9. Naturalna antykoncepcja

1.7K 98 52
                                    

pilar







– O kurwa, ruchaliście się! - leniwie uniosłam jedną powiekę, asekuracyjnie po sam nos okrywając się kołdrą, w razie gdyby jakiś idiota znów postanowił zapytać mnie, którą ze Spice Girls bym była.

Nadal byłam naga i nadal leżałam w swoim łóżku. Pościel wciąż była wygnieciona jak wyjęta psu z gardła, a miejsce, w którym leżał Gonzalez, wciąż było ciepłe. Westchnęłam, przewracając się na drugi bok. Zamknęłam oczy, próbując zasnąć ponownie, ale skutecznie uniemożliwił mi to kolejny krzyk Gaviego, który wżarł się w mój mózg niczym ostry nóż.

– Nie?! Chuja tam! To wytłumacz mi ten tyłek odciśnięty na prysznicu!

Był poniedziałek, sam początek tygodnia, kilka minut po szóstej rano, zgodnie z tym, co twierdził zegarek wiszący na przeciwległej ścianie. Z jakiegoś powodu Pablo Gavira, który zwykle z łóżka nie wychodził wcześniej niż o dziewiątej, wydzierał się w moim salonie o to, że na kabinie prysznicowej widniał ślad mojego gołego tyłka po tym, jak Gonzalez zapewnił mi prawdopodobnie najlepszy orgazm w całym moim życiu. Świat był, kurwa, piękny.

Z westchnieniem wstałam i założyłam na siebie bluzę Pedro, która z powodzeniem sięgała mi do połowy uda, związując włosy w bliżej nieokreśloną fryzurę na karku. Zabawa w ojca jak widać szła mu niezwykle dobrze, poza tym, jak podczas seksu kazał mówić do siebie tatusiu, a ja omal nie zabiłam go śmiechem. Chichot Santiago było słychać już z mojego pokoju, więc musiał być w naprawdę dobrych rękach. Choć Pedri był ostatnią osobą, którą mogłabym posądzać o umiejętność zmienienia pieluszki, miał w sobie coś, co lubiły dzieci i czuł się nadwyraz swobodnie w ich towarzystwie. Tak jak wtedy, kiedy weszłam do salonu, a on właśnie pozwalał, by Santi rysował po jego gipsie fioletowym pisakiem.

– Mogę ja?! Mogę ja?! - Gavi skakał wokół nich jak tresowana małpa w cyrku. W końcu z zadowoleniem chwycił marker i zakreślił nim pewien kształt po drugiej stronie nosa swojego przyjaciela. – O, hej, Pilar.

Parsknęłam śmiechem, widząc dzieło Gaviry. Niemal w tym samym momencie twarz Pedro zrobiła się sina, wywrócił oczyma i mruknął pod nosem:

– Powiedz, że nie narysował kutasa.

– No...

– Błagam, powiedz, że nie narysował kutasa.

– Myślę, że da się to przerobić na naprawdę uroczego motylka - odparłam nieco wymijająco, uśmiechając się pobłażliwie. – Dorysuj mu skrzydełka.

– Dorysuj sobie mózg, Gavira - prychnął Pedro.

Cóż, rozum gonił Gaviego przez osiemnaście kat jego życia, ale on zawsze był szybszy. Pomijam już tu fakty takie jak to, że podpalił Gonzalezowi brew zapalniczką tylko po to, by zobaczyć jak śmierdzą palone włosy, czy urządził w szatni konkurs na najgłośniejszego pierda. Sami rozumiecie, nie można brać na poważnie osoby, która twierdzi, że kąpiąc się w temperaturze czterdziestu stopni Celsjusza jednocześnie myjesz się i brudzisz, bo ludzkie ciało ma tylko 36.6 stopnia. Galaretka, czyli ha-dwa-o z chuj-wie-co nadal stanowiła dla niego zagadkę nie do przejścia i wiele razy rozważaliśmy już zamknięcie tego nadpobudliwego dzieciaka w pokoju bez klamek, ale z jakiegoś dziwnego powodu zawsze mu się udawało. W chwili, gdy wytatuował sobie na dupie słowo motyl w języku niemieckim, w dodatku z błędem ortograficznym, wszyscy straciliśmy jakiekolwiek nadzieje. Gavi miał IQ rozgwiazdy i nie pomagała mu w tym nawet piękna buźka. No litości, po prostu nie.

Houston, we have a problem | pedri Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz