A simple Boy [Stucky]

631 32 5
                                    

Coś lekkiego dla rozluźnienia pióra. 

_____________________________________

— Jesteś palantem. 

Steve przerwał ciszę między nimi, gdy szli w dość ciężkiej atmosferze wzdłuż szerokich płyt chodnikowych. Brunet po jego prawej stronie zerknął na niego z niedowierzaniem, przy okazji zauważając, że jego brew napuchła jeszcze bardziej. 

— Czy ty nazwałeś mnie palantem tylko dlatego, że uratowałem twój tyłek z kolejnych tarapatów? — zapytał dla pewności, bo przecież ze Steve'm wszystko było możliwe. Niższy chłopak kopnął agresywnie kamyk, który pojawił się pod jego nogami. 

— Przecież sam świetnie dałbym sobie radę! Po prostu pojawiłeś się w złym momencie, akurat gdy mieli przewagę — prychnął oburzony. — Jeszcze kilka minut, a leżeliby na ziemi! — uniósł się, wypinając klatkę piersiową do przodu. Bucky zachichotał rozśmieszony i stanął w miejscu. 

— Nie śmiem wątpić w twoją siłę — stwierdził, po czym się poprawił. — No dobra, jednak śmiem. Spójrz na swoją twarz, ten siniak wygląda okropnie — rzekł, łapiąc go za brodę i spoglądając z większą uwagą jego popuchniętą twarz. — Będzie trzeba przyłożyć lód, gdy wrócimy do domu... Jak ja się teraz wytłumaczę twojej mamie? — spytał, wzdychając ciężko, na co drugi z chłopców wywrócił oczami. 

— Nie znasz jej, Buck? Widziała mnie takiego nie raz... — odparł, odsuwając jego dłoń od swojej twarzy, czując, jak rumieńce zachodzą mu na twarz oraz uszy. — Lepiej chodźmy, obiecałem, że nie spóźnimy się na obiad — Steve machnął na niego dłonią, wracając do ich marszu. Barnes pokręcił jedynie głową, ale szybko go dogonił, idąc ramię w ramię. 

— Nie ma co sobie psuć dnia — stwierdził nagle ni stąd ni znikąd, obejmując jego barki swoim ramieniem. Patrząc na różnicę wieku, było to dosyć proste do zrobienia. Sylwetka Rogersa była dosyć krucha, był niski oraz chudy, a James za to przewyższał go i wzrostem, i posturą. — W końcu mamy weekend! Tyle wolnego czasu, a w dodatku jutro jest festyn o którym gadają od dobrego tygodnia! Nie mogę się doczekać! — Bucky był podekscytowany, co sprawiło, że na twarzy Steve'a w końcu zagościł uśmiech. Mógłby całe życie patrzeć na szczęśliwego Barnesa i nigdy nie znudziłby mu się ten widok. To sprawiało, że on sam również czuł radość. 

— Tak, tak... Mówisz mi o tym codziennie — zaśmiał się, bo pomimo tego, że był młodszy od Jamesa, to ten i tak częściej zachowywał się jakby całe życie miał dwanaście lat. A nie prawie dwadzieścia, jak faktycznie mówił jego dowód osobisty. — Wielka impreza Howarda Starka — stwierdził, na co ten zaczął strasznie gestykulować. 

— Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczymy jego nowe wynalazki... Słyszałem pogłoskę, że udało mu się wynaleźć latające auto! Czaisz?! To niesamowite — powiedział z ogromnym podziwem, gdy Steve mu jedynie przytakiwał, bardziej zwracając uwagę na ciężar na swoich barkach, niż na jego słowa. — To będzie najlepszy weekend mojego życia i cały z moim najlepszym przyjacielem — jego szeroki uśmiech przyozdobił mu twarz. Rogers od razu go odwzajemnił. 

— Będziemy musieli znowu podziękować mojej mamie, że pozwoliła Ci zostać na noc — stwierdził nagle, gdy powoli zaczęli się zbliżać do domu Państwa Rogers. — Po ostatnim razie, gdy niechcący stłukliśmy jej wazę, nie była zbyt skora. 

— Kurde, przecież mówiłem, że to był totalny przypadek — jęknął, na co Steve roześmiał się w głos, widząc minę szczeniaczka na twarzy Bucky'ego, który w końcu zdjął z jego ramion swoją rękę.

— Spokojnie, już nam to wybaczyła — rzekł dalej rozśmieszony. — Byle nie narobić kolejnych szkód, bo wtedy to już w ogóle zamorduje nas obydwu — powiedział. 

Just not enough || Marvel One shots  ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz