ღ 4

2.1K 307 73
                                    

Zdecydowanie ludzkie ciała były bardzo dziwne, a ich działanie znacznie różniło się od ciał syren oraz trytonów. Leżący na mnie Colin długo przyglądał się mojej twarzy i oczom, zanim przeniósł spojrzenie w dół na dziwną mackę, która wciąż mnie nie słuchała, poruszając się samodzielnie. Gdy mój człowiek z powrotem spojrzał mi w oczy, coś w wyrazie jego twarzy się zmieniło, chociaż nie do końca rozumiałem, co dokładnie; ludzie po prostu byli dziwni. Znowu wypuścił gwałtownie powietrze, tym razem wydychając je przez usta, więc powtórzyłem po nim tę czynność.

Chociaż nie było to typowe dla syren, jego bliskość sprawiała mi przyjemność, więc nie byłem zadowolony, gdy Colin podniósł się ze mnie, stając na dwóch długich kończynach i uderzając swoje ciało, by odkleić od niego mokry piasek. Ja dla odmiany skupiłem się na mojej macce, która zmieniła swój wygląd. Przyglądałem się temu dziwactwu z szeroko otwartymi oczami i już chciałem dźgnąć ją palcem, by zrozumieć, co się właściwie dzieje i jakie zastosowanie w ludzkim świecie ma ta dziwna część ciała, jednak moje plany zostały pokrzyżowane przez człowieka, który mocno chwycił mnie za nadgarstek i po raz trzeci pociągnął do góry.

Z gardła wydostał się bardzo dziwny dźwięk, kiedy wystraszyłem się, iż ponownie moja twarz uderzy w piasek, jednak tak się nie stało. Z całych sił uczepiłem się szyi Colina, który również przytrzymywał moje ciało, upewniając się, czy będę w stanie wytrwać w tej pozycji. Napiąłem mięśnie w nowopowstałych kończynach, przyglądając się im z uwagą i jednocześnie wciąż czując bardzo przyjemne łaskotanie w dole brzucha.

Właśnie przez to zauważyłem, że chociaż to coś, co nosił na sobie, miało wycięcie na wszystkie górne oraz dwie dolne odnogi, to trzecia była ukryta. Zmarszczyłem delikatnie brwi, przekręcając głowę i próbując zrozumieć, dlaczego tak jest.

Czyżby Colin jej nie posiadał? Może nie była czymś normalnym u ludzi? Może moja przemiana przebiegła źle i ta macka była pozostałością po ogonie?

Sięgnąłem do materiału, który osłaniał dolną część ciała człowieka, by spróbować go odciągnąć i zajrzeć do środka, jednocześnie wciąż starając się nie stracić równowagi. Jednak nim zdążyłem zobaczyć, czy Colin również posiadał mackę, człowiek niespodziewanie uderzył mnie w dłoń. Cofnąłem ją szybko, a następnie zasyczałem, pokazując zęby, aby nie miał wątpliwości, iż mnie zdenerwował.

Ponownie nawiązaliśmy kontakt wzrokowy i wtedy z ust człowieka padło już znane mi słowo:

– Nie – powiedział ostro, a chociaż nie wiedziałem, cóż oznacza ten dźwięk, nie miałem wątpliwości, iż właśnie zostałem skarcony.

– Nie – powtórzyłem przepraszającym tonem.

Ponownie wypuścił powietrze ustami.

– Nie, Neil...

– Nie, Colin.

Człowiek przeniósł dłonie na moje nadgarstki i zaczął odciągać mnie od siebie. Otworzyłem szeroko oczy, bojąc się upadku, który już za chwilę miał nadejść, jednak ku mojemu zaskoczeniu udało mi się utrzymać w pionie, nawet kiedy Colin się odsunął. Uśmiechnąłem się szeroko zadowolony z siebie i dumnie wypiąłem pozbawioną skrzeli pierś, przybierając ludzką postawę.

Opanowanie tego dziwnego sposobu przemieszczania się jednak nie było tak skomplikowane, jak początkowo myślałem.

Mój człowiek również się do mnie uśmiechnął, a następnie ściągnął jedną część okrywającego go materiału, ukazując blady tułów. Przyglądałem się ze zdziwieniem, jak przyciska materiał do mojego ciała, oplatając nim brzuch, by zasłaniał wadzącą mackę. Kiedy skończył, wydawał się zadowolony ze swojego dzieła, które podziwiałem przez dłuższą chwilę ze zmarszczonymi brwiami. Nie byłem przyzwyczajony, by coś przylegało do skóry i najchętniej zrzuciłby ten zbędny materiał, jednak bałem się, iż mógłbym urazić Colina.

