2. Zasada numer jeden

1.8K 99 21
                                    

pilar


Jak teraz mówi się na matki, które zostawiają swojego dzieciaka na prawie miesiąc i wyjeżdżają z facetem na rejs po Wyspach Kanaryjskich? Moim zdaniem nieodpowiedzialne, choć internet podpowiada, że mówi się wyzwolone. Tak czy inaczej, kiedy na instagramowym profilu Alby zobaczyłam nowe zdjęcie, na którym pręży się do aparatu w blasku czerwcowego słońca, czułam parę lecącą z uszu.

Z dwóch prostych względów:
pierwszy - bo Alba byłam złotym dzieckiem mamusi i nie robiła nic, by móc wygrzewać się dupą na piasku. Absolutnie nic. Rany, ona nigdy w życiu nie była zmęczona!
i drugi - to ja, kipiąc z zazdrości, trzymałam teraz na kolanach jej bękarta, ścierając z siebie resztki pulpy z mango, którą opluł mnie jakąś chwilę wcześniej.

Byłam zła, rozgoryczona i... zagubiona.
Pomimo tego, że byłam matką chrzestną Santiago, w ciągu jego dwuletniego życia opiekowałam się nim dwa, może trzy razy i za każdym było to nie więcej, niż pół dnia. Nie lubiłam dzieci, nie rozumiałam ich potrzeb, a może właściwie nie chciałam ich rozumieć. Pomimo tego, że w maju skończyłam dwadzieścia cztery lata i połowa moich znajomych zaręczała się, brała śluby i tworzyła rodziny, ja nadal bałam się nastoletniej ciąży i bliższa byłam wstąpieniu do klasztoru niż urodzeniu dziecka. Na miłość boską, ja nawet nie miałam z kim go sobie zrobić!

Jadąc na tylnym siedzeniu auta Pedro, rozglądałam się dookoła, zupełnie jakbym owy krajobraz widziała po raz pierwszy. Prawda była jednak taka, że mieszkałam w Barcelonie od osiemnastego roku życia i codziennie z nudów przechadzałam się tą samą ulicą, podziwiając piękne białe płotki pięknych hiszpańskich rodzin, których domy ciągnęły się wzdłuż drogi.

Siedzący obok mnie w swoim foteliku Santiago zasnął gdy tylko wyjechaliśmy z podjazdu, tym samym dając nam obojgu chwilę wytchnienia. Moje skronie pulsowały od jego wrzasków, wbijając się w głowę niczym ciężki młot.

Pedri zaparkował pod swoim domem. Przełknęłam wielką gulę w gardle na myśl o spotkaniu z jego mamą, która, krótko mówiąc, niezbyt za mną przepadała od samego początku naszej relacji. Gonzalez, jakby czytając mi w myślach, zgasił auto, odpiął pasy i odwrócił się, a wyraz jego twarzy był pełen zrelaksowania i opanowania, zupełnie jakby właśnie nie spadł na nas pewien przykry obowiązek wycierania dupy mojemu siostrzeńcowi. Właściwie to spadł on na mnie, ale byłam na tyle sprytna, by wplątać w to również jego.

– Hej - mruknął, delikatnie kładąc dłoń na moim kolanie. – Nie martw się, wszystko będzie dobrze - uśmiechnął się z czułością, gładząc moje udo.

Wiecie, co denerwowało mnie w nim najbardziej? Jego opanowanie. Słowo daję, Pedro Gonzalez byłby pieprzoną oazą spokoju, nawet gdyby cały świat waliłby mu się na łeb. Nienawidziłam tego, jego stoicyzm doprowadzał mnie do szału, bo naprawdę nie znałam drugiej tak samo cholerycznej i emocjonalnej osoby, jaką sama byłam. Nasze odmienne charaktery były także jednym z głównych powodów, dla których nie mogliśmy ze sobą wytrzymać zbyt długo, choć sądzę, że problem leżał we mnie.

Rozciągnęłam usta w niemrawym grymasie, bardzo chcąc wierzyć w jego słowa. Coś jednak podpowiadało mi, że nadchodzące trzy tygodnie będą najcięższymi w moim życiu.

– Nie chcesz się przywitać? - zapytał, zaskoczony, gdy nie wysiadłam razem z nim. Nie wiedziałam w ogóle po jaką cholerę nalegał, byśmy wspólnie jechali po jego rzeczy. Wolałam zostać w domu i użalać się nad sensem swojego istnienia, a raczej jego brakiem.

Poza tym zdaje się, że Pedri nie zauważał napięcia, jakie panowało między mną a jego rodzicielką. Nie powiedziała mi nigdy tego wprost, ale wyraźnie dała do zrozumienia, że mnie nie lubi i nie jestem mile widziana w jej domu.

Houston, we have a problem | pedri Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz