♣︎21♣︎

673 37 29
                                    

Will leżał na plecach na twardej podłodze. Przesuwał wzrokiem po pomieszczeniu, jednak niewiele był w stanie zobaczyć; mógł tylko dostrzec zarys mebli, dzięki lampie stojącej, która musiała się znajdować gdzieś w rogu pomieszczenia. Cała reszta niknęła w półmroku, który otaczał go niemal ze wszystkich stron, odgradzając go od rzeczywistości niczym ciężka zasłona.

Ktoś podszedł do niego, nie widział kto, jednak odgłos butów brzmiał dziwnie znajomo. Dostrzegł tylko lakierki, lśniące w plamie światła, w której się znajdowały. Reszta sylwetki ginęła gdzieś w nieprzejrzystej szarości, dodając nieznajomej osobie wręcz przerażającej anonimowości.

Postać podeszła kilka kroków bliżej. Will czuł, że pochylała się nad nim. Jej obecność była tak przytłaczająca, że aż trudna do zniesienia. Chłopak chciał się odsunąć, jednak ze zdziwieniem zauważył, że nie był w stanie. Spróbował podnieść rękę; nic z tego. Nie był w stanie poruszyć ciałem nawet o kilka centymetrów. Zupełnie jak gdyby został przytwierdzony do podłogi niewidzialnymi gwoździami. Mógł tylko się rozglądać na boki.

Skierował wzrok w górę, dokładnie wtedy, gdy postać weszła w plamę światła. Willowi wystarczyła mniej niż sekunda, by zrozumieć, że patrzy prosto w jego oczy. Momentalnie wytrzeszczył ślepia, a oddech uwiązł mu w gardle. On znowu był przy jego boku. Nie został w jego przeszłości. Patrzył teraz na niego jak na najobrzydliwszego szczura z kanału. Gardził nim, bo nie pamiętał, choć nauczony doświadczeniem, powinien.

Kiedy Wiktor znikał, zawsze wracał.

I nie ważne, co Will by zrobił, i tak nie mógł się od niego uwolnić. Nigdy. Bo on zawsze wracał, nawet kiedy wydawało się, że go porzucił. Nigdy nie zostawiał tego, co do niego należało. Will od zawsze był przecież cenną kukiełką w jego dłoniach i musiał tańczyć jak Pan mu zagrał.

A on był tak głupi, że o tym zapomniał.

- Myślałeś, że gdy tylko trafisz do nowego Pana, będziesz mógł robić czego tylko zapragniesz? - wysyczał gniewnie i zmarszczył brwi. - Że gdy tylko przestanę być twoim opiekunem będziesz mógł lekceważyć wolę nowego Pana, bo nikt nie będzie cię pilnował?

Przysunął but bliżej ciała Willa i wbił go w bok chłopaka. Obuwie naciskało na jego ciało, z każdą chwilą wzmagając nieprzyjemne odczucie.

- Naiwny jesteś, gówniarzu - warknął.

- Ja przecież... - zaczął cicho Will, próbując wydać z siebie obojętny ton głosu. Ten, którego Wiktor uczył go przez lata, stosując bolesne kary za nawet najdrobniejsze wahania lub niewłaściwy dźwięk. Teraz z jego ust wyleciała jednak żałosna imitacja, tysiąc razy gorsza od oryginału. - Robiłem to, czego chciał Luc.

Wiktor zacmokał z dezaprobatą, zapewne słysząc jego żałosny ton. Nic nie powiedział. Nie musiał; zaledwie zmierzył go spojrzeniem, a już Will spinał całe ciało.

- Jesteś taki naiwny, bachorze - warknął, wykrzywiając usta w powątpiewającym grymasie. - Myślisz, że on nic przed tobą nie ukrywa, co? Że chce tylko twojego... towarzystwa? Nie rozśmieszaj mnie. Naprawdę uwierzyłeś w jego słowa? Jesteś aż tak tępy?

To nie mogła być prawda.

Luc odmawiał, jego usług, odkąd Will tylko znalazł się w jego domu. To było dziwne, fakt. Ale sam mu przecież powiedział: nie lubił mieć niewolników, wolał przyjaciół. Głupi był to powód, trochę jak kłamstwo szyte grubymi nićmi, jednak Will i tak mu wierzył. Dlaczego nie miałby? Luc był przecież jego nowym Panem.

- Ale ja... - zaczął argumentować Will.

Zamaszysty kopniak wylądował w jego boku, mijając żebra zaledwie o centymetry, jednak mimo to pozbawiając go oddechu. Will zgiął się wpół, okrywając uderzone miejsce ciałem, jak gdyby miało to jakkolwiek pomóc. Kolejny cios trafił w jego goleń, następny wymierzony został w jego ramię. Bolało. Praktycznie nie miał ciała, którym mógłby się zasłonić. Sama skóra i obleczone nią kości.

Kwiaty z twojego ogrodu || BoyxBoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz