15. Sadłonis

1.4K 112 57
                                    

pedro







– No elo, frajerzy! - Ansu trzasnął drzwiami wejściowymi jak drewnianymi wrotami do obory. – Wasz ulubiony wujek wpadł!

– Wujek Ansu! - zawołał Santi, biegnąc w jego kierunku.

Spojrzałem markotnym wzrokiem na balansującą na granicy płaczu Pilar, która właśnie wyczesywała pozostałości jaglanki tego małego potwora ze swoich włosów, starając się przy tym nie krzyczeć. Czasami naprawdę podziwiałem ją za jej odwagę, bo mogła drzeć się na nas, ryczeć w niebogłosy, klnąć i rzucać talerzami, ale dzielnie spełniała swoją rolę. Ja na jej miejscu już dawno spakowałbym tego małego diabła w karton, zrobił trzy dziurki na wentylację i wpakował kurierowi w łapy, adresując paczkę na najbardziej odległe miejsce na tym pieprzonym świecie. Starałem się być cierpliwy i wyrozumiały, ale miałem już tego kaszojada po dziurki w nosie i marzyłem, żebyśmy oboje wrócili już na normalne tory naszego życia.

– Sztywno jak w kostnicy - stwierdził Fati, patrząc to na mnie, to na Rosario. – Ej, a wiecie jak nazywa się plan zajęć w prosektorium?!

Wymieniliśmy z Pilar zażenowane spojrzenia nad czwartą kawą tego dnia. Ansu stał obok nas z durnym uśmiechem przyklejonym do twarzy, czekając na reakcję z naszej strony, więc po prostu westchnąłem i przecierając dłonią zmęczone oczy, zapytałem:

– No jak?

– Rozkład! - zawołał, pokładając się ze śmiechu.

No, generalnie boki zrywać - Fati miał poronione poczucie humoru, ale z grzeczności udałem, że mnie to bawi. Podobnie zrobiła Rosario, dławiąc się sztucznym śmiechem, jakby był to najlepszy dowcip w jej życiu, byleby tylko mieć komu wepchnąć w ręce ten mały pomiot szatana.

– Nie powinniśmy iść - mruknęła dziewczyna, spoglądając na Ansu i Santiago, totalnie zajętych budowaniem wieży z klocków lego. – Mam bardzo złe przeczucia.

– Co złego może się wydarzyć? - zapytałem, a ona zgromiła mnie wzrokiem.

I faktycznie, tkwiliśmy w tym gównie już wystarczająco długo, bym zdążył się w nim rozgościć i wiedzieć, że zawsze po "co złego może się stać?" działo się coś tak absolutnie popierdolonego, że już nawet nie dziwiłoby mnie, gdyby Gavi zaczął jodłować w salonie Pilar w narodowym szkockim stroju, a tuż za nim stepowałby Xavi w tiulowej spódniczce baletnicy.

– Wolę o tym nie mówić na głos, bo jeszcze podsunę im pomysł - mruknęła, zmierzając w stronę łazienki. – Daj mi dziesięć minut.

Ansu wczuł się w rolę szalonej ciotki szybciej niż myślałem, bo nie minęło kilka chwil, a Santiago prawie znał już zwycięski skład Kaiserslautern w meczu z Bayernem w sezonie 97/98 i na pamięć potrafił wymienić ulubionych zawodników Fatiego, którzy strzelili bramkę z przewrotki. Być może mój kumpel był postrzelony jak bażant na porannym polowaniu, ale był także zdecydowanie najbezpieczniejszą z opcji. Miałem szczęście, że Gavi rzygał dalej niż widział, bo inaczej z pewnością przypałętałby się do nas, a wtedy miałbym dylemat czy wolę zabrać Pilar na miasto, czy pilnować, by ta dwójka dzieciaków wzajemnie nie zrobiła sobie krzywdy.

– Myślisz, że to dobry pomysł? - zapytała, stojąc już przed szafą w samym ręczniku. Obserwowałem ją oparty o futrynę drzwi, skanując wzrokiem długie, opadające na ramiona włosy. – Wiesz, to nie tak, że nie chcę nigdzie wyjść, ale jeśli znów mamy skończyć na komendzie, to może po prostu zamówimy sobie pizzę z dowozem?

Houston, we have a problem | pedri Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz