♣︎14♣︎

649 37 29
                                    

Gdy przez okno zaczęły wpadać pierwsze promienie wschodzącego słońca, Will już stał w kuchni na dole, czekając na Luca. Nie mógł oderwać wzroku od nieba. Wyglądało tak pięknie, kiedy patrzył na nie przez delikatnie zaparowane okno.  Znad karłowatych drzewek z ogrodu zaczynało wychynać słońce, powoli kierując się coraz wyżej. Zostawiało za sobą intensywnie pomarańczową smugę, która rozchodziła się jak za pociągnięciem pędzla. 

Will nie mógł oderwać wzroku od tego widoku. Czuł, że jego kąciki lekko kierują się do góry. Nigdy nie widział nic tak pięknego, tak żywego i tak kolorowego.Całe życie mieszkał pod ziemią, nigdy nie widział wschodu słońca…

Podszedł bliżej do okna, kładąc łokcie na parapecie. Twarz miał tak blisko, że prawie nosem dotykał szyby. Nie potrafił przestać się uśmiechać. To chyba była jedyna przyjemna rzecz, jaka mu się przytrafiła od czasu trafienia do domu Luca. 

 Stał tam, póki słońce nie znalazło się w zenicie, a kolory przygasać. Niebo robiło się coraz jaśniejsze i błękitniejsze. 

Chłopak przetarł lekko piekące oczy. Przez noc nie mógł spać; kręcił się z boku na bok, przez głowę przelatywały mu setki myśli, nie pozwalające zamknąć mu oczu. Jednak w końcu musiał zasnąć, chociaż na dwie godziny, bo czuł, że głowę miał świeższą niż wczoraj. 

Zaczął przechadzać się niespokojnie po pokoju. Nie wiedział, czemu Pana nie było? On sam wstał przecież całkiem późno; kilka minut po siódmej. Gdy obudził się, pobiegł na dól spanikowany, spodziewając się widoku Pana. Jednak tak się nie stało.

Will czekał i czekał i dopiero ponad dwie godziny później rozległ się dudniący dźwięk. To Luc musiał schodzić po schodach. Chwilę później pojawił się w korytarzu na dole. 

Chłopak miał na sobie wymemłaną koszulkę i krótkie szorty odsłaniające mu całe nogi. Jego łydki były długie i smukłe. Will nie potrafił przez chwilę oderwać od nich wzroku. Dziwne to  było, widzenie czyjejś gołej skóry w miejscu innym niż nadgarstki i szyja. Przeniósł wzrok na jego twarz. Jasne włosy Luca odstawały mu na wszelkie strony, a na ustach zagościł delikatny uśmiech, kiedy ich oczy przez sekundę się spotkały. 

— Dzień dobry — przywitał się Luc i ziewnął.

Will oderwał się od swoich myśli i zmusił się, żeby spojrzeć mu w twarz. Nie chciał znowu skrzyżować z Lucem wzroku. 

— Witaj, Panie — powiedział Will, lekko skłaniając głowę. —Co sobie życzysz na śniadanie, Panie?

Luc zmarszczył nos, przez co Will przełknął ślinę. Nowy Pan był inny niż Wiktor, znał go dużo krócej, więc nie do końca wiedział, czego może się spodziewać. 

— Luc, nie… Panie - poprawił go. 

— Przepraszam. Czego sobie życzysz? 

— Niczego. Po prostu… idź mi z tej kuchni. Ja zrobię śniadanie.

Dlaczego?

Will nie potrafił tego zrozumieć. Gotowanie było przecież pracą dla plebsu. Nie bez powodu wszyscy bogaci ludzie posiadali od tego służbę; ludzi biednych, którzy poniżali się dla kasy, byle tylko dostać trochę grosza za tak niewdzięczne zadanie. 

Wiktor uczył go gotowanie odkąd tylko pamiętał. Przez lata dorobił się licznych oparzeń, między innymi jednego wielkiego na prawym przedramieniu, kiedy Wiktor kopnął go podczas gdy on wylewał wrzątek do zlewu. Wiktor zawsze bił go, kiedy przygotowana przez niego potrawa miała niewłaściwy smak. Jednak skąd miał o tym wiedzieć, skoro wychowawca nigdy nie pozwolił mu wziąć tego jedzenia do ust?

Kwiaty z twojego ogrodu || BoyxBoyWhere stories live. Discover now