Prolog

2.3K 154 17
                                    

Prolog

Noc. Ogień. Złoto. Cienie. Mrok. Oczy. Ogon. Światło. Krew. Ludzie. Broń. Krzyki. Smród. Przerażenie. Pogarda.

   Wszystko stało się nagle w nocy. Spokojnej nocy. Był festiwal więc ludzie tańczyli, pili, bawili się do późna. To wszystko się stało, kiedy większość z nich nadal się bawiła. Wydarzył się koszmar. Najgorsze koszmary, obawy stały się rzeczywistością.

   Radosne krzyki zamienią się krzyki przerażenia. Szczęśliwi, rozbawieni ludzie będą leżeć martwi na ziemi. Ich serca rozedrze nienawiść,a mrok wkradnie się w ich dusze.

   Ludzie tańczą, a ognisko rzuca cienie, które podążają za właścicielami. Pijani ludzie dalej piją, a dzieci mimo późnej pory nadal się bawią. Nikt. Nikt nie zauważył cienia wśród nocy.

   Przerażający ryk rozległ się w ciemności. Na niebie pojawił się zarys wielkiej bestii. Każdy już ją zauważył. Zniżyła swój lot. Wielka bestia ziejąca ogniem. Smok. Smok Ognia.

   Łuski smoka mieniły się złotem. Smok Ognia albo inaczej nazywany Władcą Ognia był wielki i patrzył na nich z pogardą. Jego wzrok i postawa mówiły jedno. Ludzie są dla niego zwykłymi robakami nie wartymi uwagi. Oczy świeciły srebrem mieniącym się ze złotem. Pionowe źrenice były czarne jak otchłań.

   Mrok był jedynym sojusznikiem ludzi jak i zarówno Smoka. Cienie otaczające go śmiały się z ludzi. Z ich naiwności, kruchości. Przerażone krzyki ludzi potwierdzały to co myślał Smok. 

   Mężczyźni nie wahali się ani chwilę. Pobiegli po broń. Wiedzieli, że nie mają szans. Chcieli jedynie dać czas na ucieczkę dzieciom, kobietom i osobom starszym. Przerażenie odbijało się w ich oczach.

  Smok machnął ogonem powalając ludzi i rozwalając domy, które i tak płonęły. Smród spalenizny dotarł już do pobliskiej wioski w lesie. 

   Ludzie walczyli. Krew płynęła rzekami. Tyle ludzi ginie jednocześnie tyle się ratuje. Mieszkańcy lasu pobiegli im na pomoc. Jednak nie wiedzą, że za późno.

   Pewien starzec zamiast się ratować wziął w ręce widły. Stanął na przeciwko Smoka. Wyciągnął broń przed siebie. Jego ręce się trzęsły. Nie ze strachu lecz ze starości.

Smok przekrzywił głowę i uśmiechnął się. Przemówił. Słowa nie były kierowane do wszystkich tylko do jednej osoby.

-"Jesteś odważny starcze. Oszczędzę Cię. Dam ci też wybór. Możesz ocalić tych ludzi. W zamian chcę coś cennego. Czego nikt inny mi nie da. Nie chcę złota czy duszy ani podobnych rzeczy. Co mi oferujesz starcze?"

-Nic. Nie mam nic wartościowego. Nie mam rodziny, ani nawet bliskich przyjaciół. Nic nie mogę ci zaoferować. Wybacz.

  Kiedy smok przemówił każdy był w szoku. Starzec opuścił widły. Wszystkie siły go opuściły. Każdy usłyszał jego propozycję i odpowiedź starca. Podeszła do nich młoda kobieta. Umierająca. Z niemowlęciem przy piersi. Upadła przed smokiem na kolana.

-Proszę...weź...go...-Splunęła krwią.- I tak... nie ma... kto... się... nim za..jąć.-Mówiła zdyszana.

- "Dobrze. Wezmę go. A wy żyjcie...w strachu. Bo powrócę któregoś dnia."

   Władca Ognia wziął chłopca w swoje pazury i odleciał. Kobieta umarła chwilę po tym. Mieszkańcy lasu nie zdążyli im pomóc. Było mnóstwo ofiar i krwi. Gdyby ktoś minutę wcześniej spojrzał w górę i ostrzegł resztę wszyscy by przeżyli. 

   Jedna minuta wystarczyła do zmienienia przeznaczenia ludzi i tego chłopca. I wtedy na niebie pojawił się ostatni element  światło. Promienie słońca wygoniły mrok.

Smoczy WędrowiecWhere stories live. Discover now