Rozdział dwudziesty czwarty - Jowisz cz.4

133 20 10
                                    

Miłego czytania 💙

Miesiąc szósty – marzec

Umówili się, że Julian będzie czekał na niego przed szpitalem. Szatyn nie chciał wchodzić do środka i Tristan postanowił to uszanować. Może nawet ucieszył się z tego, ponieważ ostatnie czego chciał, to Jules i Tony w jednym miejscu. Niestety poród Stacy przedłużył się, a po wszystkim Willis zestresowany wpatrywał się w maleńkiego Iana, który kręcił się w ramionach swojej wykończonej mamy. Zerknął na zegarek i dopiero teraz zauważył, że jest spóźniony dobre pół godziny. Nie miał nawet jak zadzwonić do szatyna, który pewnie nie wiedział, co się dzieje. Czym prędzej przebrał się i wybiegł ze szpitala, mijając po drodze pielęgniarki i Tony'ego, który patrzył na niego ze zdziwieniem.

Gdy był na zewnątrz, zobaczył Juliana krążącego po chodniku. Nawet z oddali można było zobaczyć, że mężczyzna jest zestresowany i spięty. Ruszył w jego stronę i doskonale wiedział w którym momencie szatyn go zauważył. Jules zatrzymał się nagle i wściekłość zastąpiła zmartwienie na jego twarzy.

– Gdzieś ty był do cholery?! – krzyk mężczyzny wystraszył go i zmroził. – Miałeś być tutaj pół godziny temu!

– Przepraszam – powiedział szczerze, ale Sennett zdawał się go nie słyszeć. – Poród się przeciągnął, nie miałem jak się z tobą skontaktować.

– Nie możesz się spóźniać! Coś ty sobie myślał?! – szatyn szarpnął go i ścisnął mocno jego rękę. – Nie wiedziałem, co się z tobą dzieję, mogło ci się coś stać, a ja nic bym nie wiedział – warczał na niego z wściekłością, której nigdy u niego nie widział. – Zachowuj się odpowiedzialnie Tristan! Przychodzisz na czas, nie spóźniasz się, zrozumiano? – to brzmiało jak rozkaz i młodszy cofnął się wystraszony. Julian nigdy nie zwracał się do niego tym tonem i nie był przyzwyczajony do jego wściekłej, pozbawionej hamulców wersji.

– Przepraszam, nie chciałem cię zdenerwować – odezwał się cicho, masując obolałą rękę.

– Martwiłem się. Kiedy ktoś się spóźnia i nie robi czegoś zgodnie z planem, to może oznaczać wszystko – tłumaczył rozdrażniony szatyn. – Nawet najmniejsze spóźnienie może skończyć się tragedią, musisz to zrozumieć.

– Jules, Jules spokojnie – zbliżył się do niego ostrożnie. – Nic się nie stało, jestem tutaj i wszystko ze mną w porządku. Nic nam nie grozi.

– Co z tego? Niczego nie rozumiesz i ...

– Chodź do mnie – nie czekał nawet na pozwolenie, po prostu przyciągnął niższego mężczyznę do uścisku. – Spokojnie – czuł, jak Julian trzęsie się i zamarł słysząc płacz. – Ciii skarbie, wszystko jest z nami dobrze, no już – głaskał go po plecach i sam starał się nie rozpłakać, ponieważ dopiero teraz widział, jakie piętno odcisnęło na szatynie bycie dowódcą. Już nie raz słyszał, jak Jules nim rządzi, jak rozkazuje mu w pozornie mało ważnych sytuacjach i bagatelizował to, ale teraz widział, że sprawa jest poważna.

– Nic nie jest dobrze – wydusił zduszonym, pełnym żalu głosem Sennett. – Myślisz, że tego nie widzę? Ranię cię i krzywdzę, prawie cię uderzyłem Tristanie. Jak mogłem w ogóle zrobić ci coś takiego? – odsunął się od bruneta, który kręcił przecząco głową. – Nie zaprzeczaj, widziałem jak trzymałeś się za rękę. Dla swojego własnego dobra powinieneś sobie mnie odpuścić. Nic z tego nie będzie, nic nie będzie z nas. To koniec, musisz w końcu to zrozumieć.

– Kocham cię i nie mam zamiaru sobie ciebie odpuszczać. Wiem, że jest ci ciężko, ale poradzimy sobie. Mówię poważnie. Nie możesz mi rozkazywać i na mnie krzyczeć, nie zgadzam się na to. Rozumiem, że byłeś dowódcą tak długo i teraz ciężko ci wyjść z tej roli, ale teraz już nie dowodzisz i nie jesteś odpowiedzialny za wszystko. Kocham cię i jestem przy tobie, ale musisz mi ufać.

Cosmic Love (boyxboy)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz