwali. Eseju bym nie napisała, lecz krótkie zdania już tak. Byłam w Seulu, więc nadal mogłam kontynuować edukację od osób, które posługiwały się tym językiem od zawsze. Z rozmowy Sojoona udało mi się zrozumieć kilka zdań:

Tak, babciu znalazłem ją... Za chwile będziemy. Nie denerwuj się, przyleciała w jednym kawałku... Do zobaczenia później...

Czyżby to dzwoniła moja babcia? Czy nie powinien na nią mówić pani? Z mojego rozkojarzenia wyrwał mnie głos Sojoona. Zmarszczyłam brwi, patrząc na mężczyznę. Ten chyba poczuł na sobie siłę mojego wzroku, bo odwrócił się zdezorientowany. Żadnego śladu uśmiechu, który udało mi się zobaczyć parę sekund wcześniej.

– Chciałaś coś? – odezwał się do mnie, nadal mając w uszach bezprzewodowe czarne słuchawki. Posłałam mu zniecierpliwiony uśmiech, rozglądając się po pomieszczeniu. Ujrzałam parę metrów dalej napis po angielsku ze strzałką oznaczający toaletę.

— Eee... tak, toaleta. Chcę iść do toalety — powiedziałam, poprawiając ramiączko kombinezonu, które zsunęło mi się lekko z ramienia.

Brawo ja! W tym momencie mogę, sobie pogratulować za błyskotliwą odpowiedź – pomyślałam z zażenowaniem.

Sojoon nie przejął się tym, tylko kiwnął głową, zachęcając, żebym za nim poszła, co zrobiłam z pochmurną miną. Ten cały Kim So Joon, już mi bokiem wychodził. Spędziłam z nim ledwie kilka chwil, ale to wystarczyło mi, abym miała go serdecznie dość. Nie wiedziałam, czym dziadkowie się kierowali, decydując, że to akurat on miał mnie do nich eskortować. Spojrzałam na tablicę informacyjną z różnymi kierunkami lotów. Zegar na monitorze wskazywał godzinę siódmą czterdzieści. Od mojego przylotu minęło dziesięć minut, a nawet nie powiadomiłam o tym swoich rodziców.

Singielka Stop! Chcę Miłości.  Where stories live. Discover now