~~~~~~~~~~Bonus~~~~~~~~~~

163 8 147
                                    

Czerwiec zbliżał się ku końcowi. Gorące lato zachęcało do przyjemnego spędzania czasu z rodziną, wyjazdów w góry lub gdzieś w okolice morza i pięknych jezior. Atmosfera sama z siebie była miła. Wieczory były ciepłe i zapraszały do liczenia gwiazd na niebie, gdy słońce postanawiało jednak wzejść po drugiej stronie kuli ziemskiej.

Niestety nie wszyscy mogli się tym cieszyć.

Pewien platynowowłosy trzynastolatek siedział we własnym, ciemnym pokoju i płakał cicho u stóp ciężkiego, dębowego łoża. Delikatne smugi światła ledwo przenikły między dwoma kilkukilowymi zasłonami. Srebrnobiały blask zostawał jednak jakby wchłaniany przez czarne ściany. Twarda podłoga z ciemnych desek nie była przyjemna ani do leżenia ani do siedzenia. Drzwi do łazienki i garderoby niknęły w mroku. Wysoki sufit mógł ukrywać setki potworów, bo nikt nie sięgał sklepienia wzrokiem.

Jedynym odgłosem w pokoju - o ile zwykłym pokojem nazwać można tak duże pomieszczenie - były owe cichutkie pociągnięcia nosem i ledwo słyszalne pochlipywania charakterystyczne u ludzi, którzy nie chcą, aby ktokolwiek słyszał, że płaczą. Tą osobą był, zmieniony przez pewien incydent (drogą czystego przypadku!), syn głowy jednego z najbardziej znanych rodów czystokrwistych czarodziejów. Rozczochrany, z opuchniętymi oczami i gorącymi, słonymi łzami kapiącymi na deski, Draco Malfoy pozwolił sobie na chwilę słabości, która zmieniła się w minuty, a następnie godziny, bowiem zbliżała się już druga godzina po północy. A chłopak po całym tym czasie udawania kogoś innego niż był teraz, starego siebie, miał serdecznie dosyć. Do tego dochodziła również wymuszona oziębłość jego matki i "treningi" z ojcem. Codzienna dawka Cruciatusów oraz kilku jeszcze innych zaklęć torturujących - po których zostawały blizny nie do wyleczenia - coraz bardziej przyciskała chłopca fizycznie i psychicznie. Czy nie mógł mieć normalnej, nawet mugolskiej, rodziny, która darzyłaby go miłością? Widocznie te przyjemności były tylko dla "niższych klas", cytując Lucjusza.

Owszem, Draco odwiedził rezydencję, ale widział się jedynie z Operatorem i resztą Proxy. Nie mógł nawet przytulić swojej młodszej siostrzyczki, którą stała się Sally. Natomiast o sytuacji w Ameryce wiedział doskonale. Bracia Woods robili niezłe zamieszanie. Bał się ich? Nie. Sam przecież wychowywany był przez ojca na sługę Czarnego Pana, na mordercę. Na młodszą wersję ojca. Nie miał jednak wyboru. Zresztą, czystokrwiste dzieciaki prawie nigdy nie mają takiego czegoś jak wybór.

Smok pociągnął nosem i otarł łzy wierzchem rękawa. Włosy wpadały mu do oczu, ale nie zwracał na to większej uwagi. Wtedy poczuł małą rączkę na ramieniu. Podniósł wzrok.

- Braciszku?

Siedmioletnia dziewczynka o dużych oczach w kolorze głębokiej zieleni patrzyła na niego ze smutkiem i zmartwieniem. W drugiej rączce ściskała brązowego, wypchanego misia, który zgubił jeden guzik służący za oczko. Długie, brązowe, falowane włosy okrywały miękko jej twarz, po której wiecznie ciekły stróżki krwi. Różowa, prosta, lekko obszarpana sukienka również była pochlapana posoką, a na nogach i rękach były rany cięte. Dla obcej osoby musiał być to widok przerażający, żywcem wyciągnięty z horroru. Jednak młody Malfoy ucieszył się na widok małej.

- Sally! - wyszeptał i przytulił siedmiolatkę.

Młoda się zaśmiała cicho i oddała uścisk. Następnie czułym ruchem przepełnionym rodzinną miłością starła mu łzy rąbkiem sukienki.

- Kto cię skrzywdził? - zapytała cichutko, ale z troską.

Ślizgon spiął się, ale znając historię dziewczynki, sam chciał obdarzyć ją zaufaniem.

- Ale nie powiedz nikomu, dobrze? - spytał lekko zdenerwowany. W odpowiedzi dostał kiwnięcie główką i małego palca na znak obietnicy. - To mój ojciec...

Creepypasty w HogwarcieWhere stories live. Discover now