10

215 9 42
                                    

Następnego dnia, blisko godziny siedemnastej, większość uczniów wybyła na hogwarckie błonia. Jak na wrzesień, tego dnia było ciepło i słonecznie. Po niemal pustym niebie leniwie sunęły białe, miękkie obłoczki. Wiatr był lekki, przyjemnie orzeźwiający i muskający twarz. Trawa miała soczysty, zielony kolor, tak bardzo naturalny i nie zanieczyszczony, przez co zarazem wydawał się wręcz nienaturalny. Gdzieniegdzie rosły samotne drzewa, ale tylko jedno przyciągało największą uwagę. Była to Bijąca Wierzba o rozłożystej koronie z gałęzi. Liści nie posiadała.

Przy drzewie rosnącym najbliżej wierzby siedział czarnowłosy chłopak w białej bluzie. Spod górnej części garderoby wystawał kołnieżyk od mundurka. Stopy przyodziane miał w swoje zwyczajowe, lekko podniszczone trampki. Błękitnymi oczami wodził dokoła siebie, ze znudzeniem wypatrując dwóch innych uczniów. W dłoniach bezwiednie bawił się swoim nożem, brutalnie zabijając cząstkę nudy, którą odczuwał.

Wtem w zasięgu jego wzroku pokazali się spóźnieni rówieśnicy. Jednym z nich był Ślizgon, młodszy brat błękitnookiego. Drugi z chłopców był natomiast najbardziej rozpoznawalny Gryfon w całym czarodziejskim świecie. Oboje mieli zielone oczy, różniące się jednak odcieniem. Tęczówki bruneta były koloru intensywnie zielonej trawy, niemal dokładnie takiej, którą właśnie deptał. Harry natomiast cechował się, również intensywnymi, oczami koloru zaklęcia zabijającego, Avady Kedavry. Oboje byli w mundurkach, szaty szkolne zostawili w dormitoriach. Po zajęciach nie musieli ich nosić, co według Jeffa, było dużym plusem. Dodatkowo brunet owinął szyję swoim szaro-czarnym szalikiem, jak zawsze.

- Spóźniliście się.

Uśmiechnięty wstał i odbił się od rośliny, jednocześnie chowając nóż do bezpiecznej kieszeni w bluzie. Podszedł do dwójki i poczochrał bratu włosy, na co Homicidal tylko prychnął z delikatnym rozbawieniem.

- Dobra, dobra, ty się już nie wymądrzaj. - powiedział. - I bierz te swoje łapska od mojej fryzury, trzy godziny ją układałem. - dodał imitując ton głosu Draco.

Cała trójka się roześmiała. Po chwili ucichli i obejrzeli przestrzeń.

- Harry, na jak długi dystans możesz biec truchtem i sprintem? I przez jaki czas? - zapytał Liu.

- Nie wiem. - chłopiec spuścił głowę.

- To nic. Spróbujemy biegu na sto metrów. Widzisz do drzewo, o tam? - the Killer wskazał roślinę z przywiązaną do niej czerwoną bandamą. - Mniej więcej jest to dystans stumetrowy. Ale najpierw rozgrzewka, inaczej możesz sobie coś naciągnąć.

- Dobra, rozumiem. - na twarzy Pottera wymalowała się determinacja.  Jeff uśmiechnął się w duchu, ten dzieciak mógł okazać się dobrym uczniem. - Co mam robić?

- Rozgrzać mięśnie. Zarówno nóg jak i rąk. Bieganie to nie tylko szybkie przebieranie nóżkami, to praca całego ciała. Płuca, mięśnie, serce, wszystko musi współpracować. - wtrącił młodszy Woods. - Najlepiej zacznij od podskoków, wykopów, przysiadów czy brzuszków. Zrób ile możesz, będziemy cię obserwować. Tylko się nie leń.

- Dobrze.

Dziesięć później oberwał giętkim patykiem. Bolało. Mięśnie również boleśnie dawały o sobie znać, a z czoła ciurkał pot. A przecież on dopiero co skończył serię jakichś dziwnych podskoków i przysiadów.

Chłopiec odetchnął ciężko i podparł się rękami o kolana. Spod swoich żyjących osobną sferą egzystencji włosów patrzył na rozciągających się braci. Na Merlina, oni nawet szpagat zrobić umieli! Ron miał rację, są jacyś dziwni. Chociaż, według Harry'ego, wydawali się dziwni w ten miły i fajny sposób. Jak pierwszoroczna Krukonka, Luna Lovegood, z którą przypadkiem zderzył się na korytarzu już drugiego dnia w szkole magii.

Wybraniec postanowił zacząć teraz robić brzuszki, kiedy zauważył, że skrawek skóry starszego Woodsa trochę odstaje. Wesoło majdał przy każdym ruchu Gryfona, mniej więcej przy uchu. Pod tą skórą zobaczył białą plamkę. Czym ona była? Może Jeff ma jakieś znamię, którego się wstydzi? Tak, pewnie tak. Przecież on sam też zakrywał swoją bliznę, tyle, że włosami.

Homicidal przyuważył intensywny i zamyślony wzrok Pottera i sam skierował swój w miejce, gdzie Potter patrzył. Z lekkim gniewem i zaskoczeniem zauważył, że to maska Jeffa odlepiła się częściowo. Już chciał upomnieć brata, ale byłby to głupi ruch. Najpierw trzeba pozbyć się świadka.

- Nie ociągaj się Harry! - podszedł do avadookiego. - Ćwicz jeszcze, zaraz będziesz biegał. - przypatrzył się chłopakowi. - Masz pięć minut, ruchy!
Wybraniec od razu zaczął robić brzuszki, zapominając chwilowo o niedociągnięciu the Killera. Liu tymczasem stanął obok drugiego mordercy i szepnął mu do ucha o plamce.

- Cholera. - syknął szesnastolatek. Natychmiast zarzucił kaptur na twarz i pomacał swoją szorstką białą skórę. - Niedobrze. Widział? - odpowiedziało mu skinięcie. - Cholera raz drugi. - warknął cicho.

- Idź do zamku, zostanę z chłopakiem. Jutro możemy się znowu spotkać i wyciskać z niego wszystkie poty. - brunet uśmiechnął się. - Wracaj do dormitorium Jeff.

- Dobra. Lecę. - powiedział Uśmiechnięty i ze spuszczoną głową, opadającymi na twarz przydługimi włosami i zgarbionymi plecami szybkim krokiem udał się do Hogwartu.

Chwilę później Wybraniec zaniemógł i opadł bez sił, z wielkim bólem na miękką trawę.

- Wstawaj. Zrób jeszcze dziesięć pajacyków i biegniesz. - odparł znudzony Woods.

Harry popatrzył na niego tylko zbolałym wzrokiem i wstał z ziemi. Dysząc zaczął podskakiwać i wymachiwać ramionami robiąc ćwiczenie. Po skończeniu znowu glebnął.

- Masz kilka minut przerwy, napij się wody. - zielonooki podał mu sportową butelkę z cennym płynem. Potter nawet nie zastanawiał się skąd się wzięła. Ważne, że była. A on był spragniony. - Nie pij szybko, tylko rozboli cię żołądek. Małe łyczki i powoli. - dodał Homicidal.

Po siedmiu minutach dwunastolatek odzyskał oddech i unormował pracę serca. Całe ciało nadal paliło z bólu, jednak bliznowaty czuł, że to dobry rodzaj boleści. Cierpiał by stać się silniejszym i mniej cierpieć. Dziwna logika, jednak Gryfonowi wystarczyła.

- Osiemnaście sekund, dobry czas na początkującego. - pochwalił go Ślizgon po drodze do zamku. - Odpocznij dzisiaj, jutro też jest trening.

- Mhm... - mruknął tylko zmęczony Lew.

- To widzimy się przy kolacji. Pa! - odpowiedział mu wesoło brunet i ruszył w stronę lochów.

Jednak Harry zaraz po powrocie do pokoju padł na łóżko i zasnął.

~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~

Harry pomęczony, kolejny rozdział w czwartek, a ja lecę piec z mamą ciastka.

Podobało się? Dzisiaj tak bardziej na spokojnie i, mam nadzieję, opisowo.

Komentujcie, moje wy kochane alpaki UwU

Bay

Ice

Creepypasty w HogwarcieWhere stories live. Discover now