Rozdział 3

362 90 200
                                    

Nie ma co się zastanawiać, trzeba brać od życia, co się da – tak zawsze powiadał dziadek.

Kiedy już byłam na miejscu, postanowiłam skorzystać z Seulskich dóbr, jak tylko mogłam. Stwierdziłam nawet, że będę miła dla Kim So Joon. Na tamten moment tylko w teorii, ale nie wykluczałam, że z czasem i w praktyce.

Patrzyłam z uśmiechem, jak Sojoon pakował moje rzeczy do bagażnika. Gdy to zauważył, zrobił podejrzliwą minę. Może nie miałam zamiaru się z nim przyjaźnić, ale popełniłam błąd, potraktowałam go niezbyt miło na lotnisku, byłam wręcz drażniąca. Nie musiał po mnie przyjeżdżać, chciał pomóc babci, w której głosie, gdy podczas rozmowy wypowiadała jego imię, wyczułam ciepłą nutę. Tylko z tego powodu zmieniłam nastawienie. Wątpiłam, czy poza grzecznościowymi formułkami jesteśmy w stanie swobodnie ze sobą rozmawiać.

Kiedy Sojoon uporał się z moimi rzeczami, podszedł i otworzył drzwi od strony pasażera. Opierał się o nie z ironicznym uśmiechem i lekko uniesioną brwią.

–Wsiadaj szybko. –  Zrobił zachęcający albo sugerujący znudzenie gest.

Poczułam, że jeśli dalej tak będzie, zbyt długo nie wytrzymam w swoim postanowieniu. Wiedziałam, że jeszcze chwila, a do dziadków poszłabym nawet na piechotę, niż bym musiała wsiąść do jego auta. Położyłam transporter z Czuki na tylnym siedzeniu, po czym z niemałym hukiem zamknęłam drzwi pojazdu. Sojoon zagryzł nerwowo wargę, na co zrobiłam przepraszającą minę – w duchu śmiałam się jak szalona. Szybko usiadłam na miejscu pasażera, żeby uśmiechnąć się z satysfakcją do Seulskiej ulicy.

Wnętrze samochodu było przytulne i eleganckie, siwe materiałowe pokrowce aż zapraszały, by na nich usiąść. Panel razem z kierownicą były czarne ze srebrnymi delikatnymi emblematami, które aż biły czystością. W środku czuło się przyjemny, lawendowy zapach, wydobywający się z woreczka wiszącego na przednim lusterku.

Sojoon wsiadł do auta niespecjalnie zadowolony. Zmarszczył brwi i mamrotał coś pod nosem. Zapięłam pasy, gdy ruszaliśmy. Starałam się odprężyć z nadzieją, że droga szybciej mi minie. Gdy wyjechaliśmy z parkingu, uświadomiłam sobie, że te parę minut, a może nawet i dłużej spędzę sam na sam z Sojoonem.

Rozsiadłam się wygodnie w fotelu. Patrzyłam na Seulski krajobraz, a lekki wietrzyk rozwiewał mi włosy. Moje oczy chłonęły widoki kolorowych bilbordów oraz reklam. Samochodowe radio grało spokojną muzykę wykonawcy, którego nie znałam.

Tu wszystko się działo jednocześnie – ta betonowa dżungla tętniła życiem. Młodzież szła do szkoły, dorośli do swoich miejsc pracy. Banery reklamujące różne produkty kosmetyczne i elektroniczne przez młodych idoli k-popowych przyciągały wzrok. To wszystko działo się w jednej z najbogatszych i największych metropolii na świecie.

Zerknęłam na Sojoona. Jedną rękę miał opartą swobodnie o podbródek, drugą trzymał na kierownicy i patrzył w skupieniu na drogę. Chociaż z jednej strony był irytujący, to musiałam przyznać bez bicia, że z drugiej był też bardzo atrakcyjny. Na pewno na brak kobiet nie narzekał.

Głupia! O czym ty myślisz? – zganiłam się w myślach. Nie jest arcypiękny – zagryzłam dolną wargę.

Zdecydowanie nie był w moim typie. Mnie interesowały jedynie europejskie ideały płci męskiej. Daleko mu do George Clooney'a czy Ryan'a Goslinga. Pan Bez Manier jakoś wyczuł, że mu się przyglądałam, bo odwrócił się gwałtownie, przyłapał mnie na gorącym uczynku. Przełknęłam ślinę i poprawiłam nerwowo ręką włosy. Udałam, że widok reklamy nowoczesnego odkurzacza firmy Samsung mnie bardziej interesował, niż jego osoba. Bawiłam się dłońmi, a raczej zginałam palce, udając, że ciepło, które czułam na policzkach, wcale nie było przyjemne.

– Co...? Mam coś na twarzy? Pająka albo jakieś inne paskudztwo? – Spojrzał w lusterko, gładząc się po podbródku. Na jego ustach błąkał się uśmiech.

– Nie. Daleko jeszcze? – zmieniłam temat.

