♣︎3♣︎

1K 53 11
                                    

Will stał jak prosty jak struna, prawie bez ruchu już od jakiś czterdziestu pięciu minut. A przynajmniej tak obstawiał, bo czas dłużył mu się niemiłosiernie. Ciało mu już całe zdrętwiało, ale nie odważył się ruszyć. Musiał wydawać się perfekcyjny. Idealnym sługą.

Duże drzwi na środku pokoju otworzyły się niemal bezszelestnie. Uderzyły jednak w pokaźną doniczkę z orchideą, przez co w pomieszczeniu, dotąd cichym, zwróciły uwagę wszystkich zebranych.

Przez drzwi wyszło dwoje mężczyzn. Jeden był bardzo, ale to bardzo wysoki i barczysty. Sprawiał wrażenie, jakby cały czas wolny spędzał na siłowni, budując coraz to większe góry mięśni. Może i tak było. Przez swoją łysą czaszkę sprawiał wrażenie gangstera albo innego bandyty. Ciemna marynarka a pod nią rozpięta prawie do połowy koszula nie pomagały w pozbyciu się tego wrażenia. Na szyi miał srebrny łańcuch.

Zza niego wyszedł drugi mężczyzna, bardziej chłopak. Miał drobną sylwetkę i tyczkowate nogi, sprawiające, że wydawał się jeszcze wyższy. Nos miał śmiesznie długi. To, co zdziwiło Willa w jego wyglądzie było neonowo zielonymi włosami.

Chłopak ze zgrozą zauważył, że ci nieznajomi ludzie idą wprost w stronę jego i Wiktora. Will zerknął szybko na swojego wychowawcę, który, nieświadomy tego, co się wokół nich dzieje, w zamyśleniu przeglądał skrzynkę mailową na telefonie.

- Panie - szepnął cicho Will, pochylając się nad Wiktorem. Odnosił nieodparte wrażenie, że byłoby źle, gdyby dopiero sami nieznajomi powiadomili go o swojej obecności. - Ktoś do Pana idzie.

Wiktor podniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy. Na jego twarzy pojawił się gniewny grymas w stylu:

- Co ty pieprzysz, gówniarzu?

Wiktor podniósł wzrok i popatrzył przed siebie. Rzeczywiście musiał kogoś zauważyć, bo więcej nie odezwał się do Willa. Zamiast tego wstał, teatralnie strzepując nieistniejący kurz z kamizelki i skrzyżował ręce na piersiach. Na jego usta wypłynął uśmiech, który chyba nie był sztuczny. Ciężko było stwierdzić: Wiktor prawie nigdy się nie uśmiechał w obecności Willa.

- Logan, miło cię widzieć.

Wiktor i ten wielki mężczyzna podali sobie dłonie i je serdecznie ucisnęli. Will dostrzegł, że Logan miał w rzeczywistości ogromny nos. Nie tak długi, jak ten chłopak z zielonymi włosami, tylko raczej taki... ogromny. Zastanawiał się, jak wielką część z pola widzenia mu odbiera.

- Wiktor, jakże dawno się nie widzieliśmy - powiedział Logan i spojrzał na Willa. Chłopak czuł, jak wielki mężczyzna prześwietla go wzrokiem, przez co poczuł się nieswojo. - To ten twój chłopak?

Wiktor również spojrzał na Willa. Rzucił to charakterystyczne spojrzenie w stylu ,,domyśl się", ale chłopak wiedział już dobrze, o co mu chodziło.

- Nazywam się Oskar, proszę pana - przedstawił się, skłaniając głowę. Spojrzał w twarz Loganowi i uśmiechnął się lekko, sztucznie. Tak, jak Wiktor go kiedyś nauczył. - Miło mi pana poznać.

Logan wyciągnął w jego stronę dłoń, którą Will lekko potrząsnął. Jego ręka była naprawdę wielka i silna. Czuł, że gdyby mężczyzna ścisnął mu dłoń odrobinę mocniej, pogruchotałby mu kości.

Chłopak miał przeczucie, że spełnił oczekiwania wychowawcy w kwestii poprawnej etykiety. I chociaż Wiktor teraz nic nie powiedział, Will miał przeczucie, że odetchnął z ulgą.

Logan się roześmiał, ukazujac duże zęby, które nadawały jakby blasku jego oliwkowej twarzy.

- Jak oceniasz swoją robotę, Wiktorze? Myślisz, że jak się spisałeś? Mam co do ciebie wielkie oczekiwania. Tak się chlubisz tym chłopakiem, że aż jestem naprawdę ciekawy co z tego wyniknie.

Kwiaty z twojego ogrodu || BoyxBoyWhere stories live. Discover now