♣︎23♣︎

435 22 28
                                    

Will rozkładał talerze na stole, a Luc kończył przygotowywać posiłek. Za oknem mrok, dokoła ani jednej żywej duszy. Tylko Luc i otaczająca ich nieprzenikniona cisza, która zdawała się oddzielać ich od rzeczywistości niczym gruba, niemal nieprzenikalna zasłona. Will nie mógł pozbyć się wrażenia, że teraz na świecie byli tylko oni dwaj. Było zbyt spokojnie, jak gdyby wszystko dookoła umarło lub zaszyło się wiele metrów pod ziemią, zostawiając ich samych na łaskę wszechświata.

Odczuwał mocniej obecność Luca, przestał go tylko widzieć i słyszeć, ale teraz wyczuwał go wszystkimi zmysłami. Will nie potrafił wyjaśnić tej atmosfery. Jednak była dla niego w pewien sposób specjalna, mimo całej tej swojej osobliwości.

Podobna sytuacja powtarzała się codziennie, już od prawie dwóch tygodni. Wstawali wcześnie i robili jedzenie, które jedli dosyć szybko, ponieważ Luc nie chciał się spóźniać. Wymieniali ze sobą ciche słowa, nie chcąc zbyt głośno mówić, by nie obudzić śpiącej jeszcze ciotki.

Will obserwował półprzytomnego Luca, kiedy chłopak zbierał się do szkoły. Sam nie wiedział co miał ze sobą zrobić, więc podtrzymywał konwersację póki Luc nie stawał w drzwiach progu żegnając się z nim.

Gdy tylko zamykały się za nim drzwi, Will już odliczał godziny dzielące go od jego powrotu.

Przecierał blaty, pozbywając się okruchów i ścierał kurze. Rozładowywał zmywarkę i wieszał pranie. Potem siadał w salonie i wracał do tej ciszy. Kiedyś widział w niej ukojenie, jednak teraz oznaczała ona dla niego głównie brak Luca. Chcąc nie chcąc, cały czas o nim myślał. O uśmiechu, którym go obdarzy, kiedy wróci. O szkolnych plotkach, które mu wyszepcze niemal do ucha, jakby nikt inny nie mógł ich usłyszeć, mimo że w domu będą sami. Nawet nie przeszkadzałoby mu, gdyby zaczął narzekać na chemię albo którykolwiek inny przeszkadzający mu przedmiot szkolny. W Lucu było coś cudownie kojącego. Może był ten błysk w jego oczach albo aksamitny głos...?

Will zupełnie tego nie rozumiał, jednak mimo tego coś ciągnęło go do Luca.

Nie wiedział, kiedy tak bardzo wkradł się w jego życie. Nie wiedział dlaczego mu na to pozwolił, dlaczego opuścił przed nim część swoich grubych murów, które miały chronić go przed raniącym go światem. Ale to już nie miało znaczenia, bo nie było odwrotu.

Luc stawał się dla Willa ważniejszy z każdym minionym dniem. Żadne słowa ani wewnętrzny niepokój, który zradzał się w nim w chwilach takich jak ta nie pomagał. Nie potrafił tego zatrzymać. Chyba dostał potężnej obsesji na punkcie jedynej osoby, która się nim kiedykolwiek zainteresowała. Na punkcie jedynej osoby, którą mógł nazwać przyjacielem.

Kiedyś zrobiłby wszystko, żeby tylko pozbyć się tego uczucia. Uczucia, które czyniło z niego słabeusza, łatwego do zmanipulowania i łatwego do zranienia. Bo się przywiązał. Bo oparł się na kimś innym niż on sam. Przestał być samowystarczalny i wystawił się na działanie wszelkich nieszczęść tego świata.

Ale teraz, nawet mimo całego tego strachu, wiedział, że nie chciał pozbyć się tego uczucia.

Chyba po prostu się zmieniał.

♣︎♣︎♣︎

Obserwował wschód słońca, jak zwykle. Niebo mieniło się różnymi kolorami; intensywna czerwień odganiała granat minionej nocy, za nią występowała żółta poświata, która powolutku, z każdą minioną chwilą coraz bardziej, rozjaśniała nieboskłon, przywdziewając go w delikatny błękit.

Will uwielbiał te odcienie; chciał przenieść je na kartkę, ale nie miał odpowiednich narzędzi. Napełniał oczy tym widokiem, wiedząc, że każdy następny wschód słońca będzie zupełnie inny niż ten. Ponieważ każdy miał w sobie coś niepowtarzalnego. Tak jak każdy dzień stawał się dla niego inny, chociaż kiedyś wszystkie wyglądały tak samo.

Kwiaty z twojego ogrodu || BoyxBoyWhere stories live. Discover now