~ Prolog ~

146 19 6
                                    

  Piękny, letni dzień. Zachodzące słońce i rześki zapach bryzy od strony oceanu oraz cichy szum lasu. Idealne miejsce na odpoczynek, jednak nie wiele ludzi przepada mieszkać blisko wietrznych urwisk tuż przy oceanie.

  Jednak jedna irlandzka rodzina miała inną opinie. Mieszkała tam od pokoleń i nigdy nie przyszło im do głowy, że jest to niezbyt bezpieczne miejsce, chodź już wkrótce mieli się o tym przekonać.

  Ten dzień był jak każdy inny. Ciepły, z lekkim wiatrem od morza i przyjemnym zapachem lasu. Rodzina świętowała właśnie urodziny najstarszego członka rodziny, 80-letniego mężczyzny o przyjaznych, oczach i poczciwej twarzy. Jak było ich w zwyczaju, świętowali to hucznie, jednak jedna mała dziewczynka siedziała trochę odsunięta od reszty. Wszystkie starsze dzieci bawiły się ze sobą i nie przejmowały się pięciolatką.

  Mała miała grube, falowane włosy w kolorze czerni mieszanej z bardzo ciemnym brązem, które tego dnia były splecione w dwa, grube warkocze, opadając na jej ramiona. Miała duże, o głębokim odcieniu granatowe oczy, w których lśniło rozmarzenie. Swoją bladą twarzyczkę o trochę delikatnych, a trochę ostrych rysach oparła o swoją malutką rączkę i patrzyła na zachodzące słońce, które znikało za rysami klifów i ginęło w głębi oceanu. Miała na sobie urocze ogrodniczki w kolorze swoich oczu, do tego zieloną bluzkę pod spodem.

  Słyszała za sobą piski swojego kuzynostwa czy śmiech dorosłych, ale była zbyt zajęta rozmarzaniem o przeróżnych niestworzonych rzeczach niż dołączenie się do innych. Usłyszała za sobą czyjeś kroki, odwróciła się i wtedy ujrzała kobietę o takich samych oczach, ale brązowo-rudych włosach.

- Coś się stało kochanie? - spytała matka małej i usiadła koło niej. - Siedzisz niemal całą imprezy sama. Nie chcesz się z kimś pobawić?
- Nie - powiedziala stanowczo mała. - Lubie obserwować ten zachód i wyobrażać sobie, że gdzieś za tym ginącym słońcem jest kraina pełna dobra i magii z wróżkami, które chcą wszystkich uszczęśliwiać - dodała rozmarzona i znowu oparła główkę o swoją rączkę.

  Kobieta słysząc jej słowa lekko się zaśmiała.

- Och zapomniałam Shay, że ty potrafisz się sama sobą zająć - rzekła kobieta i pocałowała córkę w policzek, a ta się lekko uśmiechnęła.

  Noc zapadła szybko, jednak wszyscy siedzieli dalej, śmiechów nie było końca. Większość dzieci siedziała przy swoim namiocie lub w nim, tylko mała Shay siedziała ciągle na kamyczku z buźką opartą na rączce i trochę spała. Nikt nie zauważył , jak księżyc wszedł na niebo i teraz jasno oświetlał cały dom oraz podwórku umieszczone blisko lasu oraz niedaleko klifów.

  Jak panował śmiech i rozmowy, tak nagle ucichły, zagłuszone przez przerażające wycie. Wszyscy umilkli i wpatrzyli się w lasach, którym co jakiś czas migały czerwone pary oczu bądź żółte oraz panowały ciche szelesty. Te przerażające wycie zbudziło małą, która właściwie spała i rozejrzała się nie przytomnie.

  To trwało zaledwie przez parę sekund.

  Była cisza, trwająca raptem chwilkę, a potem dało się słyszeć jak dużych rozmiarów istoty zaczynają biec, co jakiś czas wyjąc.
  Rodzina rzuciła się do ucieczki, bo domyślili się co się dzieje, ale nie potrafili uwierzyć, że tak stara legenda jest jednak prawdziwa. Dzieci biegły krzycząc i płacząc w stronę domu, za nimi dorośli poganiając ich i wtedy z lasu wyskoczyły te przerażające istoty, a mała Shay wytrzeszczyła oczy z przerażenia.

  Były to ogromnych rozmiarów istoty, trochę przypominające wilki, a trochę ludzi. Stały na dwóch nogach i rozglądały się przez chwile, zastanawiać się co zrobić. Posiadały wydłużone pyski z kłami, a ich oczy lśniły krwistą czerwienią bądź czasami, ale bardzo rzadko na bursztynowo-żółto. Całe były owłosione, posiadały ciemne futro. Shay patrzyła na nie, nie będąc się w stanie poruszyć i wtedy podbiegła do niej przerażona matka.

Pełnia w tafli głębi ~ S.CWhere stories live. Discover now