Rozdział 20

127 26 43
                                    

Vincent

Stare, popękane ściany budynków wyznaczające drogę zapomnianego zaułka były przytłaczające. Kamienice odstraszały powybijanymi szybami, a na ziemi pałętała się masa śmieci. Ta ponura część Czwartej Dzielnicy przypominała istny labirynt. Nawet jeśli panował dzień, światło słońca nie odpędzało wrażenia, że jakiś budynek mija się już kolejny raz. Każdy gmach był zniszczony od zewnątrz na swój sposób, mimo to wszystkie zdawały się wyglądać tak samo.

Vincent do teraz nie był świadomy, że w Mieście znajdują się tak okropne miejsca. I aż tak ciche. Plotki o legendarnych slumsach Czwartej Dzielnicy okazały się prawdziwe.

Nawet szum aut wydawał się tutaj dźwiękiem pochodzącym z odległej strefy, a przecież od ruchliwej ulicy głównej dzieliło Vincenta zaledwie dziesięć minut marszu. Świeżak przyłożył dłoń do materiału płaszcza, namacalnie sprawdzając, czy w wewnętrznej kieszeni nadal kryje się paralizator. Nucenie zadowolonego Gabriela tak bardzo nie pasowało do tego miejsca. Odnosiło się wrażenie, że skupiało uwagę każdego, kto krył się wewnątrz starych budynków. Duet śledczych dostał czteroosobową obstawę egzekutorów. W kieszeniach płaszczy czerwonych opasek oprócz paralizatorów znajdowały się pistolety oraz noże – uzbrojenie do walki na dystansie jak i do tej mniej przyjemnej, czyli w zwarciu. Vincent w asortymencie doszukiwał się też dziwnego niebieskiego serum, ale jak się później okazało, ono było dostępne jedynie dla upoważnionych członków sekcji badawczej i ze względu na trudny sposób przyrządzenia zazwyczaj używano go tylko w trakcie przesłuchań. Vincent, jako zwykły śledczy, posiadał wyłącznie uprawnienia na paralizator.

To jakaś paranoja, że wysłali ich w takim małym składzie do slumsów, by szukali tropu jednego ostrokostnego. SOO naprawdę musiała być zdesperowana, że brało pod uwagę durne anonimowe zgłoszenia, które poza sprecyzowaną lokalizacją w slumsach nie zawierało nic konkretnego.

Kierowali się w stronę najbliższego i jedynego w tym rejonie baru. Jeżeli mieli znaleźć trop w sprawie, okoliczni bywalcy mogli być źródłem informacji.

– Wkurwia mnie, że musimy sprawdzać donosy cywili. Chciałem śledztwo, a tu chuj – wymamrotał niezadowolony Gabriel, przyciągając ręce do karku. – Jeszcze gdziekolwiek się nie spojrzy w mediach, wszędzie ryj tego przywódcy Rebelii. Ej! Ogólnie kiedyś podejrzewano, że kryje się tutaj przejście do Podziemi, ale nic nie znaleziono.

– Oficjalnie Podziemia przecież nie istnieją – powiedział jeden z egzekutorów.

Mężczyzna musiał być o kilka lat starszy od Vincenta. Jakimś cudem jego twarz nie nosiła nic w postaci blizn czy innych piętn przypominających o stoczonych potyczkach. Ale ostrożność wyrażana przez lekko przymrużone zielone oczy była dostatecznym dowodem, by stwierdzić, że nie jest już nowicjuszem. Pogładził palcami lekki zarost na brodzie, jakby nadal rozwodził się nad słowami Gabriela.

– Musieli coś wymyślić, żeby zamknąć śledztwo. To było jeszcze zanim wstąpiłem do Służby – przyznał Gabriel. – Saul, zastanów się, gdzie mogły podziać się bestie z obławy. One dosłownie musiały zapaść się pod ziemię! Nawet te ukryte kamery były do dupy. W ogóle ostrokostne to niezłe cwaniaki są. Wyłączą oświetlenie mostu, zlokalizują se ukryte kamery...

– Alva, nadal nie mogę uwierzyć, że masz takiego nosa do śledztw. Żeby ci jeszcze taki Winke uwierzył! – parsknął najstarszy egzekutor z wyraźną siwizną we włosach.

– Winke tylko udaje, że mnie nie potrzebuje. Tak to by mi nie przydzielił sprawy Rebelii. Ja pierdolę. Teraz będę chodzić po barach i innych ruderach, i co, kurwa? Pytać „Hej, widziałeś może przywódcę Rebelii?".

MIASTO ✅Where stories live. Discover now