Staliśmy w korku. Znużona obserwowałam parę na przystanku, kłócącą się z nieznanego mi powodu. Osoby, które czekały na autobus, nie zwracały na nich uwagi. Matka rozdzieliła dwójkę bijących się ze sobą chłopców. Obraz zniknął, gdy ruszyliśmy za samochodami, żeby następnie skręcić w jakąś uliczkę.

– Za chwilę będziemy na miejscu – odpowiedział Koreańczyk po chwili.

Oparłam się o szybę, przymykając powieki z delikatnym uśmiechem.

Babciu, dziadku, za chwilę się spotkamy. Podpieranie się o szybę nie jest jednak dobrym pomysłem – pomyślałam i pomasowałam obolałe czoło, gdy wjeżdżaliśmy na ładnie utrzymany podjazd.

Poczułam podekscytowanie, gdy wysiadałam z pojazdu. Zabrałam z tylnego siedzenia transporter z Czuki. Nie czekałam na Sojoona, który został w samochodzie. Liczyło się tylko to, że zaraz spotkam się z dziadkami, których nie widziałam tak długi czas.

Z uśmiechem pchnęłam stalowoszarą furtkę z czarnymi zawiasami oraz klamką tego samego koloru. Nie wiedząc, czego mam się spodziewać, zamknęłam oczy i zrobiłam krok naprzód. Pierwsze promienie słońca, ruch uliczny, śpiew ptaków, delikatny wiatr – to wszystko wydawało się takie znajome, a jednocześnie obce.

Otworzyłam oczy. Parę kroków przede mną stał ładny dom w kształcie długiego prostokąta. Kremowa elewacja ładnie współgrała z drewnianymi belkami podtrzymującymi całą konstrukcję. Duże drzwi balkonowe, jak i taras zostały wyłożone ciemnymi deskami. Od balkonu do bocznego wejścia ciągnął się niski płotek. Najbardziej zachwyciły mnie trzy duże okna z czarnym obramowaniem bez parapetów. Wszystkie detale zostały pokryte ochronnym lakierem o odcieniu orzecha włoskiego. Posiadłość szczyciła się dwoma bocznymi wejściami. W drodze do drzwi frontowych trzeba było wspiąć się po trzech stopniach na ganek, który zdobiły dwie szare donice z białymi dużymi kwiatami. Trójkątne przykrycie dachowe zdobiły czarne dachówki. Cały majątek był otoczony wysokim murowanym ogrodzeniem, co dawało poczucie komfortu i wygody.

Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam żwirową ścieżką do marmurowych schodków. Będąc już na ganku, spojrzałam na auto Sojoona, który w końcu z niego wyszedł i wypakowywał moje walizki. Położyłam transporter na ziemi w prawym kącie tak, żeby nie przeszkadzał w przejściu, po czym otworzyłam metalowe drzwiczki, żeby dać Czuki możliwość zapoznania się z nowym miejscem.

Kotka ochoczo wyszła z transportera. Po powąchaniu i zapoznaniu się z małą powierzchnią ganku oraz dokonaniu inspekcji posesji. Zadowolona poszła przed siebie i zagłębiła się w dalsze tereny podwórka. Wydawała się zadowolona z nowego otoczenia, bawiła się swoim ogonem, skakała, czochrała w trawie. Cieszyłam się, że jednak będzie się tu dobrze czuć, bo wcześniej się tym martwiłam. Ten widok ostatecznie rozwiał moje obawy.

Nagle powietrze przeszyło głośne ujadanie burka z sąsiedztwa. Czuki bała się psa, nawet jeśli go nie widziała, więc słysząc szczekanie, wpadła w szał i zaczęła biegać, jakby naprawdę goniło ją wielkie psisko.

Patrzyłam z przerażeniem, jak przestraszona kotka wbiega pod nogi nieświadomego Sojoona, który szedł ścieżką, ciągnąc za sobą moje walizki. On też zauważył pędzącą w jego stronę syjamkę, ale było już za późno. Czuki dała susa w zarośla tuż przed mężczyzną, który, żeby uniknąć kolizji, okręcił się na pięcie, tracąc tym samym równowagę. Bezradnie machał rękami, jednak te marne próby na nic się zdały. Upadając, zahaczył dłonią o zamek walizki, tym samym ją otwierając, przez co wylądował nosem w jej zawartości.

Czy ona była niedomknięta? Na pewno dokładnie zasunęłam zamki w obu walizkach.

Zbladłam, widząc, co uratowało nos nieszczęśnika. Usłyszałam za plecami, że drzwi frontowe otwierają się, a z domu wychodzą dziadowie w towarzystwie swoich gości. Zasłoniłam oczy, nie chcąc widzieć ich reakcji na Sojoona węszącego w mojej kolorowej bieliźnie. Wokół mnie rozbrzmiały śmiechy, ktoś kaszlnął skrępowany. Moje policzki gwałtownie poczerwieniały. Dosłownie marzyłam, by zapasać się pod ziemię.

Singielka Stop! Chcę Miłości.  Kde žijí příběhy. Začni objevovat