Rozdział 5

826 80 8
                                    

Rozdział 5

Nim nastał świt wziąłem rzeczy i wyszedłem z domostwa. Koń. Potrzebuję konia. Podróż będzie szybsza. Koń to takie zwierzę, ale nie je się go. Na nim się... szybuje. Nie, nie szybuje tylko... jeździ. Bo koń nie umie latać. Takie lądowe zwierzę nadające się tylko do jeżdżenia. Albo bardziej pasożyt, no bo w końcu zamiast go jeść musisz mu dawać jedzenie. To głupie. Marnuje się pieniądze, za które można dobrze zjeść na jedzenia dla jakiegoś konia, który nie umie jeszcze latać. 

   Jak on je? Nie ma przecież paszczy tylko włosi ogon. Tyknąłem go palcem. Dźwięk. Wydał dźwięk, ale dobiegał jakby z drugiej strony? To naprawdę dziwaczne stworzenia. Obszedłem go i o dziwo miał pysk! 

-Teraz wszystko jasne. Tylko co teraz?- Mruknąłem pod nosem.

   Przy boksie konia wisiało siodło i uzda. Przyłożyłem palce do skroni i zamknąłem oczy. Wspomnienia o tym świecie zaczęły napływać. Koń. Muszę znaleźć konia. Obrazy przewijały mi się przez głowę. Koń! Znalazłem. Informacje dotyczące konia zaczęły się odtwarzać. Po chwili otworzyłem oczy i wziąłem siodło do rąk. Mam takie wrażenie, że o czymś zapomniałem.

   Dwie godziny zajęło mi przygotowanie konia do jazdy. Długo. Nie wiedziałem za bardzo jak to zrobić. Mimo wspomnień, robienie tego w rzeczywistości jest trudniejsze. "Muszę się spieszyć."

    Głosy. W oddali było słychać głosy. Otworzyłem boks i wsiadłem na konia. Popędziłem go, aby nie napotkać idących tu ludzi. Może to dziwne, że uciekam z wioski. Chciałem poznać moją rasę i to zrobiłem. Jednak to była tylko mała część. Muszę dotrzeć do stolicy Minay. 

   Po kilku minutowej jeździe dotarłem do pagórka, z którego przyszedłem. Zjechałem na pobocze i wyciągnąłem mapę. Riventus, Smok Ognia nauczył mnie jak się ją czyta. "Z tego wynika, że dotrę do stolicy za kilka dni". Za kilka godzin Światło ustąpi miejsca Ciemności i Mrokowi. Wtedy Niebo zamieni się w Noc. Zaś Księżyc znów będzie mógł ujrzeć swoje ukochane Słońce.

   Wrażenie, że o czymś zapomniałem nie dawało mi spokoju. Burczenie w brzuchu przerwało mi myślenie. Jedzenia. Nie wziąłem żadnego jedzenia! Tuż to koszmar! Jak ja mam teraz przeżyć?! Załamałem się. Muszę dotrwać do lasu, tam znajdę jedzenie. Szybko wsiadłem na konia i popędziłem go w stronę lasu. Las Nicości, bo tak się nazywał znajdował się po drodze do stolicy. Nie wiadomo skąd ta nazwa. Po prostu się przyjęła i tyle.

   Gdy dotarłem do lasu podekscytowany byłem wizją jedzenia. Jednak... nie wyczułem żadnego zwierzęcia. Ani jednego! Nawet kreta. Nic! Zmęczony i głodny zszedłem z konia u usiadłem pod drzewem. Jazda na tym bydle była bardzo męcząca. Koń bo tak też go nazwałem był nadzwyczajnie spokojny. Myślałem, że będzie nieposłuszny i uparty. Myliłem się. Usłyszałem szelest. Szybko wstałem i przygotowałem się na możliwy atak. Dziwne. Normalnie usłyszałbym przynajmniej odgłos kroków. Coś było nie tak z tym lasem.

   Z zarośli wyłonił się czarny koń. Mój Koń był szary i miał białe łatki. Jeźdźcem okazała się dziewczyna o czarnych włosach i niesamowicie niebieskich oczach. Była ubrana w zwykłe czarne spodnie, bluzkę i pelerynę co podkreślała jej jasną cerę. Spojrzała na mnie dziwnie.

-Kim jesteś?- Zapytała się.

-To ja powinienem się o to ciebie zapytać.

Cisza.

-Castiel a ty?

-Ryann.

Smoczy WędrowiecWhere stories live. Discover now