11. Houston, mamy przejebane.

1.5K 101 85
                                    

pilar








– Mamo, ale ty nic nie rozumiesz! - jęknęłam, uderzając się otwartą dłonią w sam środek czoła. – Tu wcale nie chodzi o to, że muszę się nim zajmować! Ona po prostu bezczelnie wysypała mi go pod domem i...

– Pilar, to twój siostrzeniec - poważny ton mojej matki po drugiej stronie słuchawki zagłuszała głośna muzyka i dziesiątki innych głosów. – Powinnaś brać udział w jego wychowaniu. Dobrze wiesz, jakie relacje Alba ma z jego oj...

– Gówno mnie obchodzi to, że Luis siedzi teraz gdzieś w Kolumbii ze swoimi trzema żonami - warknęłam, napotykając po drodze rozbawione spojrzenie Siry. – To ja podcieram dupę ich dziecku, kiedy twoja szanowna córeczka...

– Och, cały ojciec - cmoknęła moja rodzicielka – On też próbował uciec od odpowiedzialności.

Sira zdążyła się już posikać ze śmiechu co najmniej dwa razy, przysłuchując się mojej rozmowie z rodzicielką w trybie głośnomówiącym. Ocierając z policzka pojedynczą łezkę, teatralnie złapała się za brzuch, piszcząc jak zapowietrzony czajnik.

– Mamo, co ty w ogóle pieprzysz? To nie moje dziecko - powiedziałam raz jeszcze, najwolniej jak tylko potrafiłam, żeby dotarło to do głowy Catariny Rosario. Niestety jej mózg już dawno uległ spaleniu na solarium, toteż wcale nie liczyłam na jakiekolwiek efekty.

Nie wiedziałam w ogóle z jakiego powodu do niej zadzwoniłam, bo jeśli potrzebowałabym pocieszenia, raczej zatelefonowałabym do ojca. Być może liczyłam na to, że po tym, jak przez bite piętnaście minut płakałam jej do ucha, że jej rozwydrzony wnuk prawie odgryzł mi palca, zmięknie i opierdoli Albę od stóp do głów. Tak się jednak nie stało, a ja musiałam wysłuchiwać kazania o tym, że nie angażuję się w życie rodziny, uciekam od obowiązku i w ogóle mam pocałować się w dupę, bo po rozwodzie stanęłam po stronie taty. To ostatnie oczywiście dopowiedziałam sobie sama w myślach, ale taki mniej więcej był sens jej wypowiedzi.

Raczej nigdy nie byłyśmy typem relacji matka-córka, w której obie strony regularnie wiszą ze sobą na telefonie po kilka godzin, zdając sobie relację z ostatnich dni, plotkując o swoich mężczyznach czy chwaląc się nowym kolorem na paznokciach. Moja mama była prawdziwym lekkoduchem i naprawdę nie mam pojęcia jakim cudem nadal żyję po tym, jak kilkukrotnie zgubiła mnie w galerii handlowej, bo akurat zagadała się ze swoją przyjaciółką. Powiedziałabym, że miała więcej wspólnego z Albą, ale po tym, jak wylądowałam z Santiago na komisariacie, zapomniałam zapakować go do auta i wywołałam awanturę na Camp Nou, chyba to ja powinnam aspirować na miano jej ulubionej córeczki.

– Mamo, gdzie ty w ogóle jesteś? - zmarszczyłam brwi, słysząc jakąś latynoską piosenkę w tle i rozbawiony głos mężczyzny wołający ją po imieniu.

– Jak to gdzie? Na Karaibach - odparła, jakby było to najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. Wyglądało na to, że to właśnie ja byłam największym przegrywem w swojej rodzinie, niańcząc tego diabelskiego bachora, podczas gdy wszyscy inni świetnie bawili się na swoich rajskich wakacjach.

– Dzień dobry, pani Rosario! - przywitał się Pedri, który daję sobie łeb uciąć, z całą pewnością podsłuchiwał naszą rozmowę zza drzwi kibla. – Jak urlop?

– Pilar, czy to był Pedro Gonzalez?!

– Tak, mamo - jęknęłam, chowając twarz w dłoniach.

Houston, we have a problem | pedri Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz