13

214 6 192
                                    

Draco zastanawiał się nad propozycją humanoida. Wydawała mu się korzystna dla obu stron. W dodatku mogła go w przyszłości ochronić, gdyby tylko dobrze wybrać. Był skłonny zgodzić się na nią, jednak wtedy wpadł Masky, jeden ze specjalnych sług czy pomocników Slendermana.

- Operatorze! Mniejsze demony i paru opętanych otoczyły rezydencję. - zameldował. - Co robić?

- Postępujcie zgodnie z planem.

- Rozkaz! - chłopak wypadł z pomieszczenia.

- My też powinniśmy się zbierać. - chrząknął the Killer. - Slendy...?

- Idźcie.

Gryfon i Ślizgon zgodnie kiwnęli głowami. Wyszli z gabinetu Papy i zeszli do salonu, skąd zabrali balony. A przynajmniej Jeff.

- Nie idziesz? - popatrzył na Węża. Malfoy miał niezdecydowaną minę.

- Nie wiem... - powiedział chłopak. - Znaczy, to nie tak, że nie chcę walczyć. Czuję się niejako do tego zobowiązany, ale... Nie umiem się bić. - westchnął. Chłopak całkowicie zapomniał o swoim ojcu, nazwisku czy uprzedzeniu. Chwilowo mógł nawet współpracować ze szlamowatym uczniem Gryffindoru. Był przez to mocno zmieszany, a jego wbite przez ojca ideały powoli ulegały skruszeniu. - Nie mam też czym walczyć.

- Na to można zaradzić. - odparł niebieskooki. - I zrzuć w końcu tą szkolną szatę, nie jest dobra do walki i spowalnia uniki. - dodał i podał platynowowłosemu srebrne sztylety.

- Co ja mam nimi robić? - spytał zaskoczony dwunastolatek.

- Celować w głowę lub serce. I pamiętaj, to jest twój wróg. On cię ni oszczędzi, więc i ty nie okazuj mu litości. - podekscytował się szesnastolatek. - Jeśli nie chcesz trafiać ludzi, obierz za cel demony. Jednak pamiętaj, są sporo szybsze i zwinniejsze. - dodał.

- Uhm, chyba rozumiem.

- To teraz łap bomby usypiające i chodź na zewnątrz. Wszyscy już czekają przed rezydencją. - Jeff chwycił kilka balonów. - Niech zacznie się rzeź! - wykrzyknął z entuzjazmem i wypadł przez drzwi.

- Rzeź? - wyszeptał do siebie Malfoy. - Merlinie, miej mnie w swojej opiece. - ściągnął brwi w dziwnym grymasie i napchał do rąk najwięcej balonów ile mógł.

Przed frontowym wejściem stało około piętnastu osób. Między innymi była to dziewczyna z zegarkiem w oku i zaszytymi ranami po niewielkim, wyciętym uśmiechu. Kolejną była dosłownie białoskóre dziewczę z czarnymi włosami i pojedynczym kosmykiem w kolorze fuksji. Ubrana była w fioletową bluzę i krótką spódnicznę, ale jej twarz przerażała. Oczy miała pozbawione powiek , z czarnymi śladami wokół. Tęczówki były wyblakłe, a źrenice bardzo zmniejszone. Na twarzy wycięty był wieczny uśmiech, nadal świerzy i lekko krwawiący. To ona budziła największy niepokój w sercu Dracona, wydawała się bowiem niezdrowo klepnięta. Jak szalona ciotka Malfoya, Bellatriks Lestrange.

Z chłopaków rozpoznawał trzech najbliższych pomocników Slendermana, Toby'ego, Masky'ego i Hoodiego. Oprócz nich kojarzył też dwóch Jacków i - oczywiście - braci Woods.

Większość z nich miała dziwnie szerokie uśmiechy na twarzach, natomiast reszta była skupiona albo po prostu nosili maski.

Ślizgon spojrzał również na stronę przeciwnika. Widział bezkształtny dym o postawie imitującej ludzką i kilkoro kobiet i mężczyzn. Wszyscy mieli oczy zasnute mleczną mgłą i pusty wzrok.

- Oni już nie żyją... - szepnął do siebie pod nosem.

- Masz rację. Ich serca ledwą biją, utrzymywane piekielną mocą, jednakże dusze zostały brutalnie oddzielone od ich ciał. Umysł natomiast w stu procentach podlega złej woli istot, które zajęły puste skorupy po życiu. - odpowiedział mu najbliżej stojący Helen. - Są teraz tylko naczyniem bez własnej woli i zdecydowanie nie można ich klasyfikować jako człowieka. - dodał obojętnie.

Draco ponownie spojrzał na obojętne twarze opętanych. Jakimś sposobem przypominali mu właśnie jego sprzed pojawienia się w środku lasu, i to jeszcze w rezydencji morderców. Patrząc na ich twarze wydawało mu się, że patrzy na swoje własne odbicie.

Wtedy pojawił się wysoki demon. Był koloru zakrzepłej krwi, a na jego głowie były dwa ostre rogi. Miał też kilkanaście ust o ostrych, szpiczastych zębach. Otwory ustne ciągnęły się mniej więcej od pępka w górę, a dodatkowo były jeszcze po bokach ciała. Wszystkie były rozciągnięte w przerażającej imitacji uśmiechu.

- Slendermanie, stary przyjacielu. - zaczął słodkim głosem demon. - Długo się nie widzieliśmy.

- Czego chcesz? - odparł spokojnie humanoid.

- Czego? To proste. Wygranej. - potwór zaśmiał się szaleńczo. - Chcę cię zmiażdżyć na proch! - wrzasnął wszystkimi ustami i zaatakował.

Wtedy zaczął się szybki ostrzał z drzew. Ludzie od razu zaczęli słabnąć i zasypiać, a większość demonów rzuciła się właśnie na nich. Wśród ciemnego dymu ukazywały się pokryte starą posoką szczęki, którymi zaczęły rozrywać człowiecze skorupy.
Kilkanaście usypiających bomb poleciało również w stronę demonów otaczających budynek z przeciwnej strony, a także po jego bokach. Krew tryskała z cichych ciał gwałtownie i brudziła ziemię. Niegdyś ludzkie kształty wyglądały teraz jak zwykła papka powieszana z kostnymi odłamkami. Gdzieniegdzie została odgryziona dłoń, noga lub kawałek czaszki. Słychać było tylko chrupanie kości między zębami piekielnych istot.

Malfoyowi na ten widok wróciło śniadanie. Wcześniej i on wyrzucił kilka nasennych balonów, jednak nie spodziewał się takiego brutalnego skutku. Złapał się za brzuch i zacisnął powieki. Dodatkowo do jego nosnosa doszedł mdły i lekko metaliczny zapach krwi. Dwunastolatek nie wytrzymał i padł na kolana. Wtedy też mocniejsze demony wyrwały się z szeregu i zaatakowały osoby strzegące wejścia. Bloody Painter odepchnął młodego arystokratę i wbił dziwny szpikulec po lewej stronie klatki piersiowej potwora. Ślizgon ogarnął się i jako tako powstrzymał odruchy wymiotne. Nie może teraz zginąć!

Wstał z ziemi i z zaciętą miną mocniej ścisnął jeden ze sztyletów od starszego Woodsa. Z prawej biegły na niego dwie istoty ciemności. Dostrzegł je kątem oka i ledwo zdążył się uchylić, a zaatakował go już drugi. Ich wydłużone szpony (kiedy one na Merlina się pojawiły?!) były mniej więcej długości broni platynowowłosego. Pierwszy z potworów zamachnął się kończyną na głowę ucznia domu Węża, jednak ten pchany adrenaliną zdążył w miarę odskoczyć, a przynajmniej na tyle, że został tylko draśnięty z polik. Drugi wykorzystał okazję i kopnął Dracona w piszczel. Chłopak krzyknął z bólu i upadł kolanami na ziemię. W ostatniej chwili ktoś zablokował cios demona.

- Bierz drugiego! Ja się zajmę tym!

Malfoy rozpoznał głos Liu. Młodszy Woods posługiwał się dziwnymi ostrzami, blokując przy okazji istotę ciemności.

Młody arystokrata znowu się podniósł i zlustrował wzrokiem przeciwnika. Słabymi punktami jest głowa i okolice serca... Łatwiej trafić w głowę.

Demon zaszarżował. Dwunastolatek zdążył się uchylić i skoczył na plecy piekielnego stwora. Lewą ręką podciągnął się trochę i złapał mocniej, kiedy cielisty cień zaczął się trząść. Zdesperowany Ślizgon wbił sztylet jak najmocniej w czaszkę piekielnego pomiotu. Ten przestał się ruszać. Malfoy odetchnął z ulgą i poluźnił uścisk. Wtedy demon wyrzucił go ostatkami sił do tyłu. Draco poleciał kilka metrów i walnął w drzewo. Osunął się po nim i zamglonym wzrokiem zobaczył śmiejącego się Jeffa pośród ludzkich i demonicznych trucheł.

Przed dwunastolatkiem pochylił się jeden z opętanych. Z pusty wzrokiem wbił Ślizgonowi dwa noże. Jeden w ramię i jeden w brzuch. Malfoy wrzasnął rozdzierająco i w ostatnim akcie desperacji zanurzył drugi ze sztyletów w sercu mężczyzny.

Później zobaczył ciemność.

Tymczasem z głębi lasu, całe zdarzenie obserwowały dwie pary kocich oczu. Po ostatnim ataku ze strony dziecka Lucjusza, odeszły między drzewa...


~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~

[*] dla Dracze, czy coś...

*chowa się przed wściekłym tłumem*

Komentujcie pączusie!

*z megafonu, z dala od wściekłych ludziuf*

Ice

Creepypasty w HogwarcieWhere stories live. Discover now