~ 01. Światło tajemnicy ~

145 18 7
                                    

  Był ładny, słoneczny poranek. Słońce wzeszło i przez okno do pokoju trafił promień słońca. Dziewczyna otworzyła oczy, przetarła je i usiadła na łóżku. Zaślepiło ją słońce, więc zakryła ramieniem oczy i spojrzała na zegarek. Nagle dziewczyna stanęła jak wryta, zobaczyła godzinę siódmą czterdzieści pięć i pobiegła szybko do kuchni. Tam już jej ciocia karmiła ich kota.

  Melisa była pięknym, dostojnym kotem. Była ruda i nieco pulchna, Adeline była jednak przekonana, że jest po prostu bardzo puszysta. Kocica tuliła się do wszystkich i zawsze była grzeczna i spokojna. Była u nich już trzy lata i wciąż nie było ani rysy pazurów na żadnej szafie, komodzie czy stole. Prawie zawsze można było ją spotkać w kuchni na jej niebieskim kocyku w różowe kropki. Shay zawsze jak wracała ze szkoły, dawała jej drugą w tym dniu miskę kociej karmy. Jeśli chodzi o jedzenie, była to jedyna rzecz, w której Melisa była kapryśna. Nie chciała kompletnie nic i jadła tylko jedną wybraną przez siebie karmę i tylko i wyłącznie z jej własnej miseczki. Ale to i tak nie przeszkadzało w dobrej relacji zwierzaka z innymi. Wszyscy ją kochali i była najprawdziwszym członkiem ich rodziny, zrobili by dla niej wszystko.

- Zrobiłam ci już śniadanie, szybko zjadaj, pakuj się i leć do szkoły! - krzyknęła jeszcze ciotka, gdy Shay biegła korytarzem - masz przecież dzisiaj sprawdzian z geografii, prawda?

- No mam, ale wiesz, że chodzę na dodatkowe zajęcia i nauczyłam się - weszła do kuchni i stwierdziła zgodnie z prawdą - więc...

- Ale to nie oznacza, że możesz spóźnić się na test - odpowiedziała kobieta i uśmiechnęła się lekko. Ledwo co się obejrzała, a dziewczyna już zjadła swoje kanapki z tuńczykiem i pobiegła z powrotem na górę do swojego pokoju. Zeszła po chwili z plecakiem, nałożyła adidasy, otworzyła drzwi oraz później z drugiej strony je zamknęła. Pobiegła do szkoły.

- Panno Shay! Callaghan! - usłyszała krzyk i podskoczyła z krzesła - co przed chwilą powiedziałam?

  Nastolatka wyrwana z zamyślenia mruknęła coś w rodzaju przeprosin i otworzyła podręcznik. Nigdy nie lubiła chodzić do szkoły - ludzie wokół niej dezorientowali ją i miała wrażenie, że gdzieś parę metrów od niej jakaś grupka się z niej naśmiewa. Pomimo tego kochała się uczyć, a szczególnie geografii, której oddawała całe swoje serce. Odpowiadały jej jednak bardziej warunki pracy w zaciszu domowym z kubkiem ciepłej herbaty i talerza domowej roboty ciasteczek Adeline. Nie musiała wtedy znosić krzyków i wszystkich hałasów. Nie lubiła się wyróżniać, ale łatwo przyznać, że ciężko odnaleźć się w pierwszym tygodniu w nowej szkole. Nie znała tu nikogo, wszyscy byli zajęci wyłącznie sobą. Nie przeszkadzało jej to zbytnio, ale miała wrażenie, że nie pasuje do tego zatłoczonego świata.

  Callaghan mieszkała w Paryżu wraz z ciocią odkąd pamiętała. Kochała te miasto - było w nim pełno zielonych parków, ciekawych muzeów, starych zabytków, zapierających dech w piersiach krajobrazów i wiele innych miejsc, które przyciągały na co dzień uwagę dziewczyny. Często wracała ze szkoły obok pobliskich parków, a tam oglądała się na wszystkie boki. Dziewczyna bowiem cieszyła się wewnętrznie z małych rzeczy - nawet takich jak zwykły spokojny spacer. Czasami brała ze sobą książkę, siadała na ławce i czytała. Wtedy po całym dniu mogła w końcu odpocząć i zatopić się znowu swoich zmyśleniach.

  Shay była średniego wzrostu brunetką z długimi włosami - wyjątkowo prostymi i gęstymi, w kruczoczarnym odcieniu. Na co dzień związywała je w koński kucyk albo w dwa długie starannie zaplecione warkocze, w wyjątkowe dni, na przykład w urodziny lub Święta. Najczęściej nakładała ciemne ubrania, miała swój ulubiony sweter w kolorze atramentowym, do którego najczęściej nakładała czarne podarte dżinsy. Była fanką luźnego stylu i na co dzień nie przykładała dużej uwagi do ubioru czy stylu.

  Ponownie z zamyślenia wyrwał ją dzwonek oznajmiający koniec ostatniej w tym dniu lekcji. Spakowała się, nałożyła torbę na ramię i pobiegła do szatni. Miała zaraz zajęcia z geografii i nie chciała się spóźnić. Bardzo jej zależało, żeby w końcu odpocząć od całego dnia i zająć się czymś co lubi. W wielkim pośpiechu nagle na coś wpadła i przewróciła się. Zobaczyła nad sobą jakiegoś chłopaka na oko starszego od niej o rok lub dwa. Był wysoki, trochę umięśniony i zdecydowanie nie przejęty tym co przed chwilą zrobił.

- Przepraszam! - szybko odezwał się blondyn i uśmiechnął się dość ironicznie - naprawdę mi przykro... - podał jej rękę a ona wstała - jestem Rogan. Rogan Boyer.

- Shay. Znaczy... ja jestem. Shay Callaghan. Miło poznać... - wyjąkała - śpieszę się, przepraszam... - powiedziała i pobiegła przed siebie. Nie chciała więcej z nim rozmawiać. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że on widocznie czegoś od niej chce. Miała co do niego złe przeczucia.

  Po zajęciach była całkowicie wykończona, chociaż nie bardziej niż przed nimi. Zdążyła już zapomnieć o tym dziwnym chłopaku. Napisała wiadomość do cioci, że już wraca, schowała telefon i ruszyła przed siebie. Postanowiła dzisiaj pójść drogą koło Wieży Eiffla, przynajmniej mogła wtedy podziwiać widoki zamiast skupiać się na problemach i kłopotach w szkole

- Cześć, już jestem! - weszła do domu i krzyknęła Shay. Usłyszała kroki dochodzące z kuchni i po chwili ujrzała zza rogu Adeline.

- Nareszcie jesteś, jak zwykle spóźniona zawsze i wszędzie - powiedziała i zaśmiała się. Przytuliła dziewczynę i zaprowadziła ją do kuchni - kolacja zaraz wystygnie, zjesz?

- Tak, dzięki... - usiadła przy stole i sięgnęła po widelec - jak tam dzisiaj w pracy? - zapytała.

- A dobrze, pozałatwiałam parę ważnych spraw i przyjechałam na godzinkę, żeby dać ci obiad i po dokumenty skoczyć - lekko posmutniała i powróciła do zmywania naczyń - muszę jeszcze dziś pojechać na 3 godzinki...

- No dobrze... - westchnęła. Ostatnio jej opiekunka ciężko pracowała, żeby zarobić na ich utrzymanie, co wiązało się z jej późnym powrotem do domu. Czuła się nieswojo wiedząc, że nie może jej pomóc.

Szybko zjadła placki i odstawiła talerz do zlewu.
- ja chyba już pójdę - poszła do siebie na górę.

  Weszła do swojego pokoju, wzieła książkę i rzuciła się na łóżko. Było dokładnie zaścielone, dziewczyna bardzo dbała o porządek wokół siebie. Pokój był nie za duży, ale mieściło się tam wszystko czego dziewczyna potrzebowała - przede wszystkim cisza i spokój.

  Gdy ciotka wróciła do domu było już późno i nastał już zmrok. Shay w ogóle nie czuła zmęczenia po paru godzinnym odpoczynku. Spojrzała w okno - na niebie widniała pełnia księżyca.

Wpatrywała się tak gdy nagle poczuła dziwne ukłucie w sercu. Złapała się za nie - był to ból nie do zniesienia. Wydała z siebie pisk i przewróciła się na plecy. Ból pojawił się znikąd i sprawiał, że czuła, jakby skręcało ją od środka. Kiedy myślała, że już nie przeżyje, ból poprostu zniknął. Dziewczyna była w wielkim szoku. Nigdy nie czuła nic podobnego. Postanowiła powiedzieć o tym Adeline.

- Ciociu! - szepnęła przez szparę do jej pokoju - mogłabym wejść?

- Tak - odezwała się - wejdź...

  Dziewczyna weszła i ze zdziwieniem stwierdziła, że ona też wpatrywała się w okno. W milczeniu siadła obok niej. Spojrzały na siebie.

- Wiec, ja chciałam coś ci powiedzieć...

- Też muszę ci coś powiedzieć - przerwała jej ciotka - ale to jeszcze nie dziś. - dodała. Dała Shay do zrozumienia, że wie o co jej chodzi. Nastolatka opuściła pokój bez słowa.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej, raczej miałyśmy się nie podpisywać pod rozdziałami, ale chciałam powiedzieć, że ten rozdział jest bardzo, ale to bardzo słaby ( i mega krótki :) ), ale dopiero wkręcam się w pisanie tego i postaram się, żeby były lepsze. Też mnie dość mocno wenka opuściła, także ten... Mam nadzieję, że oprócz tego rozdział wam odpowiada. Jeśli macie jakieś rady dla mnie co do pisania, to zapraszam serdecznie do napisania komentarza. Bye! ~ V

Pełnia w tafli głębi ~ S.CWhere stories live. Discover now