What You see, I see || cz. 1 [Stucky]

228 8 2
                                    



Haos to dobre określenie na to, co się działo. Jego skołtunionym ze sobą myślą towarzyszyły wybuchy bomb, odgłosy karabinów i krzyki przyjaciół broni. Sam czuł się mocno otumaniony, leżąc na glebie słyszał w uszach pisk, a do tego wszystkiego dochodził rwący ból ze środka klatki piersiowej, który nie pozwalał mu nawet na głębszy oddech. Próbował się podnieść, aby móc ponownie wrócić do walki, ale jego ciało nawet nie próbowało z nim współpracować. Jego wypełniony adrenaliną mózg był głodny zemsty i bitwy. 

— Sierżancie! 

Czyjś głos przebił się przez hałas, który nieustannie im towarzyszył. Wydobył z siebie cichy jęk bólu, choć pierwotnie miał być to krzyk o pomoc. Próbował się rozejrzeć, znaleźć osobę, która go nawoływała, ale nie był w stanie tego zrobić. Z każdą sekundą poświęconą na ocenieniu sytuacji, był tylko jeszcze bardziej rozkojarzony. 

W pewnym momencie poczuł, jak dwie osoby - z obu stron, łapią go za barki i gwałtownym ruchem unoszą do góry, zabierając z brudnej i zabłoconej powierzchni. Mężczyzna wydał z siebie zagłuszony przez zaciśnięte zęby krzyk, gdy ból tym spowodowany był wręcz nie do wytrzymania. Miał nawet wrażenie, że zaraz omdleje, ale głosy jego szeregowych sprowadziły go z powrotem na ziemię. 

— Trzymaj się, Sierżancie! Jeszcze trochę! 

Ale mimo swojej siły i zawziętości, której niejeden żołnierz powinien mu zazdrościć, czuł, że nie jest w stanie powstrzymać odruchów swojego organizmu. Krzyki i odgłosy walki były coraz dalej i dalej od niego, tak samo jak ból, którego z każdą następną sekundą odczuwał mniej. Był zły, miał walczyć wraz ze swoimi podopiecznymi, mieli wygrać tę bitwę tak, jak im obiecał, a tym czasem Ci wynosili go na rękach z pola bitwy. Ostatkiem sił poczuł, jak bardzo fakt, że ktoś ratuje mu życie rani jego dumę. 


*  *  * 


Pierwszym, co odzyskał przy zbierającej się w nim świadomości, był dźwięk. Słyszał ciche słowa, jakby ktoś wypowiadał je do siebie pod nosem, marudząc na coś. Zaraz potem poczuł swoje ciało, a dokładnie kolosalny ból, który zaczął kuć go w klatkę, a następnie rozchodził się aż do samych kończyn. Próbował uchylić oczy, a kiedy mu się to udało, dojrzał zamazany widok jakiegoś materiału. Mrugnął kilka razy, starając złapać ostrość i spojrzał jeszcze raz. Rozpoznał owy materiał - był to namiot. Prócz tego, nie miał pojęcia gdzie się znajdował, a instynkt samozachowawczy wręcz nakazywał mu to sprawdzić i upewnić się, że nie przechwycił go wróg podczas utraty świadomości. 

Sierżant zacisnął zęby i warknął, próbując jak najszybciej podnieść się z pozycji leżącej. Nagle, ku jego zaskoczeniu poczuł na swoich barkach szczupłe dłonie, które przycisnęły go z powrotem do twardego materaca. Patrząc na to w jakim znajdował się stanie - opadł na nie bezradnie, wykrzywiając twarz  w grymasie cierpienia. 

— Nie podnoś się, zrobisz sobie krzywdę. 

Ciężki, męski i zdecydowanie obcy mu głos zmusił go do rozejrzenia się wokół. Jego zmęczony wzrok wyłapał twarz, która zdecydowanie nie pasowała do tego, co słyszał. Była dosyć delikatna jak na faceta, szczupła i lekko wychudzona. Oświetlały ją ciepłe promienie z lampy stojącej na stoliku nieopodal. Patrzyli na siebie przez moment, a James zagubił się w niebieskich niczym prawdziwy ocean oczach swojego towarzysza, przez co zapomniał o sprawdzeniu tego, gdzie aktualnie przebywał. 

— Kim jesteś — powiedział i mimo osłabienia zabrzmiał na tyle groźnie, że drugi mężczyzna wzdrygnął się zaskoczony, co zaraz później próbował zatuszować, wypinając klatkę do przodu i udając pewnego siebie. Chuderlawy chłopak chciał się odezwać, lecz uprzedziła go kolejna osoba, która wręcz wpadła do środka namiotu. 

Just not enough || Marvel One shots  ✔Where stories live. Discover now