Rozdział 4: Aaron

1.5K 85 498
                                    

W mojej głowie kotłuje się za dużo myśli. Nie wiem jakim cudem udało mi się przeprowadzić rozmowę z sierżantem Diaz i zakończyć ją sukcesem. Za każdym razem, gdy mrugam, widzę błagalne spojrzenie wielkich oczu Stelli.

Po czaszce obija mi się fakt, że przeżyłem śmiertelny strzał.

Nie mogę przestać myśleć o tym, że pomagam popełnić zdradę stanu.

Jeśli ktoś się dowie, to ją zabiją.

Właściwie, to nie mam pojęcia, jaka kara by ją spotkała. Nikt w New Energy nie robi takich rzeczy. Z pewnością nie byłoby to nic przyjemnego.

Aaron, proszę, pomóż mi z tym, szepcze głosik w mojej głowie. Potrzebuję cię.

Nie mam pojęcia, skąd wiedziała, co dokładnie musi powiedzieć, żebym zgodził się na wszystko. Nie to, żebym wcześniej rzeczywiście planował jej odmówić.

Pozwalam tym dwóm magicznym zdaniom ponownie wybrzmieć w mojej głowie. Wyłączam silnik i opieram się o zagłówek, przymykając powieki. Już wiem, że będzie mnie to prześladować, że wrócę do tego myślami w nocy, gdy będę sam, na moim twardym łóżku. Że wyobraźnia podpowie mi coś innego i będę udawał, że nie jestem sam. Że sposób, w jaki ułożyła język wokół mojego imienia, wróci do mnie właśnie wtedy, razem z wizją jej ud po obu stronach moich bioder.

Wzdycham ciężko nad własną, żałosną egzystencją. Wysiadam z ciężarówki. Stella już na mnie czeka.

Skóra na twarzy zaczyna mnie mrowić, gdy przypomina sobie dotyk jej palców.

Nie o tym powinienem myśleć. Powinienem się zastanawiać, dlaczego uderzyło we mnie dziesięć tysięcy woltów, a ja mam się świetnie. Może oprócz siniaka na żebrach, którego nabawiłem się przy upadku. Albo ktoś mnie kopnął. Nie pamiętam.

– I co? – pyta przejęta.

Unoszę kpiąco brew. Zerkam za siebie na ciężarówkę. I znów na dziewczynę.

– A na co ci to wygląda? – pytam.

Stella zaciska gniewnie usta.

– Okej – mówi. – Musimy załadować go do środka.

Quadrocopter stoi obok ciężarówki, ale ciała poległych spoczywają jakieś dziesięć metrów dalej.

– Nie mówiłaś mi... – zaczynam, ale jakakolwiek dyskusja nie ma teraz sensu. I tak już się zgodziłem. Wzdycham. – Okej. Prowadź.

Stella ciągnie mnie za łokieć. Opuszki jej palców znów dotykają mojej nagiej skóry, a ja staram się nie stracić głowy.

– To ten – mówi cicho, gdy stajemy. Rozgląda się nerwowo.

Jesteśmy sami, ale wystarczyłoby, żeby chociaż jedna osoba wyszła z budynku, w którym nadal zajmują się rannymi. Wyobrażam sobie kpiącą minę ojca, gdy prosiłbym go o wstawiennictwo.

Spoglądam na mężczyznę, którego wskazuje Stella. To potężnie zbudowany facet o jasnobrązowych włosach. Jest wysoki, być może mojego wzrostu, choć raczej nie tak wysoki, jak Milo. Nie wiem, co mu się stało, że stracił przytomność, skoro nie ma ran postrzałowych. Nie mógł dostać z naszej broni, tego by nie przeżył.

Taki jesteś pewien? Pyta cichy głosik w mojej głowie. Wzdrygam się.

Mężczyzna rzeczywiście oddycha. Drobne rozcięcia na jego twarzy nieco burzą obraz, ale poza tym wygląda jakby spał. Próbuję dojść do tego, co mu się stało. Może był w pobliżu wybuchu?

– Złap go za nogi – nakazuje Stella, po czym chwyta mężczyznę pod pachami i próbuje go unieść. Jej twarz natychmiast rumieni się z wysiłku.

Nie każdy bohater nosi plecakWhere stories live. Discover now