Może w świecie ludzi dzielenie się okryciem było czymś bardzo istotnym podczas zawierania nowych układów? Może to nawet oznaczało coś więcej? Może w ten sposób Colin chciał zaznaczyć, iż teraz należymy do siebie?

Podobała mi się ta myśl, więc z szacunkiem oraz zadowoleniem, które zastąpiło wcześniejsze poirytowanie, zacząłem gładzić miękki materiał, który został mi podarowany.

– Neil. – Usłyszałem głos człowieka, który przyciągnął na nowo moją uwagę.

Machnął na mnie ręką, przestawiając jedną kończynę za drugą i oddalając się w nieznanym mi kierunku, ewidentnie pragnąc, abym podążał za nim. Ostatni raz zerknąłem na podarowany kawałek materiału, a następnie spróbowałem naśladować Colina, by pozostać przy jego boku. Pierwsza kończyna bez problemu przestawiła się w nowe miejsce, co wywołało u mnie większą pewność siebie, druga prędko chciała pójść jej śladem, próbując ją wyprzedzić oraz ułożyć zdeformowaną płetwę w dalszym miejscu na piasku. Jednak, wbrew tym przekonaniom, ta czynność przerosła moje możliwości; płetwa zahaczyła o pierwszą kończynę, więc ponownie runąłem na piasek, uderzając w niego twarzą.

– Colin! – Tylko tyle byłem w stanie wydać z siebie, kiedy leciałem w dół.

Mój człowiek przestał się przemieszczać, spoglądając na mnie, i zaczął wydawać serię niezrozumiałych dźwięków. Przyglądałem się mu błagalnym wzrokiem, wciąż powtarzając jego imię i czekając, aż wróci, aby ponownie pomóc mi podnieść się z piasku. Byłem mu naprawdę wdzięczny, kiedy po raz czwarty pociągnął mnie do góry, a nawet pomógł oczyścić się z mokrych drobinek. Tym razem nie puszczał moich rąk, mocno ściskając ramię, gdy ruszyliśmy wspólnie prosto do ludzkiego świata. Wiedziałem tyle, że zmierzamy w kierunku, z którego przybył wraz z Leonem – dziwacznym ludzkim młodym, które wciąż kręciło się wokół nas, sunąc ciemnym i, domyślałem się, mokrym nosem po ziemi.

Płetwa za płetwą. Powoli coraz lepiej rozumiałem sposób przemieszczania się ludzi. Mimo mało zadowalających początków naprawdę nie było to takie skomplikowane; wystarczyło napinać mięśnie i uważać, by nie potknąć się o samego siebie lub o coś innego zalegającego na lądzie... Na przykład Leona.

Właśnie w ten sposób rozpocząłem nowe życie jako człowiek. Wierzyłem, że świat wręcz krzyczy, że ja oraz Colin jesteśmy dla siebie stworzeniu – wyszedłem na ląd, on mnie znalazł i właśnie prowadził do swojej jaskini oraz stada. Myślałem, że najtrudniejsze mam za sobą, że teraz wystarczy, iż poczekam, aż mój ukochany złoży ikrę, a wtedy będę mógł ją zapłodnić i odchować z Colinem nasze potomstwo... Zdecydowanie ładniejsze niż Leon.

Byłem naiwny, wręcz głupi, myśląc, że wszystko pójdzie tak prosto, i przekonałem się o tym bardzo szybko. Świat jednak nie był po naszej stronie, a Colin wcale nie chciał, bym żył wraz z nim. Jednak nim to zrozumiałem, wydarzyło się jeszcze bardzo wiele niepojętych dla mnie rzeczy.

Pierwszą z nich było trafienie do ogromnej muszli, w której mieszkał mój człowiek. Znajdowała się ona bardzo blisko miejsca, gdzie wyszedłem na ląd i się przemieniłem, chociaż droga do niej była skomplikowana; musieliśmy znaleźć bardzo dziwne podłoże, pnące się coraz wyżej i wyżej, i korzystając z niego dostać się na wzniesienie, co było bardzo męczące, szczególnie gdy co chwilę haczyłem o coś zdeformowanymi płetwami. A kiedy dotarliśmy w końcu na sam szczyt, moim oczom ukazał się niesamowity widok; czegoś takiego nigdy sobie nawet nie wyobrażałem.

SIRENOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz