Epilog

72 8 5
                                    

**Carlos **

Nigdzie nie było Larissy. Saja zniknęła. Znajdowałem się w jakimś korytarzu pod ziemią. Diego wolał na jednym z jego końców, by Saja wróciła, choć wiedział pewnie, że ten krzyk nic nie da. Ja jednak nie zamierzałem jej wołać. Zamierzałem ją dogonić. Zatrzymać. Spróbować wyjaśnić.

Nie chciałem jej zranić. Nie chciałem tego wszystkiego, ale wyszło jak wyszło. Mimo to chciałem naprawić swój błąd.

**Diego**

Po wielu próbach udało mi się wrócić na powierzchnię. Musiałem odnaleźć siostrę nim dopadnie ją Volturie. Jakim szokiem było więc dla mnie jej rozbite na proch ciało i zniszczone ubranie targane wiatrem. Nie zważając na wroga i niebezpieczeństwo podszedłem bliżej. Wewnętrzny ból przeszył moją pierś. Moja siostrzyczka...wtem na ziemi przy jej ciele dostrzegłem coś delikatnie migoczącego w świetle zachodzącego słońca. Gdy podniosłem przedmiot z ziemi okazał się spinką. Tą samą, którą podarowałem Saji. Cały mój świat runął.

Odwróciłem się w tym samym momencie, gdy podszedł do mnie Carlos.

–To wszystko twoja wina!–Krzyknąłem rzucając się na niego. –To ty przyprowadziłeś ją do nas i nie powiedziałeś, że to córka Aro! To wszystko przez Ciebie!! Ona zabiła Larisse! Ty i tylko ty ponosisz winę za jej śmierć!!–Wrzeszczałem. Carlos pozwalał mi okładać się pięściami, a w końcu objął mnie ramieniem.

–Wybacz mi –Wyszeptał.

–Przysięgnij, że ją znajdziesz, że ją znajdziesz i zabijesz, a potem przyniesiesz mi jej głowę –warknąłem przepełniony żalem.

–Jesteś pewien, że tego chcesz? –zapytał niepewnie Carlos.

–Nie– odparłem zgodnie z prawdą. – Po prostu ją znajdź. Kiedy spojrzę w jej oczy podejmę decyzję.

XXI wiek, Portland

Naprawdę myślałam, że po tylu latach w końcu odnajdę spokój. Ukrywałam się w różnych krańcach świata.  Zmieniałam nazwiska, domy, pracę. Wszystko po to, by nie znalazł mnie Carlos, Diego albo Aro. Czasy zmieniły się na moją korzyść. Dziś nie musiałam biec dnem Atlantyku, by dostać się na inny kontynent.  Wystarczyło wsiąść do samolotu.

Pieniądze były tylko dodatkiem ułatwiającym życie. Przez wiele lat dorobiłam się sporego majątku. Miałam wiele kont. Znałam praktycznie każdy możliwy język, bo też miałam sporo czasu, by się ich nauczyć.

Kiedy już myślałam, że wreszcie zatrzymam się gdzieś na dłużej zeszłej nocy, gdy siedziałam w Nowojorskim hotelu pijąc wino usłyszałam dźwięk nadchodzącej wiadomości. Brzmiała ona następująco.

Ciesz się wolnością, niebawem Cię odwiedzę,
Carlos

Jeszcze tego samego wieczora wsiadłam w samolot i przyleciałam do Portland.  Byłam przerażona. Skoro on nadal mnie szukał, to powód musiał być już tylko jeden, pragnął zemsty za śmierć Larissy. Nie miałam pojęcia skąd wiedział, że to ja, ale to nie miało znaczenia. Jeśli bracia mnie dopadną będzie po mnie. Nie zamierzałam dać się złapać. Przez te wszystkie lata zdążyłam się nauczyć jednego, że miłość jest suką i lepiej się do niej upodobnić, bo inaczej wbije ci nóż w plecy w najmniej oczekiwanym momencie.

Wiedziałam jednak, że dłużej nie mogę działać w pojedynkę. Była tylko jedna osoba, której mogłam ufać.  Dlatego umówiłam się z nią tego dnia w kawiarni w centrum Portland. Kiedy ujrzałam ją z daleka, aż pisnęłam z radości.

–Saja –krzyknęła w tym samym czasie Emery ruszając w moją stronę. Kątem oka dostrzegłam błysk flesza. Spojrzałam w tamtą stronę, a wtedy błysk się powtórzył. Jednak sekundę później nie było tam nikogo. Z głową pełną podejrzeć wtuliłam się w ramiona przyjaciółki nie wiedząc czy coś mi się przywidziało, czy też rzeczywiście ktoś zrobił mi zdjęcia. Popadałam już jak widać w manię prześladowczą. A niech to szlag.

–Tak się cieszę, że Cię widzę –odparłam.

–Dużo ryzykuję –odparła.

–Wiem, ale musisz mi pomóc– odparłam i pokazałam jej smsa, którego dostałam dzień wcześniej.

–Wygląda na to, że czeka nas niezły meksyk–stwierdziła, a ja skinęłam głową.

–W duecie będziemy niepokonane – stwierdziłam na co Emery odpowiedziała szerokim uśmiechem.

–Obyś tylko miała rację.

Siedziba Volturie, Włochy

Aro siedział wygodnie w sali tronowej. Odkąd nie udało mu się zabić Cullenów był mocno zrezygnowany i nie chciał zajmować się praktycznie żadną ze zgłaszanych przez szpiegów spraw.

Jednak tego dnia ktoś z jego ludzi bardzo nalegał na audiencje. Zaciekawiony wielką odwagą wampira, który odważył się zająć jego cenny czas postanowił go wysłuchać. Jak wcześniej zgodziła się zaznaczyć Jane był to jeden ze starych wampirów, który od zawsze wiernie służył w jego szeregach. Izaac, dawny wartownik, a dziś najlepszy szpieg i fotograf Volturie wkroczył na salę pewnym krokiem.

–Z czym to do nas przychodzisz, iż nie może czekać Izaacu?– zapytał Aro, a Isaac bez wahania ruszył w jego stronę i wręczył mu zrobione jeszcze tego samego dnia zdjęcia. Kiedy Aro spojrzał na nie od niechcenia zamarł jak uderzony piorunem. Przecież to nie mogła być prawda...

Oszołomiony wyciągnął rękę do szpiega, a ten bez wahania podał mu swą dłoń. Wtem ujrzał obraz własnej córki, jej śmiech, blask złotych oczu tak niezwykłych i jedynych w swoim rodzaju. Przez długą chwilę po cofnięciu dłoni przez swego poddanego nie mógł otrząsnąć się z szoku.

To naprawdę była jego córka. Tylko skoro żyje,  dlaczego nie wróciła? Dlaczego pozwoliła mu przez tyle lat cierpieć i opłakiwać stratę dziecka.

–Aro? Czy wszystko w porządku?– zapytał zaniepokojony Marek, a ten nie odpowiedziawszy bez słowa ruszył do swojej komnaty. Musiał przemyśleć co teraz zrobić...

Koniec części drugiej
____________________

No i oto zalążek dalszych wydarzeń. Jeśli wena mi pozwoli, a przede wszystkim czas to powstanie część trzecia pt.,, Look in my eyes ".

Bardzo dziękuję, że tyle osób chciało przeczytać krótką opowieść i mam nadzieję że wam się podobała.

Pozdrawiam serdecznie

Roxi

Look backWhere stories live. Discover now